Bartek Godusławski, Marek Chądzyński: Biorąc pod uwagę to, co się stało w gospodarce w 2017 r., czy rządowa prognoza wzrostu PKB na ten rok – 3,8 proc. – jest aktualna?
Leszek Skiba: Przygotowujemy w Ministerstwie Finansów aktualizację programu konwergencji dla Komisji Europejskiej, w związku z tym będziemy ją weryfikować. Podczas debaty budżetowej w parlamencie minister Teresa Czerwińska zwracała uwagę, że MF ze swoją prognozą jest blisko konsensusu rynkowego.
Ale 3,8 proc. wzrostu PKB to poniżej tego, co przewidują ekonomiści.
W połowie ubiegłego roku byliśmy z tą prognozą w punkcie tzw. mediany analityków rynkowych. Co dalej – to pytanie na najbliższe tygodnie. Ta prognoza ma funkcję narzędziową, na jej podstawie wyliczamy plan dochodów.
Skoro oparliście wyliczenia dochodów na 2018 r. na prognozie niższego wzrostu, to można oczekiwać, że budżet znów dostanie więcej, niż planowano.
Nie tylko wielkość wzrostu gospodarczego ma tu znaczenie, ale też jego struktura. Jeśli w niej większą rolę będą odgrywać inwestycje, a konsumpcja pozostanie na poziomie zbliżonym, to nawet mimo szybszego wzrostu PKB pozytywny wpływ na dochody z podatków będzie ograniczony. Inwestycje nie przynoszą VAT. Na razie nasze szacunki dochodów podatkowych z ustawy budżetowej na 2018 r. wydają się aktualne.
Wzrost PKB o ponad 5 proc. – jak w IV kw. ub.r. – to dużo powyżej potencjału. Niektórzy ekonomiści już zaczęli mówić, że jesteśmy na drodze do przegrzania gospodarki. Słusznie?
Mówienie o tym najczęściej wiąże się z poszukiwaniem argumentów do z góry przygotowanej tezy. To, że mamy spadek liczby bezrobotnych, zwiększenie liczby pracujących, podwyżki płac – czyli dość napiętą sytuację na rynku pracy – dla polskich przedsiębiorców jest nowością. Ale do modelowego przegrzania gospodarki bardzo daleko. Musiałaby zwiększać się nierównowaga zewnętrzna ze względu na coraz większy import. A u nas deficyt na rachunku obrotów bieżących jest minimalny.
W grudniu 2017 r. import wystrzelił.
To jednorazowe zdarzenie. Nie widać żadnych oznak, by bilans płatniczy miał się nam szybko pogorszyć. Podobnie jest z kredytowaniem: wartość udzielanych kredytów nominalnie rośnie w tempie nominalnego wzrostu PKB. Nie mamy więc nadmiernej akcji kredytowej. Inflacja bazowa nieuwzględniająca cen żywności i paliw też jest na niskim poziomie. Na rynkach aktywów nie widać spekulacyjnych baniek. To, że jest ciasno na rynku pracy, to za mało, by mówić o ryzyku przegrzania.
Nie ma się czym przejmować?
Przedsiębiorcy będą musieli się dostosować do nowej sytuacji. Przyzwyczaili się, że mają łatwy dostęp do taniej pracy, a to się zmienia. Rynek pracy przestał być wyłącznie rynkiem pracodawcy.
Jaki jest najbardziej prawdopodobny scenariusz: firmy zainwestują w maszyny i będą zwiększać wydajność, czy raczej ograniczą swoją aktywność ze względu na małą podaż pracy? Ten drugi wariant chyba się już spełnia w niektórych branżach, np. w budownictwie.
Ale jest też inny przykład, branża ochroniarska, gdzie wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej wymusiło inne dostosowanie. Nie da się już płacić pracownikowi 6 zł za godzinę, więc firmy idą w rozwój technologii monitorowania, a popyt na pracowników spadł.
Ale czy to jest tylko problem przedsiębiorców? Firmy sygnalizują, że mają problem ze znalezieniem wykwalifikowanych pracowników, a nie tych do prostych prac. Może to wina złego systemu edukacji?
