Wskaźnik pokazujący kondycję 20 największych spółek na warszawskiej giełdie - WIG20 - spadł na otwarciu o 3,32 procent. Na wczorajszym zamknięciu nie było dużo lepiej. A to przecież początek tygodnia i miesiąca. Zazwyczaj inwestorzy realizują zyski - czyli innymi słowy sprzedają akcje - dopiero pod koniec okresów rozliczeniowych.
Sytuacji nie poprawił nawet antykryzysowy plan rządu, który zakłada, że na ratowanie gospodarki pójdzie z budżetu państwa ponad 91 miliardów złotych. Powtórza się więc w Polsce scenariusz z innych krajów, gdzie deklaracje o gotowości wydania bilionów dolarów nic nie dają.
Nastrojów w Warszawie nie poprawiają wieści z Nowego Jorku, gdzie giełda zamknęła się na potwornym minusie. Szeroki wskaźnik Standard&Poor500 zakończył notowania z prawie 9-procentowym spadkiem. Inne indeksy podobnie.
"Widzimy teraz załamanie gospodarcze, które zdarza się raz na pokolenie" - powiedział Jonathan Kornafel, dyrektor z Hudson Capital Energy w Singapurze. Co prawda, to prawda. Wskaźnik PMI, który jest jednym z probierzy kondycji goposdarczej, spadł w listopadzie najmocniej od 26 lat.
To oczywiście dobija się na cenie ropy. "Na rynku jest ogólna opinia, że dno cen ropy to 40 USD" - dodał Kornafel. Tymczasem baryłka na giełdzie surowcowej w Nowym Jorku w dostawach na styczeń kosztuje już zaledwie 47,58 dolarów. To najniższy poziom od 2005 roku.
Marniejąca z miesiąca na miesiąc kondycja USA wskazuje na najgłębszy kryzys od ćwierćwiecza - obwieścili ekonomiści. Mniej produkcji to mniej transportu, a to z kolei dołuje ceny ropy, które nie były tak niskie od trzech lat. Mniejsze zyski koncernów odbijają się na cenach ich akcji. To dlatego nasza giełda zaczęła dziś notowania tak fatalnie.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama