Za sprawą Aleksandra Łukaszenki od kliku tygodni Litwini mogą się czuć tak, jakby przeprowadzili się nagle na południe Europy. Konkretnie do Włoch, Grecji czy Hiszpanii w miejsca, gdzie na terytoriach tych państw zjawiają się codziennie kolejne grupy emigrantów z Afryki lub Azji. Przy czym obecna sytuacja najbardziej przypomina tę z wiosny poprzedniego roku na granicy grecko-tureckiej. Wówczas prezydent Erdoğan nakazał zwożenie syryjskich uchodźców z różnych regionów kraju w jej pobliże. Następnie ogłosił jednostronne otwarcie granicy i tureccy żołnierze pognali jak bydło masy nieszczęsnych ludzi w stronę Grecji. Wszystko po to, żeby zastraszyć Unię Europejską, a zwłaszcza odebrać chęci Niemcom do nieprzyjaznych działań wobec reżymu Erdoğana. Przy okazji Ankara zamierzała dopiec Grekom, z którymi wybuch spór o prawa do złóż gazu na dnie Morza Śródziemnego, znajdujące się pomiędzy wyspami greckimi a Cyprem.

Reklama

Tak lęk przed masowym napływem obcych użyto, aby zastraszyć europejskich przywódców. Jednak odwrotnie niż w 2015 r. Grecy zadziałali bardzo zdecydowanie. Wysłane na granice ciężkozbrojne oddziały policji używając pałek, gazów łzawiących i gumowych kul, brutalnie przepędzały ogłupiałych ze strachu ludzi w stronę Turcji. Ta niezwykła próba sił, w której obie strony dosłownie „obrzucały się” uparcie trzymającymi się życia Syryjczykami, trwała aż do zawarcia kompromisu między Ankarą a Atenami, Brukselą, Berlinem i Paryżem.

Erdogan, Łukaszenka...

Poczynania Erdoğana najwyraźniej podziałały inspirująco na białoruskiego dyktatora. Z Litwą Łukaszenka ma od dawna na pieńku. Wilno w ostatnich latach najodważniej krytykowało jego politykę i broniło praw obywatelskich Białorusinów. Teraz zaś Litwa stała się miejscem, gdzie swoje główne kwatery ulokowała białoruska emigracja polityczna toczącą bój z coraz bardziej okrutnym satrapą. Ów z kolei nie może pozwolić sobie na zbrojny atak na malutką Litwę, bo za nią stoi NATO. Również w przypadku sankcji nałożonych przez Unię Europejską Łukaszenka prawie nie dysponuje środkami odwetowymi … prawie.

Reklama

Sześć lat temu Unia Europejska zademonstrowała całemu światu, jedną ze swych największych słabości, gdy zderzyła się z kryzysem migracyjnym. Nie potrafiono zdobyć się wówczas na zatrzymanie siłą na granicach wielkiej fali emigrantów, ani też wytrwać długo przy strategii „herzlich willkommen” i pozwolić im wszystkim na swobodne osiedlenie się na Starym Kontynencie. Elity rządzące i intelektualne wybrały ucieczkę w akademicką dyskusję o prawach człowieka, humanitaryzmie, irracjonalności strachu przez obcymi. W efekcie Brytyjczycy wybrali brexit, a wyborcy w innych państwach UE zaczęli przenosić swe głosy na partie populistyczne. W Polsce kryzys migracyjny stał się jednym z wiatrów wiejących w żagle Prawa i Sprawiedliwości. Co nie było niczym nadzwyczajnym. Nawet w szczycącej się przed dekady swą otwartością na emigrantów Szwecji nacjonaliści z partii Szwedzkich Demokratów nagle dostali w wyborach ponad 17 proc. głosów i w 2018 r. wyrośli na trzecią siłę w parlamencie.

Ta prawidłowość oznaczała dla starych partii politycznych to, że jeśli przyzwolą na masową migrację z Afryki i Bliskiego Wschodu, ostatecznie stracą władzę. Tak Stary Kontynent wszedł w okres przejściowy, gdy wartości ze starych czasów nadal pozostają na sztandarach rządzących, a jednocześnie codzienne działania są z nimi kompletnie sprzeczne. Kraje północy UE pozostały pozornie otwarte na przyjmowanie uchodźców, lecz zaczęły robić wszystko, aby nie mogli w nich osiedlić i po kilku latach pobytu w zamkniętych ośrodkach wrócili tam, skąd przybyli. Jednocześnie jedynym realnym wsparciem dla państw południa UE, zmagających się z napływem migrantów, stała się Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżne – Frontex.

Reklama

Ta, wraz ze strażami granicznymi poszczególnych krajów stwarza pozory, że po 2015 r. zasady postępowania wobec niechcianych przybyszy nie uległy zmianie. Pozory pryskają przy bliższym przyjrzeniu się codziennej pracy Frontex-u. Jak się okazuje, historie o łodziach pełnych emigrantów z Afryki, których pasażerowie podczas spotkania ze statkiem europejskiej agencji zostali pobici, pozbawieni wszelkiego sprzętu służącego do nawigacji, a następnie odholowani na pełne morze, nie należą do rzadkości. Acz ponoć ci pechowcy i tak mogą się uważać za szczęściarzy w porównaniu z ponad 15 tys. ludzi ujętych od początku 2021 r. przez libijską straż przybrzeżną. Nota bene wyposażoną w sprzęt przekazany przez UE i wspieraną przez okręty Frontex-u. Wszyscy pojmani trafiają do obozów w Libii, a tam wedle doniesień Amnesty International, miejscowi watażkowie organizują im małe piekło, pełne tortur i gwałtów.

