Niemieccy kanclerze dotąd rzadko bywali w Afryce. Ale pod koniec zeszłego tygodnia Olaf Scholz wyruszył w podróż po Czarnym Lądzie, zaczynając od Senegalu, który obecnie przewodniczy Unii Afrykańskiej. Tam bez problemu znalazł wspólny język z prezydentem tego kraju Macky’em Sall. Tak szczęśliwie się składa, że senegalski przywódca z wykształcenia jest geologiem, a swą karierę zaczynał od pracy dla spółek naftowych, by następnie przejść do polityki, obejmując fotel senegalskiego ministra górnictwa. Obaj panowie rozmawiali głównie o wydobyciu gazu ziemnego. Tak przynajmniej wynikało z tego, co powiedzieli podczas wspólnej konferencji prasowej. Kanclerz zadeklarował, że Niemcy chcą pomóc Senegalowi w zagospodarowaniu złóż gazu znajdujących się u wybrzeży Afryki Zachodniej. „Jest to sprawa, którą warto intensywnie się zająć” – odpowiedział mu prezydent Sall. Wedle doniesień CNN: „Senegal jest gotowy do zapewnienia zaopatrzenia rynku europejskiego w LNG. Prognozuje, że produkcja LNG w Senegalu osiągnie 2,5 mln ton w przyszłym roku i 10 mln ton do 2030 r.”.

Reklama

Tour de Scholz

Co ciekawe kanclerz Scholz zaprosił ten kraj oraz RPA do udziału w szczycie krajów G7, którego gospodarzami będą w czerwcu Niemcy. W ramach podziękowania prezydent Sall oświadczył, iż w kwestii wojny na Ukrainie: „pracujemy nad deeskalacją, pracujemy nad zawieszeniem broni, nad dialogiem”. Wybiera się zatem do Kijowa i Moskwy, żeby w imieniu Unii Afrykańskiej namawiać obie strony do jak najszybszego zakończenia działań zbrojnych. Czyli wyraził dokładnie to, czego obecnie pragnie Berlin.

Reklama

Po zaliczeniu małego sukcesu Scholz udał się do także zasobnego w surowce naturalne Nigru. Tam miejscowym władzom obiecał większe wsparcie wojskowe i finansowe w walce z islamistycznymi rebeliantami. Co zwiastuje, iż stacjonujący w obozie wojskowym w Tillia kontyngent 180 żołnierzy Bundeswehry zostanie znacznie powiększony. Tak kanclerz znacząco poprawił humor prezydenta Nigru Mohameda Bazouma. Po czym Olaf Scholz wyruszył do RPA.

UE pracuje nad planem zastąpienia rosyjskich surowców

Podróż kanclerza Niemiec na Czarny Ląd nie stanowiła niespodzianki. Już na początku maja agencja Bloomberga doniosła, że w Unii Europejskiej wre praca nad planem zastąpienia rosyjskich surowców energetycznych tymi z Afryki. Na liście potencjalnych dostawców oprócz Senegalu wymieniono: Angolę, Algierię, Egipt, Nigerię oraz Republikę Konga.

Jednocześnie premier Włoch Mario Draghi na własną rękę posłał swego szefa MSZ Luigiego Di Maio w towarzystwie ministra ds. transformacji ekologicznej Roberto Cingolaniego i prezesa koncernu energetycznego ENI Claudio Descalzi do Angoli oraz Kongo. Ich zadaniem było znalezienia gazu dla włoskich elektrowni.

Zapewne pielgrzymki polityków z UE do Afryki na tym się nie skończą i wkrótce staniemy się świadkami takiej atencji dla Czarnego Lądu ze strony krajów europejskich, jakiej nie doświadczył on od czasów wielkiej dekolonizacji w latach 60. ubiegłego wieku. Acz wiele wskazuje na to, iż zaczyna się dokładnie odwrotny proces.

Europa potrzebuje bogactw Afryki

Europa potrzebuje bowiem bogactw Afryki tak, jak nigdy wcześniej. Wszystko przez kompletny brak możności przewidzenia rozwoju sytuacji w Rosji. Władimir Putin swą agresywną polityką sprawił, że zniknęły wszelkie gwarancje tego, iż w najbliższej lub nieco odleglejszej przyszłości państwa Europy Zachodniej będą mogły uważać jego kraj za bezpieczne zaplecze surowcowe. Powrót do pełnej kooperacji byłby możliwy jedynie w momencie zmiany przywódcy zsiadającego na Kremlu, pokoju na Ukrainie oraz ogólnego resetu. Tymczasem o wiele prawdopodobniejsza wydaje się długa wojna na Ukrainie oraz głęboki kryzys samej Rosji, zagrażający jej rozpadem. Taki bieg zdarzeń (niezależnie czy zostanie wprowadzone powszechne embargo na rosyjską ropę i gaz, czy nie) grozi redukcją dostaw, a nawet zupełnym odcięciem od nich w momencie walenia się imperium.

