Decyzją prezydenta Macrona przeciętny Francuz, jeśli nie okaże dowodu, że został zaszczepiony, wkrótce będzie mógł zapomnieć, jak się wychodzi z domu. Od 1 sierpnia zakazane staną się dla niego takie przyjemności jak wypicie kawy w kawiarni czy obiad w restauracji. Do tego należy dorzucić: kino, teatr, transport publiczny, a z czasem też pracę w miejscach, gdzie pojawiają się inni ludzie.
Certyfikat sanitarny przepustką do lepszego życia?
Coś, co było dwa lata temu codziennością, staje się nagle prawie niedostępnym obiektem pożądania. Prawie, bo z drobną furtką, żeby ów nieszczęśnik nadal zachował poczucie, iż zostawiono mu wybór, a jednocześnie mógł dwa, trzy razy w miesiącu pozwolić sobie na zaznanie utraconej rozkoszy. Wspomniana przepustka do niej, nazwana oficjalnie "certyfikatem sanitarnym", wydawana jest bowiem również po zrobieniu testu na COVID. Ale staje się on pełnopłatny. Żarliwy członek sekty antyszczepionkowej, jeśli postanowi pozostać wierny swym przekonaniom, będzie musiał wyliczyć sobie, na ile wizyt w kawiarni czy restauracji będzie go stać. Do kalkulowanych kosztów winien dodać bardzo prawdopodobne odcięcia z czasem również od sklepów.
Francuski model represji wymierzony w antyszczepionkowców jeszcze nie zdążył się przyjąć nad Sekwaną a już zaczyna być kopiowany przez kolejne rządy. Poczynając od wprowadzania przymusowych szczepień przeciw wirusowi SARS-CoV-2 dla wybranych grup zawodowych (w poniedziałek zadecydował o tym np. stan Kalifornia). Zaraz za tym kroczą obostrzenia wobec osób unikających szczepień, sukcesywnie ograniczające im możliwość swobodnego przemieszczania się, a nawet wykonywania pracy zawodowej. Doniesienia o demokratycznych państwach, szykujących się, by pójść drogą Francji, tworzą wciąż dłuższą listę. Tamtejszych obywateli, jeśli są wyznawcami teorii antyszczepinkowych, czeka dramatyczne ograniczenia niezbywalnych - jak się im naiwnie wydawało - praw obywatelskich, w imię dobra publicznego.
To niespotykane od dawna na Zachodzie zjawisko można rozpatrywać na wiele sposobów. Poczynając od tego, jak bardzo naruszane są obowiązujące normy konstytucyjne oraz czy demokratyczne państwo powinno ważyć się na tak daleko idące ubezwłasnowolnienie swych obywateli? Można próbować szukać wytłumaczeń, czemu (co staje coraz bardziej widoczne) liberałowie i lewicowcy szczepią się generalnie częściej niż ludzie o poglądach skrajnych (we Francji ci o skrajnie prawicowych i skrajnie lewicowych). Zasadne są dywagacje na tematy moralne, odpowiedzialności jednostki za swoje życie i innych etc.
Jednak wszystkimi powyższymi kwestiami niech zajmą się inni, rzeczą bowiem najciekawszą jest dlaczego dzieje się to, co się właśnie dzieje, i czemu było nieuchronne. Czemu szczycąca się przestrzeganiem prawa każdej jednostki i troską, aby nie dotknęła ją jakakolwiek dyskryminacja, cywilizacja Zachodu tak błyskawicznie potrafi odłożyć na bok promowane przez siebie idee?
Antyszczepionkowcy jak heretycy
Wbrew pozorom trend ku temu dawało się dostrzec już wcześniej. Tu pozwolę sobie na autocytat z eseju pt. "Początki ruchu antyszczepionkowców przywodzą na myśl religijną sektę", jaki został opublikowany 29 września 2018 roku. Tyczył się on nieuchronności prześladowań, jakie na tą grupę w przyszłości spadną. "Każda epoka ma swoich charakterystycznych odszczepieńców. Gdy okazują się oni zanadto ekspansywni i zaczynają wzbudzać obawy, że zagrożą panującym porządkom, następuje kontrreakcja. Na co dzień polega ona na odbieraniu posiadanych wcześniej praw oraz dociążeniu dodatkowymi obowiązkami, np. koniecznością płacenia wyższych podatków. Gdy to nie daje pożądanych efektów i odszczepieńcy uparcie nie chcą się upodobnić do reszty społeczności (nie zawsze jest to możliwe), a co gorsza zaczyna ich przybywać, wówczas przychodzi pora reakcji bardziej radykalnych". Słowa te były pisane przed pojawieniem się SARS-CoV-2, który wszystkie procesy dziejące się w świecie radykalnie przyśpieszył. Dziś na Zachodzie za uderzeniem represjami w sektę antyszczepionkową (niczym w czasach reformacji w heretyków) przemawiają równocześnie: strach, konieczność prewencji oraz możność... uzyskania w dłuższym terminie namacalnych profitów politycznych.
