Rządy w Warszawie mogą się zmieniać, ale zobowiązania, rozpoczęte projekty oraz mocarstwowe wizje z nami pozostaną. To one w dużej mierze wpłyną na naszą przyszłości i możliwe, że ją ukształtują. Natomiast jeśli komuś się wydaje, iż da się przed owymi zobowiązaniami oraz wizjami jeszcze uciec, to jest niepoprawnym optymistą. Rubikon ma bowiem to do siebie, iż daje się go przekroczyć tylko jeden raz. Do historycznego zacisza, jakim mogliśmy się rozkoszować przez ostatnie trzydzieści lat, już nie wrócimy.

Reklama

Pomyślmy zatem o nieco odleglejszej przyszłości. To jej dotyczą ogłoszone w ostatnich tygodniach przez rząd III RP wydatki. Są one tak astronomiczne, że gdy przegapi się tu, czy ówdzie 100 miliardów złotych, nie czyni to większej różnicy. I tak odleglejsza przyszłość Polski będzie przez te sumy kształtowana.

Alternatywna wersja przyszłości nr 1 - Polska zamożna

W ten listopadowy dzień spróbujmy więc na początek wyobrazić sobie jej dwie alternatywne wersje. Nazwijmy je podstawowymi.

W pierwszej, za dwadzieścia lat Polska jest krajem buzującym od taniej energii, którą gwarantują trzy wielkie elektrownie atomowe wspierane w systemie energetycznym III RP przez sieć małych reaktorów modułowych, farmy wiatrowe (w tym gigantyczne na Bałtyku) i przydomową fotowoltaikę. Dzięki temu państwo może pochwalić się szybkim rozwojem gospodarczym, a obywatele zamożnością. W sercu III RP powstał Centralny Port Komunikacyjny, do którego podróżnych zwożą ultraszybkie pociągi. Kto chce i kogo na to stać, ten może błyskawicznie przemieścić się choćby z Kudowy Zdrój lub Sejn w dowolny region globu.

Rozwinięta komunikacja i taniość energii przyciągają inwestorów z całego świata, którzy muszą gdzieś ulokować produkcję wysoko zaawansowanych technologicznie wyrobów. Jednocześnie barierą rozwojową nie stał się brak rąk do pracy. Zamożna Polska, jak magnes przyciąga chętnych, by poprawić swój byt z ziem rozciągających się od Bugu po Ural i Kaukaz.

Reklama

W tej wersji przyszłości III RP posiada siły zbrojne będące jednymi z najpotężniejszych i najnowocześniejszych na Starym Kontynencie. Wraz z prężną gospodarką gwarantuje jej fundamenty mocarstwowości. Te zaś są tak mocne, że Rzeczpospolita bez problemu radzi sobie ze obsługą zadłużenia zagranicznego przekraczającego (licząc optymistycznie) okrągły bilion dolarów. No bo za coś wspomniane fundamenty w dwie dekady trzeba było zbudować.

Alternatywna wersja przyszłości nr 2 - Polska na dnie

A teraz dla odmiany coś z zupełnie innej bajki. Typowe dla Polaków spory polityczne, brak zdolności do kontynuowania planów poprzedników, słabości administracyjne oraz multum codziennych trudności sprawiają, że żadna w wielkich inwestycji nie została nadal ukończona. Po fabryce samochodów Izera w Jaworznie pozostały jedynie puste hale. Co akurat stanowi dobrą wiadomość, bo auta elektryczne, by jeździć, potrzebują regularnego doładowania, a prąd bez elektrowni atomowych stał się w III RP dobrem deficytowym. Zresztą podobnie jak wiele innych rzeczy. Wysoka inflacja i długi przyniosły bowiem w końcu załamanie finansów publicznych. Bankrutująca Polska musiała więc prosić o wsparcie Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz Bank Światowy. W zamian za nowe kredyty i umorzenie części starych długów, Warszawa zobowiązała się wdrożyć program naprawczy, obejmujący finanse oraz najważniejsze sektory gospodarki. Jego wprowadzaniem w życie zajął się ponadpartyjny rząd fachowców. Ze znajdującym się wciąż w znakomitej formie 95-letnim premierem, Leszkiem Balcerowiczem na czele.

Pomiędzy tymi dwiema podstawowymi wersjami przyszłości można sobie wyobrazić całe mnóstwo alternatyw pośrednich. Stopniując, ile zapowiedzianych przez obecny obóz władzy inwestycji strategicznych dokończono, które zobowiązania zrealizowano oraz jak wysokie długi zaciągnięto. Tak rozważając sobie, na ile za dwadzieścia lat Polska będzie mocarstwem, a na ile bankrutem.

Nie zmieni to jednego faktu - z tej ścieżki w praktyce nie da się już zejść!

