Alkohol jest dla ludzi, po warunkiem, że ci potrafią pić z umiarem oraz unikać szaleństw znajdując się pod jego wpływem – głosi ludowa mądrość. Podobnie z unijnymi funduszami. Użyte mądrze służą modernizacji państwa. Ale bywa, że za picie bierze się ktoś daleki od wstrzemięźliwości, uciekający od autorefleksji, za to pewien swego geniuszu. Po wejściu w stan głębokiego uzależnienia taka osoba zdolna jest do popełniania najbardziej autodestrukcyjnych czynów, byle tylko zdobyć kolejną ćwiartkę rozkoszy.

Reklama

Jednak przecież gdy mowa o całkiem sporym państwie i w sumie całej klasie politycznej, taka analogia wygląda na niesprawiedliwe uproszczenie. Acz prześledźmy sobie na szybko sekwencję pewnych zdarzeń.

Reforma. System sądowniczy niczym... Quasimodo

Po niespodziewanym sukcesie wyborczym PiS przejmował w 2015 r. władzę, obiecując gruntowną reformę wymiaru sprawiedliwości. Zadanie wyznaczone przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego wziął na siebie Zbigniew Ziobro z gronem ludzi, jakich sobie sam dobrał. Pomińmy tu opisywanie wielkiej, ogólnonarodowej młócki, jaka potem nastąpiła. Każdy ją widział po swojemu, a podzieliła ona nawet obóz władzy. Na koniec wyłonił się z niej system sądowniczy swą fizjonomią przypominający Quasimodo z powieści Victora Hugo. Niemal wszystko działało w nim gorzej niż wcześniej i jedynie minister sprawiedliwości miał trochę radości. Zyskał bowiem narzędzia pozwalające mu zatruwać życie tym sędziom, których najbardziej nie cierpiał. Przy tej okazji udało się w Polsce zmajstrować rzecz rzadko w świecie spotykaną. Oto ze środowiska sędziowskiego zaczęły się wyłaniać jawne stronnictwa polityczne angażujące się w bieżącą politykę. Przed 2015 r. przytłaczająca większość Polaków żyła w przekonaniu, iż z wymiarem sprawiedliwości w III RP nie może dziać się już gorzej. Jak się okazała - pomylili się. Choć nadal nie zdawali sobie sprawy jak bardzo.

Reklama

KRS

Jednym z ukoronowań reformy była nowelizacji ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa w grudniu 2017 r. W tamtym czasie wiele osób orientujących się w kwestiach prawnych i przede wszystkim unijnych, starało się uświadomić politykom Zjednoczonej Prawicy, w co pakują siebie oraz Polskę. Odpowiedź była zawsze taka sama: „To my jesteśmy najmądrzejsi, to my jesteśmy najinteligentniejsi i najpiękniejsi, tylko my mamy rację”. Na efekty przekonania alkoholika o własnej genialności zwykle trzeba trochę poczekać.

Nowelizacja otworzyła najlepszą z możliwości przeniesienia wewnątrzkrajowego sporu na forum unijne. Po serii zapytań płynących do TSUE, a następnie orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej ustalona została prawna wykładnia w kwestii KRS. Mówi ona, iż obecny sposób wyboru członków tego ciała w Polsce podważa pewność, co do niezawisłości i bezstronności sądu, wówczas kiedy orzeka osoba, która została sędzią ze wskazania nowej Krajowej Rady Sądownictwa.

"Test niezawisłości i bezstronności sędziego"

Niby nic wielkiego, ale dawało to Komisji Europejskiej do ręki narzędzie, mogące bardzo przydać się w przyszłości. Wróćmy jednak do naszego alkoholika. Jako receptę na taką opinię TSUE wymyślono „test niezawisłości i bezstronności sędziego”. Dodano jeszcze kilka innych recept w kwestii Sądu Najwyższego i tworzonych, po czym likwidowanych izb służących dyscyplinowaniu sędziów. Ich nazwami i losami nie warto sobie obciążać pamięci, bo są niczym króliki na wolności, tak szybko się mnożą i potem giną. Lepiej skupić się na wątku testu niezawisłości, bo ów ma szansę okazać się najistotniejszy.

