Rosja to stan umysłu trudny do zrozumienia dla ludzi Zachodu. W czasach stalinowskich czystek oskarżeni o spiskowanie z wrogiem członkowie partii komunistycznej, nim zginęli od strzału w potylicę, musieli wziąć udział w wydawać by się mogło zbytecznym spektaklu. Zaczynały go wielogodzinne przesłuchania prowadzone przez siepaczy z NKWD oraz tortury wymuszające przyznanie się do winy. Następnie odbywał się pokazowy proces, przed rozpoczęciem którego każdy wiedział, jaki zostanie wydany wyrok. W finale udręczona ofiara musiała pokajać się publicznie za niepopełnione zbrodnie. Dopiero wówczas dostępowała aktu łaski w postaci kulki w łeb. Stalinowski reżym mógł zabić ją od razu, bez odgrywania przedstawienia. Jednak wówczas uchybiłby duchowi Rosji. Ten nakazuje, aby każde oczywiste kłamstwo oraz okrucieństwo przyozdobić spektaklem. Oferuje on bowiem Rosjanom możność uwierzenia, iż ewidentny fałsz jest prawdą. A także, że zamordowanie nawet milionów ludzi było dobre i słuszne. Rosyjski umysł nie udźwignąłby nagiej prawdy, a rządzący na Kremlu satrapa dba, żeby nie musiał się z nią mierzyć.

Reklama

Władza Putina i broń atomowa

Władza jaką dzierży Władimir Putin daje mu możność dowolnego zmieniania doktryny wojennej Rosji. Także zapisów odnoszących się do okoliczności, kiedy jej siły zbrojne zyskują prawo użycia broni atomowej. Jednak aby móc wprost zagrozić taką ewentualnością tyran zaordynował najpierw spektakl w postaci referendum na okupowanych obszarach Ukrainy. Każdy wiedział od razu, jaki zostanie podany wynik końcowy. Mimo to wystawiono teatralną farsę z udziałem dekoracji w postaci: kart do głosowania, urn wyborczych, komisji, łapanek na ludzi, by oddali swój głos. Obejrzeliśmy spektakl od strony formalnej równie zbyteczny, co stalinowskie procesy. Aneksja mogła zostać dokonana prezydenckim dekretem. Ale ten teatr to zły znak, bo oznacza, że tyran daje rosyjskim umysłom możność udźwignięcia przyszłych, wielkich zbrodni - z użyciem broni atomowej włącznie. Rozgrzesza go obrona ruskiej ziemi.

Reklama
Wiec poparcia przed Kremlem po ogłoszeniu przez Putina aneksji ukraińskich terytoriów / PAP/EPA / YURI KOCHETKOV
Reklama

Tymczasem rosyjska armia od momentu ukraińskiej ofensywy w obwodzie charkowskim utraciła inicjatywę i oddaje kolejne obszary okupowanych ziem. Agresor zachowuje się jak sparaliżowany na całym froncie, choć Ukraińcy uderzyli i posuwają się do przodu jedynie na północy. Gołym okiem widać, że siły inwazyjne się wykrwawiły i potrafią już tylko bronić zdobyczy, a i to nieskutecznie. Spektakularna klęska najeźdźcy szykuje się właśnie pod Łymanem.

Wyrwanie z domów w Rosji nawet 300 tys. rekrutów nie musi tego zmienić, bo posiłki napływają stopniowo. Zaś masowe rzucenie na front niedoszkolonych i źle wyposażonych oddziałów stanowi prostą receptę na ich szybki koniec oraz masową rzeź. To co było pół roku temu nie do pomyślenia, właśnie się ziszcza. Pomimo posiadania olbrzymiej armii oraz zapasów sprzętu Kreml przegrywa wojnę konwencjonalną z pogardzaną Ukrainą.