Kiedy minister obrony narodowej Antonii Macierewicz doprowadził do zerwania kontraktu na zakup helikopterów wielozadaniowych Caracal (CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ>>>), koncern Airbus wyegzekwował od polskiego państwa 80 mln zł odszkodowania. Zaś żywotnie zainteresowana realizacją kontraktu Francja obraziła się na wiele lat. Teraz jeszcze żywotniej zainteresowani wypełnieniem przez Polskę zobowiązań, jeśli idzie o budowę elektrowni atomowych i zakupy uzbrojenia, są rządy Stanów Zjednoczonych oraz Korei Południowej, a także kilka korporacji zdecydowanie większych od Airbusa. Dlatego, jeśli za rok wybory wygra opozycja, nowy rząd na czele z PO owszem może oznajmić wszystkim zagranicznym kontrahentom – „my niczego nie podpisywaliśmy i zrywamy kontakty”. Może przekazać obywatelom „nie kończymy budowy CPK, a miliardy już wydane jakoś przebolejemy, bo to PiS jest winny”. Wszystko może, jeśli nie chce zbyt długo pozostać przy władzy. Już to, że koalicyjny rząd będzie skazany na kohabitację z wywodzącym się z Prawa i Sprawiedliwości prezydentem sprawi, iż na zbyt wiele sobie nie pozwoli. Choć to tylko mała niedogodność. Za rok o tej porze nowy rząd będzie musiał stawić czoła: wysokiej inflacji, zależności Polski od łaskawości rynków finansowych, niestabilności rodzimej waluty, itp., itd.. Niezmienne pozostanie powiązanie bezpieczeństwa III RP z militarną opieką USA.

Na rząd w takim położeniu jest tyle możliwości wywarcia dyskretnej presji, iż lepiej by od razu trzymał się zasady pacta sunt servanda niż najpierw powygłupiał, a potem został przywołany przez najbliższego sojusznika do porządku. Poza tym jest jeszcze jedna możliwość. Kolejne wybory wygra mimo wszystko PiS.

"Maszeruj albo giń"

Chyba jeszcze mało kto ma w Polsce świadomość, że od tego miesiąca znajduje się ona w sytuacji, jaką francuska Legia Cudzoziemska określała powiedzeniem: „maszeruj albo giń”. Mianowicie, albo gigantyczne inwestycje zostaną wykonane sprawnie i terminowo, po czym uda się z nich czerpać dla kraju maksymalną ilość korzyści, albo wszystko się posypie i lawina kłopotów z finansowymi na czele tak przytłoczy III RP, iż groźba bankructwa okaże się całkiem realna.

W tej historii najniezwyklejsze jest to, jak się właściwie w obecnej sytuacji znaleźliśmy. Zaledwie rok temu najbardziej mocarstwowym przedsięwzięciem PiS był Centralny Port Komunikacyjny. Finanse kraju mocno nadszarpnęły wydatki, które przyniosła ze sobą pandemia, jednak daleko było do szaleństw. Modernizowanie i dozbrajanie armii toczyło się swym żółwim tempem, bez nadmiernego stresowania się przez MON czymkolwiek. Zupełnie jak planowanie zbudowania w końcu jakiejś elektrowni jądrowej. Nagle Rosja najechała na Ukrainę, zawiał wiatr historii i oto z tygodnia na tydzień rząd zaordynował, że w ciągu najbliższej dekady wydamy tak na oko z pół biliona dolarów na armię oraz inwestycje strategiczne (100 miliardów w tą czy tamtą zasadniczo przestało czynić różnicę).

Na dokładkę planowane wydatki są dokładnie takie, na które z pomocą Stanów Zjednoczonych oraz ich sojuszników pieniądze się znajdą. Zwłaszcza, że potem dług do spłacenia będzie już tylko polski. No, ale z drugiej strony Rzeczpospolita takiej szansy na budowę mocarstwowości nie miała od stuleci. Cały kłopot w tym, iż jest to jedynie szansa o trudnym do określenia prawdopodobieństwie, czy da się ją wykorzystać. Tymczasem Polska właśnie weszła w tryb jej chwytania za wszelką cenę. Nota bene, dzieje się to po raz trzeci w ciągu ostatnich stu lat.

Centralny Okręg Przemysłowy

Warto bowiem zauważyć pewną prawidłowość w zachowaniu naszej zbiorowości, a także tych, którzy nią rządzą. Piętnaście lat po odzyskaniu niepodległości II RP wygospodarowała olbrzymie środki na budowę Centralnego Okręgu Przemysłowego. Jakoś rzadko dopowiada się, że wszystko co tam budowano miało służyć produkcji zbrojeniowej. Tak, aby polską armię móc wyposażyć w tysiące nowych: dział, czołgów, samolotów, a deklarowana wcześniej mocarstwowość nie pozostawała wciąż jedynie na papierze.

Dwadzieścia pięć lat po II wojnie światowej, zależna od ZSRR Polska zapożyczyła się po same uszy, aby się zmodernizować i stać najwyżej rozwiniętym przemysłowo krajem pośród demoludów. Nawet gdy rządzili nią posłuszni woli Kremla komuniści na czele z Edwardem Gierkiem i tak marzenie o faktycznej mocarstwowości wróciło. Drugie podejście do niego skończyło nieco lepiej niż pierwsze, acz trudno mówić o sukcesie.

Wreszcie niespełna trzydzieści pięć lat po wyrwaniu się spod kurateli Moskwy, znów doświadczamy czegoś na kształt deja vu. Kraj z Europy Środkowej, uchodzący za przerośniętą mysz ogłasza, iż postanowił zostać małym słoniem. Oczywiście łatwo to zachowanie wytłumaczyć względami bezpieczeństwa. Dziś dostęp do energii, komunikacja i siła militarna są jego filarami. Jednak trudno nie zauważyć, jak łatwo stare marzenie odżywa. A teraz zobowiązania i okoliczności tak nam się ułożyły, że w perspektywie dwóch dekad są dostępne generalnie dwie opcje – albo III RP zyska znamiona mocarstwowości albo zbankrutuje.