Jedyną alternatywą wchodzącą w grę dla Europy - realną i jednocześnie tanią - staje się Afryka. Olaf Scholz i inni zachodni przywódcy już to widzą. Natomiast nie zmienia to faktu, że są dramatycznie spóźnieni. Do dnia najazdu Rosji na Ukrainę Czarny Ląd jawił się elitom politycznym Unii Europejskiej jako jeden wielki problem dzielący się na mnóstwo pomniejszych.

Byłe mocarstwa kolonialne zmagały się ze wstydliwą pamięcią o zbrodniach z przeszłości. Począwszy od uczestniczeniu w handlu niewolnikami, kończąc na nowoczesnym ludobójstwie popełnianym na czarnej ludności - od Konga przez Namibię po Madagaskar. To w Afryce brytyjska administracja wymyśliła i wypróbowała na Burach pierwsze obozy koncentracyjne. Kłopotliwą przeszłość uzupełniała równie uciążliwa teraźniejszość. Do 24 lutego Czarny Ląd był dla południa Europy rezerwuarem niechcianej emigracji, a dla północy odległym miejscem pełnym niekończących się konfliktów, rewolt, egzotycznych chorób i regularnych klęsk demokracji. Ostatnio stał się też miejscem ekspansji islamskiego fundamentalizmu. W zmaganiu z nim kraje afrykańskie mogły liczyć na wsparcie niewielkich kontyngentów wojskowych, przysyłanych z Europy i tyle. Właściwie na poważnie tamtym rejonem świata interesowały się tylko zachodnie koncerny paliwowe i górnicze. Niespecjalnie więc przejmowano się tym, że na Czarnym Lądzie trwa ekspansja Rosji oraz przede wszystkim Chin.

Ekspansja Rosji i Chin w Afryce

W przypadku Rosji, wedle raportu pt: „Security, Soft Power, and Regime Support: Spheres of Russian Influence in Africa” sporządzonym przez - Tony Blair Institute for Global Change, państwo Putina po 2014 r. starało się nawiązać bliską współpracę z ponad 20 afrykańskimi krajami. Na terenie: Libii, Sudanu, Republiki Środkowoafrykańskiej, Czadu i Mozambiku rozmieszczono najemników z Grupy Wagnera. Ostatnio udało się im wejść na miejsce francuskich sił ekspedycyjnych w Mali. Natomiast z Kamerunem 12 kwietnia 2022 r. Kreml podpisał oficjalną umowę o współpracy wojskowej. Za militarne wsparcie lokalni dyktatorzy płacą Rosji zgodą na przejmowanie praw do eksploatacji zawsze pożądanych złóż: złota, platyny i diamentów. Dorzucając do tego konieczny w energetyce jądrowej uran oraz niezbędne do produkcji akumulatorów i baterii, a także całych aut elektrycznych – kobalt i lit.

Z kolei Chiny unikają eksponowania siły militarnej woląc używać jako broni pieniądza. Wedle wyliczeń amerykańskiego Johns Hopkins University do 2019 kraje afrykańskie zaciągnęły w Państwie Środka aż 1141 kredytów na ogólna sumę 153 mld dolarów. Dla Angoli, Ghany i Kenii oznaczało to całkowite finansowe uzależnienie. Drugim narzędziem ekspansji są inwestycje w infrastrukturę (drogi, mosty, porty morskie) na terenie ponad 20 afrykańskich państw. Po ukończeniu inwestycji Chińczycy zachowują nad swym dziełem kontrolę.

Trzecim narzędziem dominacji stała się wymiana handlowa, która od 2002 r. wzrosła aż 15 krotnie. W efekcie to Państwo Środka jest dziś dla Afryki największym i najważniejszym partnerem w handlu. Ani Chiny ani tym bardziej Rosja od swych „przyjaciół” z Czarnego Lądu nie wymagają dbałości o wolności słowa, przeprowadzania demokratycznych wyborów, przestrzegania praw człowieka. To znacząco wpływa na atrakcyjność oferty współpracy. Do tej pory Chiny i Rosja miały tym bardziej ułatwioną sytuację, że Czarny Ląd w znikomym stopniu interesował Stany Zjednoczone. Dopiera konieczność odpowiedzenia na chińską ekspansję zaczęła to zmieniać. W czerwcu zeszłego roku prezydent Joe Biden przedstawił na szczycie G-7 plan , nazwany „Build Back Better World” w skrócie „B3W”. Ma on przynieść Afryce i innym krajom, gdzie Państwo Środka buduje swe szlaki handlowe, wielomiliardowe inwestycje w alternatywną infrastrukturę, a także znaczące wsparcie gospodarcze. Co z tego wyjdzie, czas pokaże. Na razie Chiny odpowiedziały na „B3W” tworzeniem pod ich egidą Afrykańskiej Kontynentalnej Strefy Wolnego Handlu (AfCFTA), zrzeszającej ponad 30 państw.

