Znakomity tenisista Boris Becker w 2012 r. zadał Angeli Merkel pytanie - kogo chętnie zaprosiłaby do domu na dinner party? Ta w typowym dla siebie, ascetycznym stylu odparła, że nie ma zwyczaju urządzać takich imprez. Jednak potem zamilkła, zastanowiła się i dodała: "Ale na kolację chętnie zaprosiłabym raz Vicente del Bosque". Czym kompletnie zaskoczył Beckera oraz resztę słuchaczy. Dopiero po chwili zaczęli dostrzegać, o co w żarciku pani kanclerz chodziło. Prowadzona przez del Bosque hiszpańska reprezentacja piłkarska w finale Mistrzostw Europy w 2008 stanęła na drodze Niemców i po piekielnie zaciętym meczu wygrała 1:0. Dwa lata później w półfinale Mistrzostw Świata historia się powtórzyła. Niemieccy piłkarze grali piękny futbol, ale jedyną bramkę znów strzelili Hiszpanie. Najwyraźniej rozmowa z kimś, kto dwa razy potrafił zaplanować, jak pokonać Niemców, a następnie wcielić to w życie, była dla Merkel zdecydowanie bardziej interesująca od najbardziej udanego dinner party.
Niemiec bogatszy od Francuza
Ten drobiazg jest jednym z najlepszych świadectw, jakiego rodzaju polityk rządził RFN przez ostatnie szesnaście lat. Ano taki, którego nic nie interesuje bardziej od osiągania wcześniej wyznaczonych celów. Podejmowane środki mogą się zmieniać w zależności od sytuacji, lecz cel nie. On musi zostać osiągnięty, to bowiem równa się zwycięstwu. Skuteczność Angeli Merkel w ich odnoszeniu najłatwiej ocenić przypominając sobie, ile znaczyły w Europie Niemcy, nim fanka Vicente del Bosque doszła do władzy. Zaczynając od tego, że obecny kształt Unii Europejskiej wymyślili Francuzi w celu zabezpieczenia francuskich interesów i zrównoważenia... siły Niemiec.
Dziś już zapomniany minister finansów Jacques Delors, gdy w 1983 r. dotknął Francję kryzys finansowy, przekonał prezydenta Mitteranda, że przed kolejnymi paroksyzmami gospodarczymi V Republikę najlepiej może zabezpieczyć europejska integracja. Jej filarami winny stać się wspólna waluta oraz instytucje regulujące relacje między krajami ówczesnej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Wkrótce Mitterand wypromował swojego ministra na przewodniczącego Komisji Europejskiej. To Delors pilotował budowanie biurokratycznych instytucji przyszłej unii oraz kolejne etapy znoszenia barier instytucjonalnych i ekonomicznych pomiędzy państwami EWG. Wszystko w imię podtrzymania świetności i prosperity V Republiki. Najtwardszym orzechem do zgryzienia okazali się wówczas wcale nie Brytyjczycy, lecz Niemcy, uparcie odmawiający pożegnania z własną walutą. Tymczasem bez ich udziału cały projekt tracił sens. Wówczas wydarzył się wymarzony dla Paryża zbieg okoliczności. Na wschodzie Europy zawalił się ustrój komunistyczny oraz Związek Radziecki i nagle zjednoczenie Niemiec okazywało realne. Kanclerz Helmut Kohl i minister finansów Theo Waigel, w zamian za zgodę Paryża na szybkie przyłączenie NRD do Republiki Federalnej, wycofali zastrzeżenia co do wspólnej waluty.
Od tego momentu przez dekadę lat 90. europejska integracja przebiegała zgodnie z ustaleniami przyjętymi w Maastricht. Po czym na początku XXI w. prezydent Jacques Chirac oraz kanclerz Gerhard Schröder byli równoprawnymi partnerami politycznymi, wspólnie podejmującymi decyzje co do najważniejszych pociągnięć w polityce zagranicznej (np. sprzeciwu wobec planu George W. Busha dokonania inwazji na Irak). Komisji Europejskiej przewodniczył włoski polityk Romano Prodi, bo Berlin i Paryż zdecydowały, że równowaga sił wymaga, żeby najważniejszą z unijnych instytucji kierował ktoś spoza dwóch kluczowych państw UE.
W 2000 roku - wedle statystyk Baku Światowego - PKB na głowę mieszkańca Niemiec wynosiło 29 957 dolarów. W przypadku statystycznego Francuza było to 28 470, a Włocha nawet 28 714 dolarów. Średnia różnica, co do poziomów życia wynosiła więc jakieś 3-4 proc. Nota bene owa niewielka różnica utrzymywała się od początku lat 80. Aż w 2005 r. zaczęła się era kanclerz Angeli Merkel.
