To, co obecnie robią rządzący III RP zdaje się już prawie nie mieć żadnego sensu. Jednak kolejne wydarzenia posiadają swoją logikę. Ta może bowiem funkcjonować zupełnie obok tego, czy podejmowane działania polityczne czemukolwiek służą.
Powyższą tezę da się jaśniej przedstawić na konkretnych przykładach.
Ustawa covidowa - lex konfident
Oto w tym tygodniu Sejm zajął się projektem ustawy covidowej, zwanej lex konfident, lub w wersji opozycyjnej lex Kaczyński. Wiemy o niej na pewno tyle, że gdyby została uchwalona zapewne trafiłaby do Sèvres pod Paryżem. Tam wystawiano by ją obok wzorca metra, jako model idealnego połączenia głupoty z bezsensem. Co ciekawe jej głównym promotorem, nie odżegnującym się od autorstwa lex konfident, był sam Jarosław Kaczyński. Ten fakt wywołał powszechną konfuzję w obozie władzy, w partiach opozycyjnych, wśród komentatorów politycznych, w mediach, itd. Wszyscy musieli bowiem zmierzyć się z pytaniem – po co osoba dzierżąca w swych dłoniach główne nitki władzy w III RP podjęła takie działania? O ile bowiem Polski Ład doprowadził do szewskiej pasji przedsiębiorców, pracowników budżetówki i lepiej sytuowanych Polaków, a księgowym zafundował myśli samobójcze, to lex konfident miał w sobie dużo większy potencjał.
Konstrukcja prawna ustawy posiadała wszelkie dane, by w krótkim czasie wygenerować pianę wściekłości na ustach każdego - niezależnie od jego przekonań politycznych, światopoglądowych, czy statusu materialnego. Jeśli idzie o potencjał destrukcyjny lex konfident prezentował się niczym dzieło geniusza. Tyle tylko, że ów potencjał z całą siłą uderzyłby w obóz władzy.
Dlaczego Kaczyński to zrobił?
Logika nakazywałaby tu założyć dwie ścieżki rozumowania. Pierwsza każe sądzić, iż prezes PiS postanowił z jakiegoś powodu zniszczyć dzieło swego życia. Druga, że ustawa została tak skonstruowana, aby swym absurdem sprawić, iż zagłosowali za nią jedynie ślepo lojalni posłowie i prezes mógł naocznie sprawdzić, którzy to. Po czym ustawa powędrowała bezpiecznie do kosza, nie czyniąc nowych spustoszeń w i tak już znękanym różnymi problemami kraju. Pierwsze wytłumaczenie wydaje się dużo mniej sensowne i prawdopodobne od drugiego.
Jednak i drugie traci sens, kiedy spojrzy się na sprawę z perspektywy długoterminowej. Jako datę graniczną można postawić moment, gdy III RP zaczęły nękać nie tylko sztuczne kryzysy polityczne (generowane przez władzę lub opozycję), zrozumiałe i bezpieczne, ale też kryzysy prawdziwe. Takie, którym musi stawiać czoło społeczeństwo i cały aparat państwa, a towarzyszące im koszty każdy może odczuć na własnej skórze.
Początek pandemii
Pierwszym, prawdziwym kryzysem był początek pandemii. Gdy dopiero się rozpędzała Jarosław Kaczyński poczęstował wszystkich ideą wyborów kopertowych. Opór materii okazał się tak duży, że pomysł powędrował do kosza wraz z 76 milionami złotych, wydanych na próbę jego realizacji. Co wychodzi bardzo tanio, bo ich przeprowadzenie oznaczałoby nie tylko rozpalenie do białości konfliktów społecznych, ale też delegitymizację wybranego tak prezydenta (a byłby nim najprawdopodobniej Andrzej Duda). Dziś jest on głównym gwarantem bezpieczeństwa na przyszłość dla obecnie rządzących, jeśli po kolejnych wyborach władzę w III RP przejmie opozycja. Gdyby został „prezydentem kopertowym” wówczas nowa większość parlamentarna nie musiałaby tracić czasu na szukanie podstaw prawnych do podejmowania prób impeachmentu głowy państwa.
