Agresywne i nieobliczalne działania Rosji oraz mordowanie ludności cywilnej na Ukrainie sprawiają, że najważniejsze stolice Europy Zachodniej znalazły się w patowym położeniu. Przywódcy Niemiec, Francji i Włoch nie mogą otwarcie poprzeć żadnego z celów działań ani też roszczeń Władimira Putina. Każde wyjście z roli jego oponenta oznacza odrzucenie wszystkich „wartości europejskich”, z dbałością o praworządności i prawa człowieka na czele. A stanowią one (ponoć) fundamenty Unii Europejskiej. Oznaczałoby to też narażenie się na morderczą krytykę z strony mediów, opozycji i szczerze oburzonej opinii publicznej. Wreszcie uderzałoby w politykę Stanów Zjednoczonych, które wzięły na siebie rolę gwaranta bezpieczeństwa całego Zachodu.

Reklama

Scholz, Macron, Draghi...

Jednym słowem, gdyby kanclerz Scholz, prezydent Macron lub premier Draghi nagle zdobyli się na otwarte przyznanie, iż należałoby oddać część Ukrainy w ręce Rosji, żeby tak zakończyć wojnę, ryzykowaliby olbrzymie kłopoty. Jednak przedłużający się konflikt zbrojny na wschodzie także im je gwarantuje. Niemcy odcięte na stałe od kooperacji z Rosją nie tylko muszą dokonać rewolucyjnej zmiany w swej strategii ekonomicznej i energetycznej, ale też ryzykują utratę konkurencyjności swojego przemysłu. Droga energia może przynieść Włochom krach gospodarczy. Rzym i Paryż boją się także gigantycznej fali migrantów, jaka może ruszyć z ogarniętych głodem krajów Afryki po odcięciu ich od ukraińskiego zboża.

Reklama
Reklama

Poza tym totalna klęska Rosji oznacza wzrost znaczenia Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i ich najbliższych sojuszników, przynosząc minimalizację roli Francji w Europie i świecie. A to w Pałacu Elizejskim niezmiennie wywołuje paniczne lęki. Poczucie mocarstwowości V Republiki jest jednym z ostatnich „środków przeciwbólowych” dla jej obywateli, jaki pozostał prezydentowi Macronowi. Zwłaszcza, że stan gospodarki oraz konflikty społeczne, ekonomiczne, religijne, rasowe wskazują, iż takowe są coraz bardziej Francuzom potrzebne. W interesie kluczowych stolic Europy zachodniej leży więc doprowadzenie do jak najszybszego zakończenia działań zbrojnych i stopniowe reaktywowanie kooperacji z Rosją.

Przywódcy Niemiec, Francji i Włoch boją się zwycięstwa Ukrainy?

Dlatego prezydent Macron tak często wydzwania do Władimira Putina, a w rozmowie z Wołodomyrem Zełenskim (o czym ten opowiadał we włoskiej telewizji RAI) namawia go do rezygnacji z części ukraińskich terytoriów. Dlatego też kanclerz Scholz w zeszłym tygodniu rozmawiając telefonicznie z prezydentem Rosji domagał się „jak najszybszego zawieszenia broni” i „dyplomatycznego rozwiązania konfliktu”, ale już nie wycofania wojsk rosyjskich z Ukrainy. Zauważając te niuanse i inne fakty serwis „Politico” posunął się w tym tygodniu nawet do postawienia tezy, że przywódcy: Niemiec, Francji i Włoch boją się odniesienia przez Ukrainę militarnego zwycięstwa, ponieważ oznaczałoby to „upokorzenie” Rosji. Z kolei taka postawa powoduje, iż: „krajom Środkowej i Wschodniej Europy zapala się czerwona lampka” – zauważa „Politico”.

Faktycznie pali się ona jak najzupełniej słusznie. Acz szczęściem dla Ukrainy najważniejsze ze stolic UE nie mają dziś dość siły, by móc narzucić Kijowowi kompromis z Moskwą. Dopóki płyną dostawy broni i materiałów wojennych z USA oraz sojuszniczych państw NATO, dopóki ukraińscy żołnierze walczą bohatersko, dopóty prezydent Zełenski może odpowiadać: „Nie pomożemy Putinowi zachować twarzy, płacąc za to naszym terytorium”. Jeszcze większe szczęście ma Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Rumunia, bo tym razem to nie one znalazły się w … „obszarze transakcyjnym”.

