Jeśli ktoś jest ciekaw skąd wzięła się kwota 64 tys. zł od głowy każdego obywatela III RP (niezależnie w jakim byłby on wieku) powinien prześledzić sekwencję minionych zdarzeń.

Zaczęło się od tego, że zaniepokojona wzrostem średniej temperatury rocznej na Ziemi oraz towarzyszącym temu zmianom klimatycznym Komisja Europejska na początku 2020 r. zaproponowała modyfikację „europejskiego zielonego ładu”. Urzędnicy w Brukseli, wsłuchując się w głosy płynące ze świata: nauki, organizacji ekologicznych, polityki i mediów uznali, iż pierwotnie założona redukcja emisji dwutlenku węgla o 40 proc. do roku 2030 nie uratuje naszej cywilizacji. Co innego, jeśli zwiększy się redukcję do 55 proc.

Reklama

Tak sformułowaną tezę przekazano Radzie Europejskiej. Tę - jak wiadomo - tworzą premierzy rządów poszczególnych krajów Unii oraz szefowa Komisji Europejskiej, a jej obradom przewodniczy obecnie Charles Michel (niegdyś był to Donald Tusk). Wprawdzie przewodniczący o niczym nie decyduje, lecz ma obowiązek przekonywania wszystkich do szukania kompromisów, a następnie jednomyślnych decyzji. Rozpoczęte 10 grudnia 2020 r. posiedzenie Rady Europejskiej już wcześniej zapowiadało się na szczególnie istotne dla premierów Polski i Węgier. Przy czym wcale nie chodziło tu o redukcję emisji CO2.

Dwutlenek węgla nie obchodził dosłownie nikogo

Na agendzie stanęła bowiem także kwestia przyjęcia Europejskiego Funduszu Odbudowy oraz planu budżetu UE na lata 2021-2027. Towarzyszył temu konflikt o przestrzeganie reguł praworządność i wprowadzenie mechanizmu dającego Komisji Europejskiej możliwość wywierania skutecznej presji na kraje, uznane za naruszające zasady niezawiłości władzy sądowniczej. W Polsce właśnie to rozpaliło do białości rządzących, opozycję, media, zaangażowanych obywateli. Dwutlenek węgla nie obchodził dosłownie nikogo. Acz premier Morawiecki twierdził, że jeśli idzie o „zielony ład”, to ostro targował się z resztą Rady i uzyskał korzystne dla Polski warunki. Potwierdził tę tezę minister do spraw Unii Europejskiej Konrad Szymański 16 grudnia 2020 r., podczas wystąpienia przed sejmową Komisją do Spraw Unii Europejskiej.

Wedle spisanego wówczas stenogramu minister oświadczył: „Te uzgodnienia, które zostały poczynione w dniach 10 i 11 grudnia, pozwalają na to, aby przyjąć na poziomie unijnym cel 55%.”. To twierdzenie poparł argumentami, iż system pozwoleń na emisje dwutlenku węgla ETS: „to jest bardzo konkretna wartość. Widzimy to na przykład w bilansie polskiego budżetu” (faktycznie sprzedając na aukcjach uprawnienia do emisji CO2 polski rząd w 2021 r. zarobił ok. 25 mld zł.). Obok tego, jak podkreślił minister Szymański, premier zdobył w Brukseli pieniądze na transformację energetyczną III RP, wliczając w to Europejski Fundusz Odbudowy oraz inne źródła: „obok instrumentów specjalnie dedykowanych dla regionów górniczych, takich jak Fundusz Sprawiedliwej Transformacji”. Wreszcie Konrad Szymański podsumował: „My zbieramy wszystkie te elementy, różne mechanizmy kompensowania finansowania tego wielkiego planu po to, żeby na końcu przedstawić polską ścieżkę transformacji, która będzie zgodna z polskimi interesami społecznymi, politycznymi i gospodarczymi”.

Reklama

Urzędnicy KE wzięli się ostro do roboty

Tymczasem w Brukseli po otrzymaniu „zielonego światła” od Rady Europejskiej urzędnicy z KE ostro zabrali się do roboty. Wyszło im, że dodatkowe zredukowanie emisji dwutlenku węgla o marne 15 proc. będzie wymagało rewolucji ekonomiczno-społecznej w całej Unii. Jej zarys ujęli w pakiecie trzynastu (nomen omen) wniosków ustawodawczych. Szczegółowe założenia pakietu Fit for 55 były już przez autora niniejszego tekstu opisywane, a sprowadzają się ogólnie mówiąc do ostrego zaciśnięcia pasa przez mieszkańców UE. Przy czym swoje zamiłowanie do konsumpcji i podróży najmocniej będą musieli ograniczać obywatele tych krajów Unii, które emitują do atmosfery najwięcej CO2. Z rachunków dotyczących: energetyki, transportu drogowego, stanu energooszczędności budynków, itd. wychodzi, że na samym szczycie tej listy znajdą się Polacy.

