Teoretycznie wielkie mocarstwa stać na swobodę przy układaniu wzajemnych relacji, a sojusze zawierają z kim chcą. W praktyce jednak strategiczne interesy oraz wielowiekowe powiązania sprawiają, że ich pole manewru jest bardzo ograniczone. Nawet największa determinacja politycznych przywódców danego mocarstwa zwykle okazuje się zbyt słabym czynnikiem, by skierować je na nowy kurs. A jeśli już tak się zdarza, to zazwyczaj na krótko, bo presja interesów i powiązań sprawia, iż zmiana jest krótkotrwała i trzeba ją korygować.
Już od ponad stu lat Europą władałby tandem Niemcy-Rosja
Gdyby to naturalne prawo nie obowiązywało, już od ponad stu lat Europą władałby tandem Niemcy-Rosja. Wypychając poza Stary Kontynent wszelkie wpływy anglosaskich mocarstw: Wielkiej Brytanii oraz Stanów Zjednoczonych.
Na tzw. zdrowy rozum powinno się to wydarzyć w lipcu 1905 r. Wilhelm II zaprosił wówczas na nieoficjalne spotkanie u wybrzeży Finlandii niedaleko miasteczka Björkö swego kuzyna Mikołaja II. Cesarz Niemiec i car Rosji w kajucie jachtu „Polarnaja zwiezda” uzgodnili treść sojuszniczego układu, wywracającego do góry nogami cały, dotychczasowy porządek w Europie. Oznaczał on, że Imperium Romanowów nad bliski sojusz z Francuzami oraz nieuchronne zbliżenie z Brytyjczykami, przedłoży związek z II Rzeszą.
Przyniosłoby to na dłuższą metę kompletną marginalizację Francji oraz śmiertelne zagrożenie dla całości imperium, jakim władała Wielka Brytania. To jest wręcz znakomite. Całkowicie się zgadzam – zapisał wówczas w dzienniku car Mikołaj II. A zatem poranek 24 lipca 1905 r. w Björkö stał się przełomowym momentem w dziejach Europy – dzięki łasce Boskiej – ulżył położeniu mojej drogiej ojczyzny, która wyzwoliła się wreszcie z tych potwornych kleszczy Galii i Rosji – zanotował z kolei Wilhelm II. Po czym obaj władcy wrócili do siebie i zderzyli się z prozaiczną rzeczywistością. W Berlinie, konkurujący zazwyczaj ze sobą politycy, jednym głosem wyrazili swe veto, a kanclerz Bernhard von Bülow zagroził cesarzowi dymisją.
Sojusz z Rosją oznaczał zagrożenie dla niemieckich wpływów w Europie Środkowej, groźbę buntu Austro-Węgier, już niemal całkowicie podporządkowanych II Rzeszy i przede wszystkim szybkie starcie z Wielką Brytanią i Francją, które musiały działać, nim zawarty pakt okrzepnie. W tym samym czasie w Petersburgu wydarzyło się dokładnie to samo. Protestowali wszyscy, a minister spraw zagranicznych Władimir Lamsdorf, chciał podawać się do dymisji. Rosyjscy politycy bali się, że po zerwaniu z Francja potężne Niemcy zdominują Rosję gospodarczo, a potem przekształcą w swą ekonomiczną kolonię, jak to się działo w przypadku Austro-Węgier. Układ zawarty niedaleko Björkö okazał się mniej wart od papieru i atramentu, jakich użyto przy jego spisywaniu.
Siła tandemu Niemcy - Rosja
Strategiczne interesy i wielowiekowe związki sprawiły, że Europa podzieliła się wówczas na sojusz państw centralnych oraz ententę. Jak wielka mogła być siła tandemu Niemcy-Rosja znakomicie stało się widoczne w 1940 r. Za sprawą Paktu Ribbentrop–Mołotow w kilka zaledwie miesięcy zaprowadzono w Europie nowy ład. Związek Radziecki przesunął swą granicę na Bug, Polskę zlikwidowano, a państwa Europy Środkowej całkowicie podporządkowały się III Rzeszy. W drugim kroku rozbita została Francja, a wszelkie, brytyjskie wpływy wypchnięto za Kanał La Manche. Jednak sojusz dający niepodzielne panowanie nad Starym Kontynentem, przetrwał niecałe dwa lata. Interesy Niemiec i ZSRR były zbyt sprzeczne ze sobą, by mogło to potoczyć się inaczej. Oba mocarstwa musiały skoczyć sobie do gardeł.
Obecny kryzys znów potwierdza starą regułę, że mocarstwa nie podołają zbyt długo iść pod prąd własnym interesom, zaś Niemcy na Rosji mogą się opierać jedynie krótkoterminowo. Oto od momentu, gdy administracja prezydenta Bidena ogłosiła nowe otwarcie w relacjach Waszyngtonu z Berlinem i w geście dobrej woli zaniechała nękania sankcjami budowy gazociągu Nord Stream 2, minął niecały rok. Starczyło dziesięć miesięcy, by strategia - złożenia na barki Niemiec odpowiedzialności za Unię Europejską i Stary Kontynent - zamieniła się w pył. Jej jedynym rezultatem było zachęcenie Rosji, by zaczęła realizować swój mocarstwowy interes i spróbowała ponownie umieścić Ukrainę w swej strefie wpływów, a jednocześnie nawet sprawdziła, czy da się wypchnąć NATO z krajów nadbałtyckich i Europy Środkowej.
