- Putinowski "Mein Kampf"
- Dyktator opętany wielką wizją
- Rosja postawiła na samowystarczalność
- Długoletni konflikt z USA i Zachodem
- Nowe ustawy rosyjskiej Dumy
Dyktatorów warto odczytywać dosłownie ponieważ często nie potrafią oprzeć się pokusie szczerej prezentacji swych wielkich wizji. Nic bowiem nie daje im równie wiele szczęścia jak moment, gdy mogą urzeczywistnić swe proroctwa. Stają się wówczas równi Bogu, bo kreują nowy świat i to taki, jaki sobie wymarzyli. Gdyby europejscy przywódcy na serio podchodzili do tego, co zapisano w „Mein Kampf”, wówczas już na początku lat 30. dobrze wiedzieliby, jaki los czeka Żydów i co jest celem nieuchronnej ekspansji III Rzeszy. Ale większość z nich nigdy nie zajrzała do dzieła Adolfa Hitlera, a nieliczni, którzy zadali sobie ten wysiłek potraktowali je jako propagandową retorykę dla wyborców. Treść "Mein Kampf" wydawała się zbyt szalona, by uznać ją za realny program.
Putinowski "Mein Kampf"
Podobny błąd politycy z krajów demokratycznych popełnili w odniesieniu do Władimira Putina. Prezydent Rosji wielokrotnie oświadczał im prosto w oczy, że uznaje rozpad ZSRR za „największą katastrofę XX w.” (czyli coś straszniejszego niż nawet dwie wojny światowe) i należy ten dziejowy błąd naprawić. Dokładnie rok temu 12 lipca w artykule opublikowanym na stronie internetowej Kremla Putin zanegował istnienie odrębnego narodu ukraińskiego, dając mu prawo do bycia co najwyżej jedną z gałęzi „wielkiego narodu ruskiego, łączącego Wielkorusów, Małorusinów i Białorusinów”. Uzupełnieniem dla jasnych komunikatów było ultimatum przekazane Waszyngtonowi w połowie grudnia 2021. Prezydent Rosji żądał zaakceptowania przez Stany Zjednoczone i cały Zachód tego, iż żaden kraj wchodzący niegdyś w skład ZSRR nie zostanie członkiem NATO. Na dokładkę domagał się wycofania zachodnich wojsk z państw, które przed rokiem 1997 nie należały do Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Jeśli posklejać w jedną całość putinowski "Mein Kampf" to wyłania się wówczas bardzo przejrzysta wizja nowego świata. Rdzeń odbudowywanego imperium mają tworzyć naród rosyjski wraz z ukraińskim i białoruskim po ich głębokiej rusyfikacji. Do tej prawie 200 milionowej masy słowiańskich Rusów z czasem można dodawać nowe elementy składowe. Jednocześnie wypychając NATO za Odrę tak, aby Polska i kraje Europy Środkowej stały się strefą buforową będącą przedmiotem wszelakich transakcji z Zachodem.
Dyktator opętany wielką wizją
Z naszej perspektywy taki scenariusz na przyszłość może wydawać się nie tyle szalony, co przekraczający możliwości sprawcze Rosji. Jednak dyktator opętany wielką wizją nie mierzy sił na zamiary porównując potencjał jakim dysponuje z potencjałem: militarnym, ekonomicznym, demograficznym przeciwników. Gdyby tak było, wówczas Hitler nigdy nie poważyłby się na wojnę na dwa fronty mając przeciwko sobie jednocześnie Związek Radziecki i USA.