Ciche przyzwolenie w UE

Dekadę temu w sensacyjnych newsach donosiłyby o tym media, potępiali przywódcy opozycji, ukrócenie procederu obiecywali liderzy partii rządzących. Jednak dawne wzmożenie moralne na rzecz niesienia pomocy uchodźcom, zastąpiło w Unii ciche przyzwolenie na ich brutalne odpędzanie od granic. Takie działania nie rozwiązują jednak problemu, zwłaszcza gdy po broń wmyśloną przez Erdoğana, zaczęły sięgać inne kraje graniczne. W kwietniu tego roku Hiszpania zgodziła się przyjąć lidera, walczącego o niepodległość Sahary Zachodniej, Frontu Polisario Ibrahim Ghali, dyskretne leczenie. Minęły jakieś dwa tygodnie i władze zwalczającego Front Polisario Maroka nagle usunęły posterunki graniczne, chroniące Ceutę. Najwyraźniej, że tak się stanie wiedział już tłum emigrantów z głębi Afryki. Zatem natychmiast runął na hiszpańską enklawę. Jako, że chroni ją sześciometrowy, stalowy płot i zasieki z drutu kolczastego, większość uczestników szturmu ruszyła od strony morza wpław lub na zaimprowizowanych tratwach. Pomimo oporu hiszpańskich policjantów przedarło się do Ceuty ok. 10 tys. ludzi. Dopiero przysłany z Hiszpanii kontyngent wojska opanowała sytuację. Emigrantów sukcesywnie wyrzucono za płot, a z rządem Maroka podjęto dyskretne rozmowy.

Aleksander Łukaszenka, organizując most powietrzny z Irakiem i przerzucając nad litewską granicę kolejne grupy Irakijczyków i Afgańczyków, sięgnął więc po sprawdzoną już broń. De facto jedyną skuteczną, jaką dysponuje. Acz jeszcze kilka lat temu na rząd Litwy spadałyby gromy z całej Europy Zachodniej za to, że niczym Donald Trump i Viktor Orban nakazał pośpieszną budowę wysokiego ogrodzenia, które ma się ciągnąc na długości 500 km. Dziś Wilno może liczyć na wsparcie Frontex-u, nawet jeśli na granicy dzieją się dantejskie sceny. Wedle relacji szef biura praw człowieka litewskiego parlamentu Vytautasa Valentinavičiusa, przez noc z czwartku na piątek litewscy pogranicznicy starali się odpędzać kolejne grupy emigrantów, lecz ci zaraz wracali, bo z drugiej strony uzbrojeni w tarcze i pałki białoruscy żołnierze lub milicjanci znów pędzili ich w stronę granicy. Gdy pałowanie nie skutkowało, strzelali z karabinów w powietrze.

Tak właśnie wygląda nowoczesna wojna nowego typu, zwana eufemistycznie – hybrydową, choć raczej przypomina ona czasy średniowieczna. Te momenty, gdy twierdza okazywała się zbyt potężna i oblegający nie widząc szansy na powodzenie bezpośredniego szturmu, próbowali łamać wolę oporu obleganych na różne sposoby. Poczynając od zatruwania źródeł z wodą, a kończąc na przerzucaniu przez mury zarażonych dżumą, bez baczenia na to, czy jeszcze żyją.

Tymczasem jedyną odpowiedź, jaką znajduje z coraz mniejszymi oporami nowoczesna Europa, to właśnie mury, tam gdzie styka się lądem z innym światem. Jeśli kolejni przywódcy z krajów granicznych będą sięgali po zdesperowanych migrantów, używając jako broń, mury zaczną rosnąć coraz szybciej. Mocarstwa ze Starego Kontynentu już dawno temu wyrzekły się ambicji, by próbować stabilizować inne części świata, po to żeby dać tamtejszym mieszkańcom szansę na choć w miarę bezpieczne życie. Stało się tak, gdy każdy z kolejnych kryzysów w XXI w. przybliża większość państw w Afryce do definitywnego upadku.

Podobnie dzieje się w Azji Środkowej. Na to nakładają się katastrofalne susze i powodzie, wywoływane przez trwającą zmianę klimatu. Obszar, na którym życie staje koszmarem grożącym szybką śmiercią, zamieszkuje już grubo ponad miliard ludzi. Wszyscy z nich mają świadomość, że Europa to zasobne, bezpieczne miejsce z bardzo przyjaznym klimatem. Paradoks naszych czasów sprawił, iż ich marzenie od lepszym życiu czyni z nich idealną broń tyranów, dla których los zwykłych ludzi jest bez znaczenia. Natomiast Europa nie ma żadnego realnego pomysłu, jak to zmienić, poza coraz wyższymi murami. Te będą więc rosły.