Tak rozpoczął się obecny kryzys. Za jego sprawą rzeczy dotąd zamglone i niejasne nagle zaczęły się klarować, bo mamy teraz do czynienia już nie tylko ze słowami i deklaracjami, ale przede wszystkim czynami. A te najjaśniej wskazują kierunki zmian.
Rząd w Berlinie bez mrugnięcia okiem zgodziłby się przehandlować interesy Ukrainy
W ciągu ostatnich tygodni łatwo dawało się dostrzec, że rząd w Berlinie bez mrugnięcia okiem zgodziłby się przehandlować interesy Ukrainy w zamian za dobre relacje z Kremlem. Jednak veto postawili Anglosasi. Znów, jak podczas obu wojen światowych i wielokrotnie po nich w momentach kryzysowych, bezbłędnie zadziałała strategiczna solidarność USA z Wielką Brytanią oraz podążających za nimi Australią i Kanadą. To Waszyngton i jego niezawodni sojusznicy zdecydowali, że Ukraina nie będzie dla Moskwy łatwostrawną przekąską i takie stanowisko musi zająć całe NATO. Efektem tego są czyny w postaci: dostawy broni, pomocy logistycznej, dyplomatycznej, wywiadowczej, groźby ostrych sankcji wobec Kremla.
Zaangażowanie w pomoc dla Ukrainy ma swój szerszy kontekst. Interesy ekonomiczne i polityczne pchają coraz mocniej Rosję w ramiona Chin. Państwo prezydenta Putina staje się dla nich powoli tym, czym były Austro-Węgry dla II Rzeszy przed 1914 r. Dwa wielkie mocarstwa lądowe prą do przełamania dominacji Anglosasów, trzymających je w szachu za sprawą panowania na morzach i szlakach handlowych oraz sojuszy. Dziś sieć sojuszy okrąża już Eurazję, ciągnąc się od Japonii, przez Oceanię, Daleki i Bliski Wschód aż po Polskę oraz Szwecję, z którą Stany Zjednoczone zacieśniają współpracę wojskową i zachęcają, aby wstąpiła do NATO.
W tym kontekście wzmocnienie Rosji łatwym sukcesem na Ukrainie oznacza równoczesne wzmocnienie się Chin. Od tego lepszy jest nawet wybuch wojny rosyjsko-ukraińskiej, bo nie stwarza ona groźby, by za jej sprawą Anglosasi ponieśli jakieś znaczące straty. Za to Rosja w razie agresji na pełną skalę podejmuje ryzyko wykrwawiania się ekonomicznego i demograficznego (na tysiącach poległych może się nie skończyć) przy bardzo iluzorycznych korzyściach.
Rozwój sytuacji kompletnie zaskoczył Niemców
Jednak z polskiego punktu widzenia w tej grze wielkich mocarstw niezwykle ciekawy jest wątek niemiecki. Rozwój sytuacji bowiem najwyraźniej kompletnie zaskoczył rząd Olafa Scholza. Ta konfuzja jest tak wielka, że Berlin zaczął balansować miedzy blokiem anglosaskim a rosyjsko-chińskim. Objawem tego są rozpaczliwie śmieszne gesty, jak udzielanie militarnej pomocy Ukrainie w postaci: szpitala polowego i starych hełmów. Przy jednoczesnych próbach złagodzenia stanowiska Rosji, oferując w zamian współpracę gospodarczą na polu Odnawialnych Źródeł Energii, tak aby zastępować nimi … ropę oraz gaz.
Wszystkie te poczynania kanclerza Scholza i jego współpracowników nie wynikają z nagłego przypływu poczucia humoru, lecz zagubienia. Radykalne działania prezydenta Putina i zdecydowane odpowiedzi Anglosasów wręcz demolują interesy strategiczne Berlina oraz plany snute na przyszłość.
Przecież cała spoistość oraz stopniowa federalizacja Unii Europejskiej miała być budowana wokół Niemiec oraz transformacji energetycznej „Made in Germany”, ekonomicznej i społecznej. Zupełnie przegapiono, że technologicznie i gospodarczo wszystko to jest niezwykle trudne bez dostępu do tanich surowców energetycznych z Rosji. Co gorsza Niemcy zostali złapani wręcz na wykroku. Właśnie wyłączają ostatnie elektrownie atomowe i potrzebują jeszcze więcej gazu. Tymczasem ich interesy Kreml ma głęboko w nosie i zamiast zgodnej współpracy woli realizować własne cele strategiczne. Wojna na Ukrainie, zwłaszcza ciągnąca się długi czas, oznacza klęskę niemieckich planów i konieczność radykalnego ich przeformatowania. Ale najwyraźniej dziś w Berlinie kompletni nie wie się, czym je zastąpić? Jak się okazuje państwu zbyt wielkiemu na Europę i zbyt małemu dla światowych mocarstw wcale nie bywa łatwo, ponieważ najtrudniej podąć mu decyzję, czy grać na miarę swych ambicji, czy jednak tylko możliwości.