Wyrok TK
Kolejnym, realnym kryzysem było masowe wyjście Polaków na ulice w czasie lockdownu, gdy Trybunał Konstytucyjny (nota bene na życzenie prezesa) orzekł za niezgodne z konstytucją dania kobietom w Polsce możliwości aborcji płodu z powodu jego upośledzenia, uszkodzenia lub nieuleczalnej choroby. W kumulacyjnym momencie liderzy opozycji o największym potencjalne intelektualnym wezwali lud, by wyładowywał złość na kościołach. Tak oferując władzy gratis możność skompromitowania całego protestu, jaki wybuch za sprawą nie tyle zmian prawa aborcyjnego, co ogólnej frustracji z powodu epidemii, lockdownu oraz bezbrzeżnej arogancji rządzących. W zdawało się krytycznej sytuacji prezes Prawa i Sprawiedliwości w zapomnianym już przemówieniu, wezwał „wszystkich członków PiS i tych, którzy nas wspierają”, by poszli pod kościoły bronić ich „za wszelką cenę”. Zaoferował więc obywatelom abdykację nowoczesnego państwa zawsze strzegącego swego „monopolu na przemoc” na rzec rozwiązania afrykańskiego. Charakteryzuje się ono tym, iż porządek zaprowadzają ci, co mają ostrzejsze maczety. Rozwiązanie nie weszło w życie, bo Polacy zupełnie nie wykazali chęci do wzajemnego wyżynania się.
Lex TVN
Trzeci realny kryzys był dziełem Stanów Zjednoczonych. Administracja Joe Bidena postanowiła wykonać całkowity zwrot w polityce zagranicznej, oferując Rosji kompromis, a Niemcom role strażnika porządku w Europie. Tak Amerykanie chcieli zredukować swą obecność na Starym Kontynencie i skoncentrować się na starciu z Chinami. Zmiana układu sił oznaczała totalną marginalizację Polski i jej bezsilność wobec woli Berlina. Prezes Kaczyński odpowiedział na kryzys lex TVN. Od początku trwającego pół roku spektaklu wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, iż musi się on zakończyć tak - jak się zakończył (autor tegoż tekstu wyliczył owe „znaki” w felietonie z dn. 31 lipca 2021 - CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ>>>). Rząd USA oraz amerykańskie korporacje dysponują zbyt wielką gamą narzędzi, przy pomocy których mogą przycisnąć Polskę, żeby sprawy poszły inaczej.
Jeśli więc założy się, że lex konfident również wpisuje się w logikę reakcji na realny kryzys (w tym wypadku kolejna fala epidemii połączona z Polskim Ładem) to fakt, iż ustawa ta nie miała najmniejszego sensu. jest całkowicie zrozumiały. Przecież poprzednie ustawy kryzysowe także go nie posiadały. Wszystkie one wręcz wpisywały się w teorię działania dziewiętnastowiecznego przywódcy niemieckiej socjaldemokracji Eduarda Bernsteina. W niegdyś głośnych esejach udowadniał on, że przewidzenie tego, co wydarzy się w odleglejszym terminie jest niemożliwe. Natomiast działania krótkoterminowe, bieżące, mają znikome znaczenie i niespecjalnie kształtują rzeczywistość. Jednakże ich zaniechanie oznacza polityczną śmierć dla każdej partii. „To, co nazywamy pospolicie ostatecznym celem jest dla mnie niczym, ruch jest wszystkim” – pisał Bernstein. Pod słowem „ruch” rozumiejąc zarówno partię, jak i konieczność nieustannego działania. Potem jego twierdzenie skrócono do powiedzenia: „ruch wszystkim, cel niczym”. Gdy spojrzy się całościowo na reakcje Jarosława Kaczyńskiego wobec prawdziwych kryzysów, to widać, iż twardo trzyma się zasady Bernsteina.
Ale czy to wynika z przenikliwego geniuszu zdolnego nie przejmować się żadnym zagrożeniem, czy jednak z naturalnych dla pewnego wieku zmian miażdżycowych w mózgu i towarzyszącego im oślego uporu, nie wie już chyba nikt (nawet najbliższe otoczenie prezesa). Co ciekawe, dotychczasowe realne kryzysy, gdy dano im trochę czasu, wygasiły się same.