Ten ewenement na światową skalę urodził się w Polsce za sprawą… funduszy unijnych. Mianowicie od lat debata publiczna w III RP poświęcona rzekomo miejscu i roli naszego kraju w Unii, obraca się wokół jednej opowieści. Brzmi ona jak kłótnie jaskiniowców przy ognisku na temat tego, kto zabił większego mamuta i przytargał jego mięso dla całego plemienia. Współczesny spór dotyczy tego, który obóz polityczny upolował większe fundusze unijne i rzucił je do skonsumowania narodowi. Najstraszniejsze zaś lęki budzi możliwość bycia pomówionym o przyczynienie się do klęski polowania. Cała klasa polityczna wręcz zafiksowała się na tym, że ten, kto miałby ów grzech na sumieniu, na pewno przegra wybory.

Aż trudno powstrzymać się tu od napomknięcia, iż porządnie wstawiony alkoholik doświadcza widzenia tunelowego, porównywanego z patrzeniem przez wizjer w drzwiach. Jak się już jest w fazie widzenia tunelowego, nie sposób dostrzec tego, co znajduje się z boków, z dołu, lub czy aby nie wisi nam coś nad głową (chociażby taki malutki mieczyk Damoklesa, jak „test niezawisłości”). Patrzy się tylko w jeden punkt.

Patrząc na cel i prąc w jego stronę w ostatnich latach rząd Mateusza Morawieckiego wynegocjował udziały Polski: w budżecie UE na lata 2021-2027 i w europejskim Funduszu Odbudowy oraz ustalił warunkujące to kamienie milowe. Na koniec pochwalono się kwotą 160 mld euro, sprawiającą wrażenie naprawdę tłustego mamuta.

Jednak aby odtrąbić udane polowania polski rząd musiał zgodzić się na spełnienie długiej listy warunków zapisanych w kolejnych traktatach. Poczynając od wprowadzenia mechanizmu „fundusze za praworządność”, po bardzo szczegółowe kamienie milowe, odnoszące się do funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Następnie ogłoszono wielki sukces polowania. Trąbienie o nim urwało się w momencie, gdy Komisja Europejska przystąpiła do egzekwowania tego, na co polski rząd wyraził zgodę i dała jej to na piśmie. Wówczas Zjednoczona Prawica podniosła wielki krzyk, że Bruksela dybie na suwerenności III RP. Zapominając wspomnieć przy tym, kto odpowiednie narzędzia polityczne oddał wcześniej w ręce Komisji Europejskiej. No, ale z alkoholikiem tak to już jest, że o swoje picie potrafi obwinić cały wszechświat, poza samym sobą. Po czym pije dalej.

Dostęp do unijnego "mięsa" wymaga niezwykłych wygibasów prawnych

Jak się okazało dostęp do unijnego „mięsa” wymaga niezwykłych wygibasów prawnych. W przypadku funduszy na KPO załatwić je miała w czerwcu ubiegłego roku, wniesiona przez prezydenta Dudę, nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym. Za jej sprawą do polskiego porządku prawnego wprowadzono „test niezawisłości i bezstronności sędziego”. Przy czym uczyniono to całkiem sprytnie. Obowiązujące zapisy są tak skonstruowane, że aby przetestować sędziego mianowanego przez obecny skład KRS, procesujące się strony muszą od razu czekać w gotowości bojowej. Gdy tylko wyznaczony zostanie skład sędziowski winny rzucić się do działania z pełnym pakietem wniosków do Sądu Najwyższego. Inaczej mija tydzień i jest za późno. Dzięki temu mało komu się to udaje. Ale jeśli jest się szybkim i przebojowym prawnikiem, wówczas można się poczuć jak młody … doktor Frankenstein.