Spóźniona wyprawa Scholza

Dopiero z tej perspektywy widać, jak spóźniona jest afrykańska wyprawa Olaf Scholza oraz działania innych europejskich przywódców. Wchodzą bowiem do gry na boisko, gdzie od dawna już grają Rosjanie i Chińczycy, a nieco wcześniej zawitali też Amerykanie. Jednocześnie przeszłość kolonialna bywa nie tylko atutem, ale też obciążaniem. Tymczasem gra z czasem może okazać się coraz szybsza i ostrzejsza. Bo skoro weszło do niej już tyle mocarstw, niespecjalnie dobrze wróży to afrykańskim państwom. Większość z nich to twory teoretyczne, targane licznymi konfliktami plemiennymi i religijnymi, niezdolne sprawować kontroli nad całością swego terytorium. Rządzące nimi elity dają się łatwo korumpować i rzadko interesuje je dobro wspólne. Są to więc byty, w które zewnętrzne wpływy będą wchodzić niczym nóż w masło.

Jak zatem może wyglądać przyszłość Afryki? Tu pewną wskazówkę daje przeszłość.

„W 1879 r. ponad 90 proc. kontynentu znajdowało się pod rządami Afrykanów. W 1900 r. cała Afryka, z wyjątkiem małego skrawka, była rządzona przez mocarstwa europejskie” – opisują w „Dziejach Afryki po 1800 roku” Roland Oliver i Anthony Atmore. Odpowiedź na pytanie, czemu przez setki lat mocarstwom nie chciało się kolonizować Czarnego Lądu i nagle rzuciły się na niego, po czym rozszarpały w dwie dekady, jest bardzo prosta. Po części stało się tak dlatego, że w jednym czasie na początku lat 80. XIX w. odkryto tam olbrzymie złoża złota i diamentów, a jednocześnie przemysł europejski potrzebował coraz więcej kauczuku (sztucznego jeszcze nie potrafiono wytwarzać). Jednak prawdziwy wyścig wystartował, gdy w 1883 r. kanclerz Otto von Bismarck niespodziewanie ogłosił, że nieobecne dotąd na Czarnym Lądzie Niemcy anektują na swoje kolonie: Togo, Kamerun, Afrykę Wschodnią i Afrykę Południowo-Wschodnią. Ten ruch sprawił, że Wielka Brytania i Francja wpadły w panikę. Niezależnie od siebie uznały, iż muszą zdobyć jak najwięcej terenów. Zaniechanie tego oznaczało groźbę, że konkurencyjne mocarstwa podporządkują sobie większe obszary i zyskają trwałą przewagę. „Każde mocarstwo obawiało się, że jego rywale zatrzymają handel w swoich nowych koloniach dla siebie, odgradzając się barierami wysokich taryf celnych” – piszą Oliver i Atmore. Podobnie rzecz się miała z dostępem do bogactw.

Tak oto złamanie równowagi sił zainicjowało wyścig, a napędzały go strach przed konkurentami oraz żądza zysków. Wkrótce też zaczęli dołączać spóźnieni, ale ambitni uczestnicy m.in. Włochy i Portugalia. Konkurencja się więc zaostrzała. Wówczas głównymi narzędziami działania stały się przekupstwo i siła militarna. A że przewaga cywilizacyjna kolonizatorów była olbrzymia afrykańskie państwa, choć wcześniej kooperowały z krajami europejskimi (czasami przez stulecia), zostały rozbite w pył w kilkanaście lat.

Wojna na Ukrainie nie dość, że może Czarnemu Lądowi przynieść klęskę głodu, to jeszcze postawiła go w centrum zainteresowania wszystkich kluczowych obecnie mocarstw. Czy w obliczu narastającego strachu oraz możliwych korzyści zachowają się one na dłuższą metę bardziej humanitarnie niż półtora stulecia temu poprzednicy? Raczej trudno w to uwierzyć.