Minęło zaledwie kilkanaście lat i tuż przed wybuchem pandemii w 2018 r. wskaźnik PKB na głowę mieszkańca RFN wynosił 52 559 dolarów. Tymczasem we Francji było to 45 775, a we Włoszech tylko 39 637 dolarów. Jak by nie patrzeć, pod koniec epoki kanclerz Merkel statystyczny Niemiec stał się zdecydowanie bogatszy od Francuza, nie wspominając o przeciętnym Włochu. Dla tego ostatniego fakt, że przez całe dekady był niemal tak bogaty jak Niemiec, dziś jest już tylko bolesnym wspomnieniem.
Von der Leyen protegowaną
Z kole Francuzi mogą sobie powspominać czasy liczenia się z ich zdaniem przed podjęciem najważniejszych decyzji politycznych. Tą o dokończeniu budowy Nord Stream 2 kanclerz Merkel przeforsowała wbrew reszcie krajów Unii Europejskiej, odgrywając rolę równorzędnego partnera dla prezydenta USA Joe Bidena.
Do tego zestawienia obecnych realiów z tymi sprzed epoki Merkel należy jeszcze dorzucić przewodnictwo Komisji Europejskiej. Tak się złożyło, iż urząd ten sprawuje Ursula von der Leyen, która całą karierę polityczną zawdzięcza pani kanclerz i od 2005 r. należy do grona jej najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników. Stanowiąc wzór: lojalności, dyskrecji i posłuszeństwa wobec protektorki.
Gdyby się ktoś pytał, jak wygląda wzorcowy triumf na podsumowanie długoletnich rządów - to właśnie tak on wygląda.
Rzeczą niesprawiedliwą wobec odchodzącej pani kanclerz byłoby pominięcie milczeniem jej poszczególnych zwycięstw. Acz aby uniknąć nudnej wyliczanki (bo jest ich sporo), warto ograniczyć się do tych, połączonych frapującą prawidłowością.
Potęga gospodarcza
Wykorzystując wymyślone przez francuzów euro, którego kurs wobec innych walut zawsze będzie niższy niż byłby niemieckiej marki, RFN podwoiła eksport. Czyniąc zeń główne koło zamachowe swej gospodarki. W skali świata niewielkie i niezbyt ludne państwo posiada dziś na swym terytorium ponad 360 tys. firm wytwarzających coś, co trafia za granicę. Przyniosło to w 2019 r. - wedle danych Banku Światowego - ponad 1,8 biliona dolarów przychodu (więcej sprzedają jedynie firmy z USA - 2,5 bln i z Chin – 2,6 bln USD). Uchodząca na początku XXI w. na tym polu za potęgę Japonia obecnie zarabia na eksporcie już dwa razy mniej od RFN.
Korzystając z przyjęcia do Unii Europejskiej krajów Europy Środkowej, niemieccy eksporterzy zredukowali koszty produkcji. Przenoszą jej części (przede wszystkim podzespoły do wyrobów finalnych) do tychże państw. Jednocześnie za sprawą kursu euro, nieadekwatnego do siły gospodarczej krajów południa UE oraz słabszej wydajności tamtejszego przemysłu, nastąpiło jego stopniowe obumieranie. Wyroby przemysłowe południowców zostały w dużej części zastąpione przez niemieckie.
Dzięki eksportowemu prosperity rząd RFN w trudnych okresach dysponuje olbrzymimi zasobami oraz możliwością zaciągania na rynkach finansowych nieograniczonych kredytów. Angela Merkel wykorzystała to podczas światowego kryzysu w 2008-2010 r. oraz obecnej pandemii, ratując niemiecką gospodarkę wielomiliardowymi pakietami stymulującymi.
Merkel ocaliła strefę euro?
Dzięki pewności, że pieniędzy nigdy nie zabraknie, Niemcy prawie nie odczuli dwóch wstrząsów ekonomicznych, jakie spadły na świat w ciągu niewiele ponad dekady. Nic więc dziwne, że kanclerz tak zaciekle walczyła o ocalenie euro. Zwłaszcza że końcowy sukces wcale nie był taki pewny. Gdy w czerwcu 2010 r. "The Sunday Telegraph" przeprowadził ankietę wśród 25 wybitnych ekonomistów z londyńskiej City, aż dwunastu twierdziło, że strefa euro ulegnie likwidacji w ciągu 5 lat, a jedynie ośmiu wyraziło przekonanie, iż jednak przetrwa. Przetrwała głównie za sprawą Merkel. To ona doprowadziła do obalenia jesienią 2011 r., chcącego demontować Unię Walutową, Silvio Berlusconiego. Zaczynając od telefonicznej rozmowy z prezydentem Włoch Giorgio Napolitano o nieuchronnym bankructwie Italii, jeśli nie nastąpi szybka zmiana premiera.