Strach przed kolejną falą epidemii i towarzyszącej je zgonami, a co za tym idzie koniecznością wprowadzania lockdownu, brakiem funduszy by temu sprostać, głębszą zapaścią gospodarczą - wszystko to motywacja bezpośrednia. Środki z europejskiego Funduszu Odbudowy są jedynie kroplą w morzu potrzeb. Dlatego rządy w Europie Zachodniej z trudem skrywają swój wręcz paniczny lęk przed utratą kontroli nad sytuacją. Antyszczepionkowcy stają się zaś wręcz symbolem przeszkód na drodze do odzyskania pełni tejże kontroli. Zwłaszcza że wokół sekty zaczęły skupiać się kolejne grupy ludzi, których do wybuchu pandemii zupełnie nie interesowały szczepionki. Odrzucają oni zastany porządek lub nawet dążą od dawna do jego obalenia. Co ciekawe łączy ich absolutne negowanie wszystkiego, co przekazują media, poza tymi niszowymi i społecznościowymi. Totalna nieufność wobec elit i głównych nurtów politycznych oraz odrzucanie ustaleń naukowych, przy jednoczesnym wietrzeniu wszędzie spisków. W momencie wzmożenia emocjonalnego (a to trwa obecnie nieustannie) taka społeczność jest impregnowana na wszelkie argumenty odwołujące się do logiki czy nauki, możność negocjowania, zawierania kompromisów etc. Albo się jej da funkcjonować wedle narzuconych przez nią reguł, albo rząd sięga po aparat państwa, by rozbić, a następnie wspominaną społeczność spacyfikować.
Dla zachodnich rządów dodatkową motywacją stają się coraz liczniejsze doniesienia, że ruch antyszczepionkowy podsycają z zewnątrz obce służby specjalne. Właśnie niemiecki youtuber Mirko Drotschmann ujawnił w rozmowie z BBC, że agencja marketingowa Fazze proponowała mu wynagrodzenia za rozpowszechnianie fałszywych informacji na temat szczepionek firmy Pfizer. Wedle BBC agencja Fazze jest własnością zarejestrowanej w Rosji firmy AdNow.
"Pomimo nieskończonej różnorodność powodów prześladowań łatwo dla nich znaleźć wspólny mianownik. Jest nim stawienie przez społeczność i jej przywódców czoła jakiemuś zagrożeniu. Przy czym nie ma większego znaczenia, czy jest ono realne, czy kompletnie wyimaginowane. Liczy się wiara w to, iż istnieje. Natomiast, jeśli pojawiają się namacalne dowody, potwierdzające wcześniejsze obawy, reakcje obronne są jeszcze gwałtowniejsze" – to znów autocytat za tekstem z września 2018 r.
Antyszczepionkowcy w mniejszości
Symptomy gwałtownej reakcji na zagrożenie już widać. Jest ona tym łatwiejsza, że wytrawny polityk będzie potrafił wyciągnąć z niej namacalne korzyści. Wprawdzie następuje właśnie publiczne zaprzeczenie tezom o prymacie wolności jednostki oraz jej praw nad prawami zbiorowości, ale należy zauważyć najistotniejszy fakt - antyszczepionkowcy są w mniejszości. Do tego należy dorzucić kolejny, a mianowicie to, że szczepionki nie zawiodły pokładanych w nich nadziei. Skutecznie chronią gro zaszczepionych przed ciężkimi przebiegiem choroby, a zwłaszcza zgonem. Natomiast ciężkie reakcje poszczepienne są bardzo rzadkie.
Stanięcie po stronie większości oraz posiadanie panaceum na epidemię to znakomite atuty dla wytrawnego polityka. Musi jedynie ze zdecydowaniem zademonstrować, jak bardzo się o ową większość troszczy oraz wskazać jej winnych tego, że codzienne życie nie jest już tak łatwe. Agresywni, fanatyczni, odrzucający społeczną solidarność oraz pojęcie wspólnego dobra antyszczepionkowcy to kandydat idealny na to, by winę za wszelkie nieszczęścia, jakie ostatnio spadły na Stary Kontynent, wziąć na siebie. Już gołym okiem widać, iż wszelkie ograniczenia swobód, jakie na nich spadają, dają osobo zaszczepionym masę słodkiego Schadenfreude. A to dopiero początek i przywódca, który zaoferuje więcej takiej przyjemności zaszczepionym, zyska nie tylko ich wdzięczność, lecz także głosy. Ryzykuje zaś niewiele, bo przyzwyczajeni do wygodnego życia ludzie w większość nie przetrzymają długotrwałych represji i sukcesywnie zaczną przechodzić na zaszczepioną stronę. Do końca przetrwają jedynie fanatycy, ale oni będą kłopotem już tylko dla policji i tajnych służb.
Nota bene, jeśli Emmanuel Macron czytał sobie kiedyś o edykcie z Fontaineblea, którym w 1685 r. król Ludwik XIV rozpoczął swą rozprawę z sektą hugenotów, to ma świadomość co do pewnych, zaskakujących prawidłowości ludzkich zachowań. Ówczesnym odszczepieńcom "król słońce" dał wybór - przejście na katolicyzm lub pozbawienie wszelkich praw, poza prawem do codziennej wegetacji. Ci, którzy zostali katolikami, wkrótce okazali się nie tylko najbardziej oddanymi z podanych Ludwika XIV, ale też nikt inny z równą zaciekłością nie prześladował hugenotów, trwających nadal przy swej wierze.
Wszystko wskazuje, że na Zachodzie losy sekty antyszczepionkowej potoczą się podobnym torem. Natomiast Polska, jak zawsze od tysiąca lat, okaże na tle nie tylko Zachodu, jak również Europy Środkowej dość oryginalną aberracją. Obecny obóz władzy nie może sobie pozwolić na wprowadzenie modelu francuskiego, bo wówczas ryzykuje odpłynięciem części twardego elektoratu do Konfederacji. Kolejna faza pandemii przebiegnie więc nie wedle reguł zdyscyplinowanego Zachodu, lecz staroszlacheckich swobód. Tylko jeszcze nie wiadomo, czy jest to powód do radości, czy raczej zmartwień? Ponieważ nadmierna oryginalność jedynie co jakiś czas w przeszłości wychodziła nam na zdrowie.
Czy osoby niezaszczepione powinny podlegać takim samym restrykcjom jak np. we Francji?