Takie upokorzenie minimalizuje szanse Putina na utrzymanie władzy w ogarniętej kryzysem Rosji. Nawet wymordowanie wszystkich potencjalnych konkurentów i brutalne pacyfikowanie każdego odruchu oporu wśród obywateli, mogłoby tego nie zagwarantować. Gdyby ukraińska „zdobycz” wygrała, tyranowi grozi utrata głowy. Nie może zatem na to pozwolić. Tkwiąc w czymś co Anglosasi określali mianem „małpiej pułapki”, ponieważ jeśli Putin w niej pozostanie i tak straci głowę. Jedyną szansą na ocalenie jest wyjście z wojny jako zwycięzca. Albo przynajmniej wykreowanie się na takiego w oczach Rosjan.

Kolejny zły znak

To kolejny zły znak, bo Władimir Putin nieraz udowadniał, że wszyscy inni ludzie są dla niego bez znaczenia. Niezależnie czy są Rosjanami, czy kimś z innej nacji. Jeśli dla tyrana ich śmierć staje się konieczna, to mają umrzeć.

Dlatego ostrzeżenia płynące ze strony ukraińskiego wywiadu oraz od weteranów służb specjalnych USA, że Rosja może na Ukrainie użyć broni atomowej, nie wydają się przesadzone. Zwłaszcza, gdy szantaż energetyczny wobec Europy Zachodniej okazuje się mniej skuteczny niż zakładał Kreml. Nic nie wskazuje na to, by mógł on sprawić, iż Zachód zaprzestanie wspierać Kijów. Tym bardziej, kiedy głównym donatorem są Stany Zjednoczone. Ich gospodarce rosyjskie zabawy z gazem i ropą nie czynią szkody.

Strategiczne Siły Jądrowe

Władimirowi Putinowi w tej grze pozostała więc już tylko jedna, mocna karta. Są nią odziedziczone po ZSRR Strategiczne Siły Jądrowe. Wielkie rakiety balistyczne z głowicami atomowymi pozwalające przynieść szybką zagładę każdemu miejscu na ziemi. Teoretycznie gwarantują one, że jeśli dyktator nakaże użyć przeciw Ukrainie taktycznej broni atomowej, NATO nie odpowie tym samy wobec Rosji. Jednocześnie cały Zachód ogarnie panika dająca nadzieję, że pomoc dla Kijowa zostanie ograniczona, a sam prezydent Zełenski przymuszony przez sojuszników do zawieszenia broni i zaakceptowania rosyjskich zdobyczy.

Niestety, nie wiemy w jakim stanie psychicznym znajduje się Władimir Putin, a to także ma wielkie znaczenie. Jeśli nadal kalkuluje racjonalnie (w rosyjskim rozumieniu tego słowa), to sięgnięcie po arsenał jądrowy może mu pomóc w zachowaniu kontroli nad sytuacją wewnątrz Rosji. Odwetowe uderzenie sił NATO przeprowadzone środkami konwencjonalnymi, stanowiłoby dowód na potwierdzenie propagandowych tez, iż cały Zachód sprzysiągł się, aby zniszczyć Rosję (co podkreślił w swym piątkowym przemówieniu tyran). Otwierałoby ono dla Putina szansę na wyrwanie się z pułapki, przy jednoczesnym zachowaniu twarzy. O ile bowiem oddanie zagarniętych ziem nacierającym wojskom ukraińskim stanowi niewyobrażalne upokorzenie, o tyle negocjowanie kompromisowego końca wojny bezpośrednio ze Stanami Zjednoczonymi i potężnym NATO można uznać za nobilitację.

Hitler wegetujący w bunkrze

Jednak wiele wskazuje na to, że dyktator utracił zdolność „racjonalnego” kalkulowania nawet w rosyjskim rozumieniu tego słowa. Już decyzja o inwazji na Ukrainę oraz to, jak ją zaplanowano i przeprowadzono świadczą, iż żyje on coraz bardziej w świecie własnych wyobrażeń. Przypominając tym Adolfa Hitlera, wegetującego w bunkrze z dala od rzeczywistości. Piątkowe przemówienie tyrana w większej części poświęcone temu, jak wielkim złem jest Zachód i zakończone obietnicą „odejścia jego hegemonii w przeszłość”, prezentowało się zupełnie surrealistycznie.