Dyskusja o tym, jak powiązać rynek pracy z systemem kształcenia, trwa już jakiś czas i rząd ma świadomość tego problemu.
Wracając do wzrostu gospodarczego: czy fakt, że tak bardzo on przyspieszył w 2017 r., nie powoduje, że limit na wydatki w tym roku powinien się zwiększyć? Przecież wylicza się go m.in. na podstawie wzrostu PKB.
Tak, ale średniego z ostatnich ośmiu lat. Przyspieszenie w jednym roku ma niewielkie znaczenie. I wynik za 2017 r. nie będzie tu zbyt dużo ważył.
Czy Ministerstwo Finansów już wie, ile wyniósł deficyt sektora finansów publicznych w 2017 r.? Czy był on najniższy od momentu wejścia Polski do UE?
Nie mamy jeszcze pełnych danych. Nasza robocza prognoza zawiera się w przedziale od 1,7 do 2,1 proc. PKB. Ale – podkreślam – to roboczy, wstępny szacunek. Nie wiemy jeszcze, co się stało w samorządach. Kasowo ich finanse były mniej więcej zbilansowane, a nie mamy pełnych informacji o tym, ile było w tym wydatków własnych, a ile finansowanych z budżetu UE. Nie mamy jeszcze ostatecznych danych z agencji wykonawczych czy z takich instytucji jak ZUS. W marcu będzie tak dużo informacji, że jeszcze wiele rzeczy może się zmienić.
A kiedy będziemy mieli zrównoważone finanse publiczne? Albo chociaż osiągniemy cel średnioterminowy, czyli deficyt na poziomie 1 proc. PKB?
To będzie wiadomo, gdy już skończymy prace nad aktualizacją programu konwergencji.
Z czego wynika ta ostrożność w szacowaniu deficytu za 2017 r.? Ministerstwo Finansów nie chce się chwalić, by nie rozbudzać apetytów na wzrost wydatków w latach wyborczych?
Chodzi o to, żeby mieć absolutną pewność. Skoro GUS pod kontrolą Eurostatu może podać w pełni wiarygodną liczbę, to po co generować prognozami jakieś nadmiernie optymistyczne oczekiwania. Najważniejsze to osiągnąć trwałe obniżenie deficytu w przewidywalnym okresie.
Czyli mówiąc krótko, rząd może stać się ofiarą własnego sukcesu: mocno obniżył deficyt w 2017 r., ale może mu być trudno utrzymać się na ścieżce obniżania tego deficytu w kolejnych latach.
To jest tak naprawdę pytanie o to, jak będzie się kształtował deficyt strukturalny, czyli nieuwzględniający wpływu koniunktury. I nasz średniookresowy cel w wysokości 1 proc. PKB to jest właśnie deficyt strukturalny. W Europie trwa obecnie dyskusja nad regułami fiskalnymi, jak zmienić te reguły, by z jednej strony ułatwić ministrom finansów prowadzenie polityki fiskalnej za pomocą poręcznych narzędzi, a z drugiej strony żeby cel średniookresowy został osiągnięty w perspektywie prognozy. Nominalny deficyt to miara obserwowalna, bo wiadomo, ile pieniędzy jest na kontach. Zaś to, jaki jest cykl koniunkturalny, ile procent jesteśmy ponad potencjalnym PKB, to sprawa zawsze dyskusyjna. Dlatego w Unii Europejskiej obecnie wygrywa podejście bazujące na tzw. benchmarku wydatkowym, który zakłada kontrolowanie tempa wzrostu wydatków. Dla nas to jest korzystne, bo już mamy wdrożone wynikające z reguł europejskich własne rozwiązanie, czyli regułę wydatkową, dzięki której kontrolujemy wzrost wydatków. W efekcie minister finansów nawet jeśli nie wie, jaka jest prawdziwa luka produktowa, to za pomocą reguły wydatkowej dotrze do celu średniookresowego.
I uwzględnia dochody dyskrecjonalne?
