Koniec lata i zbliżająca się jesień sprawiają, że sadownicy biorą się do pracy. Okazuje się jednak, że choć zarobki wzrosły wielu chętnych do zbierania owoców nie ma. To sytuacja trudna nie tylko dla sadowników, ale także dla gospodarki i konsumentów.
Obserwuj kanał Dziennik.pl na WhatsAppie
O tym, że w sadach brakuje rąk do pracy napisał "Fakt". "Sadownicy, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, starają się robić, co w ich mocy, by przyciągnąć pracowników. Oferują nie tylko podwyżki, ale również dodatkowe benefity, takie jak zakwaterowanie i ciepłe posiłki"- poinformował dziennik.
Najbardziej doświadczeni pracownicy mogą liczyć na wynagrodzenie nawet 600 zł dziennie. "Problem leży nie tylko w stawkach, ale także w postrzeganiu pracy fizycznej jako mało atrakcyjnej. Wielu potencjalnych pracowników wybiera inne formy zarobku, które wydają się mniej wymagające" – zauważa "Fakt".
Liczba osób chętnych do podejmowania pracy fizycznej stopniowo w rolnictwie maleje. Młodsze pokolenia często nie są zainteresowane pracą w tym sektorze, a starsi pracownicy odchodzą na emeryturę. W rezultacie, brakuje rąk do pracy w okresach wzmożonych zbiorów.
Innym powodem może być fakt, że praca przy zbiorach owoców jest fizycznie wymagająca i często odbywa się w trudnych warunkach pogodowych. Może to zniechęcać wielu potencjalnych pracowników, którzy mogą wybrać bardziej atrakcyjną opcję zatrudnienia.
Sadownicy pozostają bezsilni
Jak mówią sadownicy, pracę przy zbiorach niechętnie podejmują zarówno obcokrajowcy, jak i Polacy. "Osoby, które do mnie trafiają mają dwie lewe ręce. Przychodzą też pracownicy biurowi. Szybko okazuje się, że nie mają siły do ciężkiej pracy w sadzie" – mówiła niedawno w WP Finanse pani Sonia z sadu w województwie wielkopolskim.
Sadownicy mówią także o dużej rotacji pracowników. Wielu z nich pojawia się zaledwie na 1-2 dni, a w trakcie tygodnia przychodzi nieraz nawet ok. 10 nowych osób. Tyle samo rezygnuje w tym czasie z pracy.
Choć według prognoz The World Apple and Pear Association (WAPA) w tym roku jabłek ma być mniej aż o 865 tys. ton z powodu wiosennych upałów - nie jest to jednak rozwiązaniem problemu, który może nasilać się w przyszłości.