Jednak dyktator-wizjoner zamiast kalkulować w oparciu o to co się posiada, szuka wszelkich sposobów na pomnożenie własnych szans na zwycięstwo poprzez zbieranie atutów oraz osłabianie wrogów. Spoglądając wstecz dobrze już widać jak przez ostatnie lata następowała konsolidacja putinowskiej Rosji w ramach przygotowań do czasów wojny. Stopniowo zlikwidowano niezależnie media, a najbardziej charyzmatyczni przywódcy opozycji zostali albo zabici, jak Boris Niemcow, albo trafili do łagru jak Aleksiej Nawalny. Rozgoniono wszelkie organizacje mogące zakłócać jednomyślność narodu nie oszczędzając nawet stowarzyszenia „Memoriał”. Wypchnięto z Rosji zachodnie fundacje.
Rosja postawiła na samowystarczalność
Jeszcze przed 2014 r. w swej polityce gospodarczej Rosja postawiła na budowanie samowystarczalności, by w momencie zaostrzania przez kraje demokratyczne sankcji, uniknąć głębokiego kryzysu ekonomicznego. W swym raporcie w 2021 r. Ośrodek Studiów Wschodnich zauważał: „We wrześniu 2014 r. rząd Federacji Rosyjskiej przyjął program substytucji importu w 23 sektorach gospodarki (m.in. rolno-spożywczym, farmaceutycznym, energetycznym, maszynowym, chemicznym, telekomunikacyjnym, transporcie czy w IT). Cel ograniczania zależności od dostaw z zagranicy przyświecał jednak działaniom Kremla już wcześniej (np. w farmaceutyce realizuje się go od 2009 r., a w rolnictwie – od 2012 r.), co oznacza, że jest to trwały element działań Moskwy, niezależny od obecnego stanu stosunków z Zachodem”. Jednocześnie Kreml robił co tylko mógł, żeby uzależnić Europę - na czele z Niemcami - od rosyjskiego gazu i ropy.
Wszyscy wiedzieli o wielkich wydatkach Moskwy na zbrojenia oraz sukcesywnym powiększaniu przez Centralny Bank Federacji Rosyjskiej rezerw złota. W 2008 r. było to 500 ton kruszcu, dziś jest ponad 2 300 ton. To samo tyczyło się całości rezerw finansowych, które pomnażano do ostatnich dni przed inwazją na Ukrainę, by w swym szczycie osiągnęły kwotę ok. 630 mld dolarów. Na tych i wielu innych przykładach można dowodzić, że prezydent Rosji nie tylko zakładał otwarty konflikt z Zachodem, ale też zadbał o staranne przygotowanie do niego. Wszystkie te symptomy nadciągającego zagrożenia zostały w państwach demokratycznych zlekceważone. Starano się nie dostrzegać nawet rzeczy podstawowej mianowicie, że to właśnie Zachód w oczach Władimira Putina stanowi główną przeszkodę na drodze do zbudowania jego wymarzonego imperium.
Długoletni konflikt z USA i Zachodem
Przebieg wojny na Ukrainie jedynie go w tym utwierdza. Ogromna waleczność ukraińskiej armii i poświecenie całego społeczeństwa w dłuższym terminie na niewiele by się zdały bez dostaw ciężkiego sprzętu, amunicji i paliw. Ukraina z jej zniszczonymi fabrykami zbrojeniowymi i spalonymi rafineriami, nie posiada już zdolności zapewnienia sobie środków niezbędnych do prowadzenia walki. Gdyby Ukraińcy zostali bez zachodniego wsparcia, ich opór zamieniłaby się w jedno wielkie Powstanie Warszawskie z dokładnie takim samym rezultatem końcowym. Również cała Europa Środkowa pozbawiona parasola NATO staje się wobec militarnej przewagi Rosji niemal bezbronna. Te zależności sprawiają, iż spełnienie marzenia Putina może mieć miejsce jedynie po pokonaniu całego Zachodu. Działania wskazują, że dla Kremla od dawna jest to zupełnie jasne. Chcąc odbudować rdzeń ZSRR Moskwa musi zdobyć się na długoletni konflikt ze Stanami Zjednoczonymi i ich zachodnimi sojusznikami wykazując się taką determinacją, by na koniec uzyskać przyzwolenie na wcielenie w życie jej wizji nowego porządku - z rosyjską granicą na Bugu i strefą buforową rozciągającą się do Odry.