Następne rozmowy toczyła już z bankierami. Wkrótce potem presja rynków finansowych zmiotła rząd Berlusconiego. Nowym premierem został, znakomicie rozumiejący się z niemieckim ministrem finansów Wolfgangiem Schäuble, technokrata Mario Monti. Być może "boski Silvio" kończąc swą wielką karierę polityczną pożałował, iż nieco wcześniej w rozmowie z włoskim dziennikarzem nazwał panią kanclerz "niedoje... tłustą kur...", o czym z oburzeniem rozpisywała się we wrześniu 2011 niemiecka prasa. Niedługo potem grecka prasa zaczęła publikować karykatury Angeli Merkel w mundurze SS, a w Hiszpanii porównywano ją z Hitlerem. Kraje południa Europy musiały dramatycznie ciąć wydatki, przymuszone presją, jakie wywierała na nie Komisja Europejska, MFW, Bank Światowy, specjalni wysłannicy z Brukseli, Paryża i Berlina. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że tym, kto sporządził receptę na kryzys oraz koordynował akcję jej zaaplikowania, była pani kanclerz. Południe Europy reagowało bezsilną nienawiścią wobec niej, po czym łykało lekarstwo. Skoro ocalenie strefy euro tego wymagało Angela Merkel okazała się gotowa na poniesienie takich ofiar. Podobnie jak jest dziś gotowa na bezsilne złorzeczenia Ukraińców, ponieważ zostawienie pożegnalnego prezentu Niemcom jest dla pani kanclerz czymś zdecydowanie ważniejszym.
Pożegnalny prezent
Aby dopiąć swego, przeczekała wielką presję ze strony prezydenta Trumpa i autorytatywnie narzuciła swą wolę reszcie Europy. Już te dwa drobiazgi powinny dać do myślenia. Tak wiele, żeby pomóc Putinowi i wykroić sobie wzorem Gerharda Schrödera (jak głoszą złośliwe plotki) godziwą emeryturę na posadzie w Gazpromie? Otóż ktoś, kto nawet odchodząc z polityki robi to wedle własnych reguł, w wybranym przez siebie terminie, nie jest człowiekiem z tej samej gliny, co operetkowy kobieciarz-hedonista.
Oba gazociągi Nord Stream to jeden z kluczowych elementów Energiewende, czyli transformacji energetycznej. Ta zaś staje się, obok strefy euro drugim z filarów, na których opiera się przyszłość Niemiec. Odnawialne źródła energii, dopóki nie powstaną wydajne technologie magazynowanie olbrzymich ilości prądu (o ile kiedykolwiek powstaną), nie zastąpią całkowicie konwencjonalnych. Tymczasem niemiecka gospodarka (zwłaszcza przemysł) potrzebuje coraz więcej i więcej prądu.
Jednocześnie Angela Merkel przez lata zrobiła wszystko co w jej mocy, żeby ten samo model systemu energetycznego upowszechnił się w całej Europie. Mniej istotne jest to, że cała UE stała się rynkiem zbytu dla niemieckich turbin wiatrowych. Ważniejsze, iż będzie potrzebowała coraz więcej gazu. Jego zaś głównym dystrybutorem staną się Niemcy. Przy czym i to nie jest najważniejsze. Gaz, zdaniem ekspertów, to paliwo przejściowe, umożliwiające płynne kontynuowanie i rozpowszechnianie w UE Energiewende przez najbliższe 10-15 lat. W tym czasie ma zostać dopracowana technologia uzyskiwania taniego wodoru, najlepiej z wody (acz na dziś wodór pozyskiwany z ropy naftowej i węgla jest kilkukrotnie tańszy). Cała europejska sieć gazociągów jest już sukcesywnie dostosowywana do jego przesyłu.
Jeśli ten zamysł się powiedzie, Nord Stream straci znaczenie. Natomiast, drogi czytelniku, zgadnij, kto będzie główny producentem i dystrybutorem kluczowego paliwa energetycznego w UE? Zgadnij i zachowaj dla siebie, bo ponoć ulubione powiedzonko Angeli Merkel brzmi: "Wiele hałasu robią słabi, a prawdziwa siła porusza się na paluszkach".