W drugim miesiącu wojny powoli da się już ułożyć ranking największych ofiar Władimira Putina. Mordy popełniane przez rosyjskich żołnierzy na bezbronnych Ukraińcach i pustoszenie napadniętego kraju zostawmy na boku. Rozmiar tych krzywd jest zbyt wielki i one po prostu są niemierzalne. Natomiast zupełnie inaczej rzecz się ma z tymi, którzy mają szczęście cieszyć się nadal pokojem. Tu tworzenie rankingu „ofiar” byłoby o tyle interesujący, że pozwala wytyczyć ewentualne kierunki zmian, jakie nieuchronnie zajdą na Starym Kontynencie. Myśląc o takim zestawianiu na początek należałoby się skupić się na jego ewidentnym liderze, a są nimi Niemcy.

Reklama

Berlin i strategia rozwoju

Fundamentem przyjętej w Berlinie na początku XXI wieku strategii w kwestii: rozwoju gospodarczego, transformacji energetycznej oraz planów na przyszłość, była bliska kooperacja z Rosją. Niemiecki rząd oczywiście dostrzegał, że jej prezydent stopniowo likwidował tam demokrację i wolność słowa, od czasu do czasu nakazując zabić niewygodnego dysydenta, urządzał też zbrojne pacyfikacje lub najazdy na ościenne kraje. Jednakże Władimir Putin mordował, pustoszył i gnębił w obszarze uznawanym za rosyjską strefę wpływów. Ewentualnie zlecał likwidację tych, którzy z niej uciekli. W odniesieniu do Berlina niezmiennie zachowywał się jak wiarygodny biznesmen, otwarty na nowe propozycje.

Kiedy chcemy mieć dobre sąsiedztwo z Rosją, to jest to w naszym interesie, mimo wszelkich komplikacji, które mamy - mówiła kanclerz Angela Merkel w listopadzie 2019 r. słuchaczom podczas zjazdu CDU. Oczywiście, że zawsze chodzi o walkę wartości i interesów. Nasze wartości są niezniszczalne, kiedy chodzi o obronę praw człowieka na całym świecie – podkreślała. Acz zapominała dodać, iż intensywność „obrony praw człowieka” jest ściśle powiązana z wysokością cen surowców energetycznych.

Reklama

Hektolitry obłudy

Dopóki Putin zachowywał się po partnersku wobec Berlina, hektolitry obłudy tryskających ze słów niemieckich polityków dawało się łatwo przykryć nic nie kosztującymi deklaracjami i tanimi gestami. Ale 24 lutego rosyjski prezydent wykopał spod Niemców jeden z kluczowych stołków, na którym opierała się polityka zagraniczna Berlina. Mianowicie budowany od czasów Konrada Adenauera wizerunek „mocarstwa moralnego”. Państwa zdolnego rozliczyć się z nazistowskich zbrodni i stawiać ponad wszystko prawdę oraz humanistyczne wartości. To one winny dominować w momencie zderzenia z prozaicznymi interesami, a zwłaszcza własnymi interesami.

Wojna Władimira Putina opiera się na pieniądzach, które Rosja otrzymuje sprzedając paliwa kopalne do Europy – zaczął swój czwartkowy esej na łamach „The New York Times” Paul Krugman, dając mu dość jednoznaczny tytuł: „Jak Niemcy stały się pomocnikiem Putina”. Po banalnym wstępie noblista w każdym kolejnym zdaniu z wielkim zaangażowaniem pastwi się nad niemiecką polityką, prowadzoną przez ostatnie dwie dekady. Z wyraźną przyjemnością używając przy tym słów: „haniebna” i „obłudna” oraz zestawiając ją z „historią Niemiec”. Na koniec flekowania ekonomista przechodzi do teraźniejszości i trafia jeszcze boleśniej. To, co mnie uderza – paralela, której z jakiegoś powodu nie widzi wielu ludzi – to kontrast między obecną niechęcią Niemiec do umiarkowanych poświęceń, nawet w obliczu przerażających zbrodni wojennych, a ogromnymi poświęceniami, jakich Niemcy wymagały od innych krajów podczas europejskiego kryzysu zadłużenia dziesięć lat temu – wyjaśnia prof. Krugman. Natychmiast przechodząc do przypominania, jak Berlin wyegzekwował na rządach Grecji i innych krajów południa Europy drastyczne oszczędności i wyrzeczenia w imię ratowania strefy euro.