Oczywiście. Możemy się pochwalić, że Komisja zaliczyła nam do wyniku za 2017 r. wiele miliardów efektu uszczelniania VAT. Wcześniej, przed napływem danych, była w tym względzie bardzo sceptyczna, co jest trochę zrozumiałe, bo często kraje obiecują wiele, a nie zawsze jest tak dobrze jak w Polsce. To, że się na to zdecydowała, jest naszym sukcesem.
Deficyt strukturalny można obniżyć właściwie na dwa sposoby: trwale obniżając wydatki albo podnosząc dochody wyższymi podatkami.
Warto pamiętać przy deficycie strukturalnym o luce w VAT. Jedne szacunki mówią o tym, że w ubiegłym roku udało się ją ograniczyć o jedną czwartą, inne, że aż o połowę. To wpływa na spadek tego deficytu.
Jak szacuje lukę MF? NBP policzył np., że w latach 2016–2017 udało się ją zmniejszyć o ok. 9 pkt proc.
NBP ma swoje zaplecze analityczne. My także będziemy liczyli lukę w VAT, gdy będziemy dysponowali już wszystkimi danymi. Na pewno mamy jeszcze pewne źródła powstawania tej luki do zamknięcia, czyli np. szarą strefą w sprzedaży detalicznej, którą chcemy ograniczać dzięki kasom fiskalnym online. JPK pozwala nam eliminować proste przestępstwa i one zostaną niemal zlikwidowane. JPK pozwala też wyłapywać karuzele w VAT. Jednak luka w VAT związana ze sprzedażą detaliczną wciąż pozostaje wyzwaniem.
Co w takiej sytuacji ze stawkami VAT? Spadną, skoro jeszcze jakieś obszary zostały do uszczelnienia, a z niższym VAT wzrośnie nam też deficyt strukturalny?
Nie ma decyzji o obniżce stawek VAT. Zakładamy, że dopóki nie ma prawie pełnej redukcji luki w VAT, stawki się nie zmienią. Premier Mateusz Morawiecki deklarował takie podejście już dawno temu.
Jak będzie się kształtowała według MF inflacja w tym roku? Czy należy się spodziewać jej wyraźnego odbicia? Dla ministra finansów i budżetu byłaby to dobra wiadomość.
Nie wydaje się, aby inflacja średnioroczna odbiegała w tym roku od naszej prognozy, która zakłada wzrost cen o 2,3 proc. Nie ma ryzyk związanych z przegrzaniem gospodarki, sytuacja na rynku pracy i przyspieszenie wzrostu płac oczywiście będzie rzutowało na inflację, ale wciąż ważniejsze będą ceny surowców żywnościowych i ropy. Patrząc na przedsiębiorców, marże są dość wysokie, a widać to po ok. 150 mld zł zysków firm. To pokazuje, że pole do podwyżek też istnieje i wcale nie musi rzutować na ceny towarów czy usług. Przedsiębiorcy nie muszą przenosić rosnących kosztów pracy na ceny finalne.
Czy znajdą się w tegorocznym budżecie pieniądze na dodatki dla emerytów?
Te decyzje już zapadły na poziomie ustawy budżetowej.
W tym dokumencie nie ma jednak programu, który już przyjął się pod nazwą 500+ dla emerytów.
Budżet, o czym warto pamiętać, nie ma takich luźnych środków, że nagle są one wydawane na coś. Jeśli jakieś plany nie znalazły się w budżecie na 2018 r., to stoi za tym poważna decyzja polityczna, żeby tego nie robić.
Co z dywidendami ze spółek Skarbu Państwa? Będą w tym roku wyższe, niż zaplanowano w budżecie.
W ustawie wpisaliśmy je na poziomie 2,25 mld zł. Musimy poczekać na proces zatwierdzania sprawozdań finansowych przez spółki. Jeśli okaże się, że zyski były bardzo dobre, to oczywiście dochody z tego tytułu mogą być większe. Warto jednak pamiętać, że decyzja o podziale zysku wynika z wielu aspektów. Obecna polityka jest taka, że państwo nie chce na siłę drenować spółek, ale woli, aby środki przeznaczały na inwestycje. Nie ma w budżecie ssania na kilkaset milionów złotych ekstra z dywidend.