Stopień nawiązywania do realiów był w nim taki, jak w przemówienie Hitlera z 30 stycznia 1945 r. Führer obiecywał wówczas Niemcom: W tej walce nie zwycięży Azja Środkowa, lecz Europa – a na jej czele naród, który od półtora tysiąclecia reprezentował Europę jako czołowe mocarstwo przeciwko Wschodowi i reprezentować ją będzie po wsze czasy: nasza wielkoniemiecka Rzesza. Stopień korelacji między słowami, a faktami w obu wystąpieniach był bardzo zbliżony. Niestety to także zły znak. Znajdujący się w stanie psychozy dyktator może użyć taktycznej broni atomowej nie jako narzędzia do osiągnięcia celu politycznego, ale po prostu skutecznego środka prowadzenia walki. Na Zachodzie zupełnie nie dostrzega się, iż nie jeden, lecz kilka ładunków nuklearnych mogłoby zadać wojskom ukraińskim dotkliwe straty, pozwalające siłom rosyjskim odzyskać inicjatywę. Ten sposób myślenia jest zbyt obcy dla nas, lecz nie dla Rosjan i ich władcy.

Szaleństwo. Putinowi blisko do Hitlera

Jednak niezależnie jak Putinowi blisko w jego szaleństwie do Hitlera oczywistym staje się to, że jest on najbardziej niebezpiecznym dla całego Zachodu despotą od czasów rządów twórcy III Rzeszy. Udało mu się już ożywić wszystkie demony z przeszłości, które nękały Europę przez wieki – wojny o bieg granic, masowe mordy na cywilach, gwałty, grabieże, równanie z ziemią całych miast. Natomiast, gdyby dodatkowo przy użyciu atomowego szantażu zdołał utrzymać wyszarpane Ukrainie ziemie, wówczas dodałby coś od siebie. Pchnąłby mianowicie świat w stronę lokalnych wojen atomowych. Każdy dyktator dysponujący tym rodzajem broni wiedziałby, że może się pokusić o zajęcie części terytorium sąsiedniego kraju, a następnie groźbą ataku jądrowego „zalegalizować” ten stan rzeczy. Wszyscy musieliby się zatem zbroić, a prawdopodobieństwo wymiany ciosów przy użyciu głowic nuklearnych (choćby na Bilskim Wschodzie) wzrosłoby wielokrotnie. Wówczas znaleźlibyśmy się w jeszcze bardziej koszmarnych czasach niż pierwsza połowa XX w.

Rosnąca pomoc Waszyngtonu dla Ukrainy, jak i zapowiedzi zdecydowanych działań odwetowych, jeśli Kreml sięgnie po broń masowego rażenia, świadczą, że administracja Joe Bidena ma świadomość niebezpieczeństwa. Również inni członkowie NATO zostali postawieni przez Putina w sytuacji de facto bez wyjścia. Sukces tyrana zdestabilizuje nie tylko europejski porządek, ale też globalny. To oznacza, iż gdyby użył ładunków jądrowych, wówczas militarna odpowiedź NATO musi być tak mocna, żeby o własną przyszłość i życie zaczęli się panicznie obawiać wszyscy na rosyjskich szczytach władzy. Wydostanie się Putina z pułapki, w jaką sam się wpakował, jest już bowiem praktycznie niemożliwe. Konflikt będzie więc eskalował. Zaś klucz do jego zakończenia znajduje się obecnie wewnątrz Rosji. Stany Zjednoczone i sojusznicy muszą sprawić, żeby tamtejsze elity polityczne poczuły, iż każda próba sięgnięcia przez ich pana po broń atomową może oznaczać, że Putin w konsekwencji tego pociągnie ich wszystkich za sobą do grobu. Wówczas będą odpowiednio zmotywowane, by spróbować temu zapobiec.