Reklama

Jeden kopniak Putina

Niemieccy urzędnicy szybko obwinili te kraje za ich wewnętrzną sytuację twierdząc, z dużym moralizatorstwem, że mają kłopoty, ponieważ były nieodpowiedzialne fiskalnie i teraz muszą zapłacić tego cenę – podkreśla noblista i snuje dalszą opowieść o zakłamanym „mocarstwie moralnym”. Tymczasem ów status dawał możność wymuszania na partnerach Berlina wygodnych dla Niemiec decyzji. Zaś głównym narzędziem używanym w tymże celu był szantaż moralny. Jeden kopniak w stołek wykonany przez Putina sprawił, że na arenie międzynarodowej niegdyś znakomity wizerunek Niemiec zaczyna przypominać oblężony Mariupol. Jeszcze się broni, ale to już nie miasto, lecz morze ruin.

Te wymierne straty nie są bynajmniej największym problemem, jaki zaaplikował Berlinowi swą imperialistyczną polityką Putin. Jak konsekwentnie naprawiać koszmarnie popsuty wizerunek, państwo niemieckie uczyło się od połowy zeszłego stulecia. Gorzej rzecz się ma z koniecznością zmiany strategii, zapewniającej Niemcom długoterminowo rozwój i dobrobyt.

Dopóki Kreml pozostawał racjonalnym (przede wszystkim w oczach kanclerzy: Schrödera oraz Merkel) partnerem, wszystko prezentowało się banalnie łatwo. Rosja to olbrzymi magazyn surowców niezbędnych każdemu przemysłowi. Rosyjski gaz i ropa naftowa gwarantowały tańszą energię, co przekładało się od dwóch dekad na konkurencyjność wyrobów made in Germany wobec tych z Chin i USA. W przypadku gazu ziemnego, jego dostawy przez obie nitki Nord Stream miały dodatkowo pomóc niemieckiej gospodarce w okresie odłączania elektrowni atomowych i węglowych i przynieść łatwą transformacją energetyczną.

Plan Berlina

Kolejne kroki, zaplanowane przez Berlin na tę dekadę, to powszechna elektromobilność, magazynowanie energii oraz stopniowe zastąpienie gazu ziemnego wodorem. I znów wszystko w oparciu o wschodniego partnera. Ten ambitny plan wymaga bowiem w pierwszej kolejności produkowania olbrzymiej liczby akumulatorów, baterii, zaawansowanych technologicznie podzespołów. To z kolei nie jest dziś możliwe bez dostępu do tzw. metali ziem rzadkich. Już w lipcu 2021 r. rosyjski rząd obiecał, że ich wydobycie do 2024 r. wzrośnie aż 13-krotnie. Kreml nie zmartwił się też pomysłem zamiany gazu na wodór, ponieważ pierwiastek ten tanio da się pozyskiwać obecnie jedynie z: gazu, ropy lub węgla (koszty pozyskiwania z wody są kilkukrotnie wyższe). „Główną fantastyczną szansą dla Rosji jest wodór. To, co można zrobić w Rosji pozyskując wodór, jest geopolitycznie porównywalne z tym, co Rosja znaczy na rynku węglowodorów. Rosja jest w stanie utrzymać status wielkiego mocarstwa energetycznego, jeśli zastąpi eksport węglowodorów eksportem wodoru" – mówił podczas Petersburskiego Forum Ekonomicznego na początku listopada 2021 r. specjalny pełnomocnik Władimira Putina ds. zrównoważonego rozwoju, Anatolij Czubajs.