Za takowego mają prawo się uważać bohaterowie artykułu Małgorzaty Kryszkiewicz z czwartkowego wydania „Dziennika Gazety Prawnej”. Otóż udało się im zainicjować procedurę wspomnianego testowania w Sądzie Najwyższym. Ja, drugi z obrońców i sama odwołująca się złożyliśmy osobne wnioski. Jakież było nasze zdziwienie, gdy otrzymaliśmy informację z SN, że każdemu została nadana osobna sygnatura i każdy będzie rozpatrywany przez inny skład orzekający – opowiadał autorce sędzia Dariusz Mazur. CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ>>>

Z rosnącym zdumieniem obserwował on budzenie się do życia prawniczego monstrum, którego nikt się nie spodziewał. Jedna de facto sprawa wygenerowała aż 45 osobnych postępowań, w których składy sędziowskie są siedmioosobowe! Zaś w Sądzie Najwyższym jest jedynie 125 etatów sędziowskich. A żeby było śmieszniej niektórzy sędziwie są z nominacji nowej KRS, więc i ich należałoby przetestować. Wyobraźmy sobie, że nagle do SN trafia tak skromnie mówiąc - dwadzieścia analogicznych spraw. Wówczas aby im podołać potrzeba jednocześnie 6 300 sędziów.

Jeśli Drogi Czytelniku nadal jeszcze nie chce ci się śmiać, to uświadom sobie, że uchwalona przez Sejm tydzień temu kolejna nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym pozwala, aby sprawdzanie niezawisłość każdego sędziego mogły zainicjować nie tylko strony postępowania ale też z „urzędu” sam sąd. Zaś testowaniem zająć się ma Naczelny Sąd Administracyjny w pierwszej i drugiej instancji (obecnie 127 etatów orzeczniczych czyli sędziowskich). Ten sam NSA, który sprawuje kontrolę nad administracją publiczną i samorządową, czyli porządkuje codzienne funkcjonowanie całego państwa.

I to wcale nie jest zła wiadomość, ponieważ z punktu widzenia dobra alkoholika należy mu życzyć, by upadł na samo dno. Żeby ból istnienia okazał się dla niego tak dotkliwy, iż wreszcie zacznie myśleć, nie jak zdobyć kolejną ćwiarteczkę, lecz jak się ratować. Dlatego też dobrze byłoby, aby obecna nowelizacja weszła w życie w niezmienionym kształcie. Potem każdy, kto boi się w sądzie przegrać sprawę, łatwo dostrzeże, iż procesowanie się należy zacząć od testowania sędziego. I znakomicie!. Gdy nagle okaże się, że NSA potrzebuje kilkanaście tysięcy nowych etatów sędziowskich, bo inaczej się zawiesi, przy okazji czyniąc administrację III RP zupełnie oderwaną od prawa, wówczas nasz alkoholik znajdzie się bliżej dna.

Konieczna nowa reforma

Być może wtedy cała klasa polityczna zacznie dostrzegać, że aby ogarnąć ten bajzel konieczna są - nie kolejne protezy prawne pisane jedynie z myślą o tym, czy zauroczą Komisję Europejską - lecz nowa reforma całego wymiaru sprawiedliwości. Niestety, aby wyciągnąć go z chaosu, musiałoby dojść do bardzo szerokiego konsensusu. Wiele bowiem wskazuje na to, iż przywracanie porządku nie jest już możliwe bez dokonania zmian zapisów w Konstytucji. Zatem na dziś rzecz niemożliwa, zwłaszcza przed wyborami.

Jednak jest mała iskierka nadziei, że Unia zechce w tym pomóc. Mianowicie najnowsza nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym daje Komisji Europejskiej podkładkę do zgody na wypłacanie funduszy, lecz do niczego nie przymusza. Nadal przecież całe orzecznictwo TSUE czyni sędziów nominowanych przez nową KRS prawnie podejrzanymi. Bruksela może więc dotrzymać zobowiązań, o których opowiadał minister ds. Unii Europejskiej Szymon Szynkowski vel Sęk. Jednak jeśli nie zechce, to ma plik dokumentów jasno mówiących, iż słusznie zmieniała zadanie. Co się wydarzy? Dopiero zobaczymy.

Ale gdyby się okazało, że polowanie na unijne „mięso” nie poszło i nadal go nie będzie, wówczas Polską czeka (jako to po przerwaniu długiego cugu alkoholowego bywa) wejście w fazę delirium tremens. Boli ona jak cholera, lecz wielu niepijących twierdzi, że dopiero po niej zaczyna się na poważnie myśleć, jak sobie zacząć radzić z nałogiem oraz jego skutkami.