Pandemia kosztowała życie wielu Polaków, ale ludzie powszechnie do niej przywykli i nauczyli się z nią żyć. Niespecjalnie też przejmują się kolejnymi falami egzystując w świecie równoległym do pełnego histerycznych doniesień i uniesień świata medialnego, naukowego oraz politycznego. Podobnie wygasła chęć do protestowania w obronie sądów, prawa do aborcji, wolnych mediów, etc.
Koniec kryzysu w strategicznym położeniu Polski
Acz największym zaskoczeniem okazuje się koniec kryzysu w strategicznym położeniu Polski. Prezydent Putin nie potrafił choć troszkę poczekać aż USA zredukują swą obecność w Europie wedle planu Bidena. Od razu rzucił się na łatwą zdobycz, jaką wydawała się Ukraina. Tymczasem Waszyngton zamiast po cichu to zaaprobować, dokonał zwrotu w swej polityce o całe 180 stopni. Za sprawą cudownego zrządzenia losu Niemcy zostały na lodzie, Rosja uwikłała się w konflikt nie do wygrania, a Polska znów jest cennym sojusznikiem Ameryki.
Patrząc więc z perspektywy tej logiki orzeczenie, czy lex konfident i inne działania Jarosława Kaczyńskiego mają w sobie jakiś sens, staje jeszcze trudniejsze. Na nasze nieszczęście raczej nieuchronnie zbliża się kolejny stres test.
Inflacyjny stres test
Bez wątpienia realny kryzys generuje inflacja, przynosząc ludziom wzrost kosztów życia, spadek oszczędności, coraz wyższe raty kredytów. Jeśli przebije 10 proc. w skali rocznej i przyśpieszy, wówczas zacznie robić się gorąco. Ten kryzys jest również przeczekiwany, bo do tego sprowadza się Rządowa Tarcza Antyinflacyjna. Jakie długoterminowe efekty oferuje łatwo prześledzić na losach podobnych „tarcz”, którymi usiłowała tłumić inflację w USA administracja Richarda Nixona, a następnie Geralda Forda. Zaczęto od obniżania podatków oraz czasowego zamrażania cen serią dekretów wydanych przez prezydenta Nixona. Gdy to nie dawało efektów FED podnosił stopy procentowe. Inflacja specjalnie się tym nie przejęła i nadal rosła, dusząc gospodarkę. Brak sukcesów skłonił prezydenta Forda do zainicjowania jesienią 1974 r. społecznej akcji „Whip Inflation Now” („Wychłoszcz inflację teraz”).
Pod kierunkiem Narodowej Komisji ds. Inflacji obywatele kontrolowali ceny donosząc o ich nieuzasadnionym wzroście. Jednocześnie zobowiązywano ich, by nie domagali się podwyżek pensji. Zmagania Forda z inflacją pod skróconym hasałem „WIN” zakończyły się kompromitacją jego administracji. Nawet dziś w Internecie pełno jest dowcipów, rysunków satyrycznych, gadżetów nawiązujących do „Whip Inflation Now”. Od pewnego momentu Amerykanie słysząc tę frazę od razu zaczynali pękać ze śmiechu. Ford zaś przegrał wybory z bezbarwnym demokratą Jimmy Carterem. Walka tarczami z inflacją zaowocowała tym, iż w 1980 r. w USA przekraczała ona 14 proc., a FED musiał podnieść swe stopy do prawie 20 proc. (dziś w Polsce stopa referencyjna NBP to zaledwie 2,25 proc.). Zmęczeni ludzie przełknęli wówczas ostrą, neoliberalną terapię gospodarczą, którą nowy prezydent Ronald Reagan zamknął cały problem.
Zapowiada się więc, iż mniej więcej w połowie roku rządzący staną w Polsce przed przykrym wyzwaniem. Skuteczna walka z inflacją, by nie przerodziła się w kryzys gospodarczy lub stagflację, będzie wymagała sensownych działań. Już jedynie myśl o tym wywołuje gęsią skórkę. No chyba, że nawet ten kryzys zechce rozwiązać się sam, korzystając z tego, iż dano mu wystarczająco dużo czasu.