Nie powinno dziwić, że dobrze kooperowało to ze strategią rządu Angeli Merkel. W końcu to ona przez cały okres sprawowania władzy traktowała współpracę z Rosją jako jeden z filarów gospodarczego sukcesu Niemiec. Przy czym jej pewność co do racjonalności Putina była tak wielka, że o ile w 2012 r. dostawy rosyjskiego gazu ziemnego zaspokajały 40 proc. niemieckiego zapotrzebowania na ten surowiec, to dziś jest to już 55 proc. W przypadku ropy naftowej wskaźnik ten wzrósł z 38 do 42 proc. Dokładnie to samo zapowiadało się na niwie metali ziem rzadkich oraz wodoru.

Obecna dekada winna wyglądać następująco. Niemiecka gospodarka pełną parą zasysa rosyjskie tanie surowce i jednocześnie korzysta z turbo doładowania, jakie od dwóch dekad zapewnia jej kurs euro (niższy niż gdyby Niemcy musieli posługiwać się własną walutą) oraz otwarty rynek zbytu w całej UE. Dorzucając rodzime technologie i transformację energetyczną Berlin tą drogą utrzymałby status mocarstwa eksportowego, zdolnego na tej niwie ścigać się z wielokroć większymi Stanami Zjednoczonymi i Chinami. Oprócz gwarancji dobrobytu dla kolejnego pokolenia Niemców zabezpieczono by również pozycję państwa coraz bardziej dominującego w Unii Europejskiej.

Trudno nie nazwać tej strategii – znakomitą. Jej jedynym słabym punktem okazał się Władimir Putin. Zamiast kooperować i negocjować poszerzenie rosyjskiej strefy wpływów, ot tak po prostu najechał na Ukrainę i wywalił w cholerę pewniki, na których siedzieli Niemcy.

Nieszczęśliwa mina Scholza

Trudno się wiec dziwić nieszczęśliwej minie kanclerza Olafa Scholza, a także temu, że poświecił atut, jaki stanowił wizerunek „mocarstwa moralnego”. Można mu wręcz współczuć. Zaraz po objęciu rządów musi ratować walącą się w gruzy konstrukcję, jaką pieczołowicie budowało dwoje jego poprzedników. Dlatego miota się, zwleka z decyzjami, uchyla kiedy może od wspierania Ukrainy, ale od czasu do czasu ostentacyjnie wspiera, by jego kraj zupełnie nie utracił dobrej reputacji. To przeczekiwanie z nadzieją, że zdarzy się cud i Putin się opamięta, lub zostanie zastąpiony kimś - z kim można robić interesy, jest jak najbardziej zrozumiałe. Wypracowanie i wcielenie w życie nowej strategii - zachowania ekonomicznej mocarstwowości oraz dobrobytu bez udziału Rosji, nie przedstawia się łatwo. Nie dość, że wymaga czasu, to jeszcze brak gwarancji, iż z innymi partnerami surowcowymi da się tak znakomicie kooperować jak z Kremlem.

Tymczasem wojna nie chce dobiec końca, a złośliwi liderzy światowej opinii publicznej skaczą dziś po Niemcach, niczym przysłowiowa koza po pochyłym drzewie. Odmowa odcięcia dopływu rosyjskiego gazu czyni Niemcy de facto współwinnymi masowych mordów – pastwi się, cytowany już prof. Krugman dodając, iż jeśli opór Berlina na tym polu potrwa, wówczas: „Niemcy będą nadal, haniebnie, najsłabszym ogniwem w odpowiedzi demokratycznego świata na rosyjską agresję”. Trudno zatem, by w rankingu największych ofiar Władimira Putina w Europie Zachodniej, ktoś mógł ich wyprzedzić. No, ale w końcu na swą pozycję Berlin ciężko pracował przez wiele lat.