Obszar transakcyjny

Tu mała dygresja. Wspomnianym obszarem zwykle zostaje jedno lub kilka słabszych państw znajdujących się między wielokroć silniejszymi od nich mocarstwami. Stają się one zazwyczaj przedmiotem przeróżnych transakcji, w których wielcy zawierają kompromisy, a ich koszt bierze na siebie „obszar transakcyjny”. Taką rolę pełniły np. rozbite na wiele państewek Włochy, w których rządy i dynastie narzucały Francja lub Austria. Równocześnie spekulując między sobą interesami ekonomicznymi i terytoriami Italii.

Podobnie rzecz się miała z Europą Środkową po 1918 r. W zamian za rezygnację z agresywnej polityki Francja i Wielka Brytania zapłaciły Hitlerowi w Monachium częścią terytorium Czechosłowacji (ale przywódca III Rzeszy choć zapłatę wziął, zobowiązań nie dotrzymał). Potem Hitler zapłacił Stalinowi za sojusz i dostawy surowców połową Polski, Litwą, Łotwą, Estonią oraz rumuńską Besarabią. Podobne przykłady transakcji mocarstw można wyliczać bardzo długo, bo są one tak stare jak historia naszej cywilizacji.

Polska miała tego pecha, że przegrawszy swą mocarstwowość sama stała się od końca XVII wieku takim „obszarem transakcyjnym”. Jej kosztem kompromisy zawierały najpierw Rosja, Prusy i Austria, a następnie Niemcy i ZSRR. Nawet przesunięcie na wschód granic Unii Europejskiej i NATO nie zdjęło do końca z III RP tej klątwy. Acz rola właściwego „obszaru transakcyjnego” przypadła Ukrainie. To jej kosztem od roku 2014 Berlin i Paryż dogadywał się z Moskwą. Jednak nie można zapomnieć, iż w ważnej sferze energetycznej kooperacja Niemiec z Rosją odbywała się wbrew polskim interesom oraz także części krajów Europy Środkowej - pomimo wspólnej przynależności do Unii Europejskiej. Już to wystarczało do zapalania się czerwonej lampki ostrzegawczej w Warszawie. Wartości europejskie mają bowiem to do siebie, iż nazbyt często przegrywają z pragmatycznym interesem wielkich.

Co leży w interesie Polski?

Jednak szaleńczy pomysł podboju militarnego Ukrainy sprawił, że przesunięcie sił jakie nastąpiło w naszej części Starego Kontynentu po 1989 r., może pójść jeszcze dalej. Rosja nie wygrywa wojny na Ukrainie. Ba! - ku zaskoczeniu niemal dla wszystkich - państwo Putina zaczyna zmierzać ku militarnej klęsce. To wraz z sankcjami ekonomicznymi zwiastuje dla zmurszałego imperium ogromne kłopoty wewnętrzne, z groźbą rozpadu włącznie. W tym momencie, co słusznie dostrzega „Politico”, następuje zupełne rozjechanie się strategicznych interesów krajów Europy Zachodniej z interesem USA, Wielkiej Brytanii oraz państw Europy Środkowej. Zachód Starego Kontynentu potrzebuje jednej, najlepiej silnej Rosji do kooperacji, bo tak najłatwiej zachowa swe znaczenie polityczne i ekonomiczne. Stany Zjednoczone chcą, żeby osłabła ona na tyle, by przestać jawić się, jako wartościowy sojusznik dla Chin. Wręcz stając się dla nich kłopotem.

Natomiast w interesie Polski jest, żeby resztki dawnego imperium gniły gdzieś w głębi Azji, ponieważ wówczas definitywnie przestaniemy egzystować w „obszarze transakcyjnym”. Co z kolei daje wielką szansę na wiele dekad bezpieczeństwa i ekonomicznego rozwoju. Coś, co nasi przodkowie bezpowrotnie utracili ponad 300 lat temu.

Jest to więcej niż oferowało nawet przystąpienie do Unii Europejskiej i NATO. Zaś kluczem do wielkiej zmiany układu sił staje się zdecydowane zwycięstwo Ukrainy. Jeśli wojna zakończy się podziałem jej terytorium i zgniłym kompromisem, wówczas Rosja zachowa resztki szans na odbudowę swej pozycji. Polsce zaś pozostanie baczenie, by kiedyś znów nie zamienić się w „obszar transakcyjny” mocarstw.