Tę jakże przykrą niespodziankę dostrzeżono w końcu nawet w Kraju nad Wisłą. Oto rok po zaakceptowaniu w ciemno umowy ktoś w końcu zadał sobie trud policzenia, ile będzie ona kosztować (w takich wypadkach stara mądrość ludowa głosi – lepiej późno niż wcale). Zrobili to eksperci Banku Pekao. CZYTAJ WIĘCEJ W DGP>>>. Z wyliczeń wyszło im, że dla Polski całkowity koszt wcielenia w życie założeń Fit for 55 to - 527,5 miliardów euro. To jest mniej więcej tyle ile wynoszą dochody III RP uzyskiwane przez 5 lat (w 2021 r. dochody budżetu wyniosły ok. 483 mld zł). Należy tu nadmienić, że już wcześniej wydatki zapowiadały się na ogromne, bo pierwotne założenia „europejskiego zielonego ładu”, kosztowałyby Polaków - zdaniem ekspertów Banku Pekao - o jakąś jedną trzecią mniej. Jednak wówczas bilans płatniczy bardziej się dopinał, bowiem oprócz wydatków, są w nim też przychody, o których właśnie w swym wystąpieniu przed sejmową komisją wspominał minister Szymański. Jeśli Polska otrzyma wszystkie obiecane fundusze europejskie i będzie zręcznie handlować uprawnieniami ETS, to powinna uzyskać – wedle ekspertów Pekao – 219,5 mld euro. Na koniec raportu znaleźć można prosty bilans przychodów i wydatków. Wynika z niego, że znajdziemy się na minusie na ok. 300 miliardów euro. Taką właśnie kwotę rząd będzie musiał znaleźć, by zrealizować do 2030 r. założenia Fit for 55.

Ktoś mógłby tu się zirytować, że koszt podpisania cyrografu podliczono dokładnie rok po jego zaakceptowaniu. Gdy wreszcie sobie przypomniano, że chyba należałoby dowiedzieć się - jaka będzie jego cena. Cóż Moi Drodzy, powiedzmy sobie szczerze, przez ostatnie 20 lat kolejne rządy w Polsce zapomniały wybudować planowane siłownie atomowe, zmodernizować sieć przesyłową prądu, zadbać o taki rozwój odnawialnych źródeł energii, by zmniejszyć udział w miksie energetycznym elektrowni węglowych. Koszty owej sklerozy to spora część z owych 300 mld euro.

"Sasin and Suski"

Inne objawy wspomnianej przypadłości również bywają bolesne. Choćby moment przebudzenia się, kiedy człowiek zderza się z tym, co wyleciało mu z pamięci. Wzorcowe przebudzenie zademonstrowali obywatelom w tym tygodniu wicepremier Jacek Sasin oraz poseł Marek Suski, nagle pojawiając się na pierwszej linii walki z pakietem Fit for 55. Wicepremier ogłosił, iż jego wcielenie w życie oznacza: „łączny koszt na każdego obywatela Polski ok. 64 tys. zł”. Co ciekawe, chyba się nie pomylił. Nota bene stąd też wzięła się wymieniona na początku suma. Jednak wyjaśnienie tego nie zamyka jeszcze naszej opowieści. Wręcz przeciwnie nadal znajdujemy się dopiero u jej początku. Obecnie zatem duet „Sasin and Suski” rozpoczyna twardą walkę o polskie interesy. Na wstępie zostanie podjęta próba zablokowania Fit for 55 podczas procesu jego ratyfikacji. Unijni technokraci muszą zrozumieć, że forsowanie pakietu klimatycznego to katastrofalny błąd – oznajmił wicepremier Sasin. Jeśli się to nie uda wówczas: wydaje się, że jednostronne wypowiedzenie tych różnych umów dotyczących emisji CO2 i tego pakietu, które teraz miałby wejść i zabić polską gospodarkę, jest chyba jedyną drogą – podkreślił poseł Suski. Cóż, gdy nie cierpi się na głęboką sklerozę, to jakoś tak od razu przypominają się deklaracje typu: „wybory kopertowe na pewno odbędą się w maju” lub „Amerykanie na sprzedaż akcji TVN będą mieli około roku”.

Co zrobi Polska?

Gdybyś więc Drogi Czytelniku miał zgadnąć, jaka opcja w przyszłości zostanie zrealizowana mianowicie – Polska wypowiada wszystkie umowy, czy też – Polska zaciąga kredyty na kwotę 300 mld euro i realizuje „pakiet klimatyczny”, to którą z nich obstawiasz? (Na stole jest jeszcze opcja zbudowania koalicji państw, i ta nieco ograniczy restrykcyjność Fit for 55, ale dopiszmy ją do punktu drugiego).

Dokonanie wyboru polskiemu rządowi zapewne ułatwi fakt, że wypowiedzenie umów oznaczałoby już otwarte pójście „na noże” z resztą krajów Unii. Tak się bowiem pechowo składa, iż każdy z nich poniesie (nawet te z Europy Środkowej z racji posiadanych elektrowni atomowych) dużo niższe koszty Fit for 55. Żadnemu natomiast nie opłaca się robić preferencyjnych wyjątków dla Polaków. Zresztą skutecznie opcję wywrócenia stolika można zrealizować jedynie wychodząc z UE. To zaś z racji powiązań ekonomicznych kosztowałoby więcej niż wspomniane 300 mld euro.

Sytuacja III RP prezentuje się więc niczym stary dowcip o Radiu Erewań, który krążył pod koniec 1979 r. Oto jeden ze słuchaczy telefonuje do rozgłośni z pytaniem: „Jaka jest możliwość wyjścia z sytuacji bez wyjścia?”. Radio Erewań natychmiast odpowiada: „Problemów bratniej Polski nie komentujemy”. Jednakże życie ma to do siebie, iż nawet w sytuacji bez wyjścia pojawiają się alternatywne drogi. Przynoszą one nadzieję na odnalezienie rozwiązań oraz redukowanie strat. Co więcej, przy wykazaniu się inwencją dają nawet szanse osiągania zysków. Na kontynuowanie opowieści o tym przyjdzie czas za tydzień.