Dlatego też, gdy Władimir Putin odwołuje się do osoby Piotra Wielkiego, to nie jest to ani retoryczna metafora, ani budowanie narodowej dumy Rosjan. On przede wszystkim komunikuje o swej determinacji w dążeniu do zwycięstwa. Wspominany car przez ponad dwadzieścia lat prowadził wojnę najpierw ze Szwecją, a następnie także Turcją, by ustanowić nowy porządek w Europie Środkowej i Wschodniej. Na koniec podporządkowując Rosji: Inflanty, Ukrainę oraz Polskę. Choć przegrywał bitwy i co najmniej dwukrotnie znajdował się o włos od całkowitej klęski, swą determinacją odwracał bieg konfliktu. To, że sprowadzała się ona do wymuszeniu na Rosjanach ogromnych poświeceń i ofiar nie wróży zbyt dobrze współczesnym. No może poza osobą absolutnego władcy. Zaraz po wojnie w 1721 r. Piotr Wielki mógł się napawać przyjętym przez siebie tytułem imperatora Wszechrosji oraz zmianą oficjalnej nazwy kraju na Imperium Rosyjskie.
Nowe ustawy rosyjskiej Dumy
Mając równie ambitne cele Władimir Putin daje kolejne dowody swej determinacji, by prowadzić starcie z Ukrainą i Zachodem aż do zwycięstwa. Po to w tym tygodniu rosyjska Duma przyjęła nowe ustawy zmuszające przedsiębiorców, by dostosowali swe firmy do prawideł gospodarki wojennej oraz zaostrzając kary za szpiegostwo i zdradę.
Tymczasem pod drugiej stronie frontu, dopóki zbrojne walki toczą się jedynie na Ukrainie, kraje Zachodu włącznie ze Stanami Zjednoczonymi nie działają tak, jakby zostały zaatakowane przez Rosję. Ich posunięcia ograniczają się do wspierania Ukrainy oraz sankcji ekonomicznych. Bez oglądania się na to, że miedzy powstrzymaniem agresji i próbą wymuszenia pokoju, a chęcią wygrania konfliktu zachodzi różnica mająca ogromne znaczenie.
Kreml wykorzysta każdy swój atut, by tej jesieni oraz zimą zdestabilizować Europę Zachodnią i USA. Sięgając w tym celu po surowce energetyczne, podsycając niepokoje społeczne, szerząc kłamstwa w mediach i Internecie, organizując prowokacje, wzbudzając strach przed bronią atomową, etc. Przez lata pracy nad teorią wojny hybrydowej rosyjskie tajne służby dorobiły się całego wachlarza koncepcji i środków tworzonych po to, żeby kiedyś spróbować podpalić Zachód. Tak, by niepokoje społeczne i ugodowe siły polityczne zmusiły demokratyczne rządy od ustępstw wobec żądań Kremla.
Zachód chce pokoju, a nie zwycięstwa
Natomiast nic nie wskazuje na to, żeby ktokolwiek w zachodnich stolicach zakładał adekwatne działania wobec Rosji, mimo iż wewnętrzna spójność jest jej ogromną słabością. Również wianuszek państw wchodzących niegdyś w skład ZSRR bardzo chętnie wyrwałby się spod kurateli Moskwy, gdyby tylko otrzymał gwarancje realnej pomocy. Największe z nich – Kazachstan - zresztą już usiłuje tego dokonać i w tym tygodniu Kreml za karę odciął ten kraj od możliwości eksportu ropy do Europy. Okazje, by pomnożyć problemy Moskwy i zmusić ją do rozpraszania sił nadarzają się wręcz same, lecz niewiele z tego wynika. Wszystko dlatego, że Zachód chce pokoju, a nie zwycięstwa. Co zazwyczaj stanowi najlepszą droga w stronę klęski.