Odejścia pracowników, brak zainteresowania ze strony ludzi młodych, niskie zarobki dla specjalistów, a także spadająca liczba zatrudnionych – to główne problemy, na które wskazuje raport szefa służby cywilnej na temat administracji rządowej w 2018 r. Choć średnia płaca rośnie, to nadal dysproporcje pomiędzy poszczególnymi pracownikami są duże. I nic nie wskazuje na to, by nagle miała nastąpić znaczna poprawa.
Niezadowolenie narasta
W ostatni czwartek członkowie korpusu służby cywilnej, m.in. z urzędów wojewódzkich, protestowali przeciwko niskim wynagrodzeniom. Domagali się podwyżek o 1000 zł netto z wyrównaniem od stycznia.
Tymczasem z najnowszego raportu służby cywilnej wynika, że administracja rządowa globalnie wcale nie ma się tak źle, bo porównując średnie wynagrodzenie w tej grupie rok do roku, okazuje się, że wzrosło ono o 339 zł brutto (6,1 proc.). Mają na to wpływ m.in. systematyczny wzrost z roku na rok dodatków stażowych, a także nieobsadzone etaty, z których pieniądze mogą trafiać np. na nagrody. Jednak kwotę bazową odmrożono dopiero w tym roku (o 2,3 proc.), w 2018 r. jedynie fundusze wynagrodzeń zostały zwiększone o 1,3 proc. (wskaźnik inflacji).
Jednak Dobrosław Dowiat-Urbański, szef służby cywilnej, w swoim raporcie przekonuje, że w niektórych urzędach wysokość przeciętnego wynagrodzenia znacznie odbiega od poziomu wynagrodzeń oferowanych na rynku pracy. Odnosi się to zwłaszcza do urzędów administracji terenowej, które wykonują kluczowe zadania państwa. Zaznacza, że taka sytuacja dotyczy także stanowisk wysokospecjalistycznych, które wymagają nie tylko znajomości danej dziedziny, ale również stałego podnoszenia kompetencji.
Potwierdzają to związkowcy. – Nasze żądania nie wzięły się z sufitu. Przecież na podobnych stanowiskach w urzędach marszałkowskich, które często mieszczą się w tym samym gmachu co nasz, zarobki są wyższe o tysiąc złotych lub więcej – mówi Robert Barabasz, szef Solidarności Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego.
Z raportu wynika, że średnie wynagrodzenie brutto z trzynastą pensją w urzędach wojewódzkich wynosi 4863 zł i jest wyższe zaledwie o 88 zł.
– Niskie płace powodują spadek motywacji do pracy. Mogą również wpływać na większą fluktuację zatrudnienia i coraz większe trudności z pozyskaniem nowych pracowników. Nasila się publicznie manifestowane niezadowolenie z otrzymywanych wynagrodzeń, które w służbie cywilnej są niekiedy niższe niż płace w popularnych sieciach sklepów spożywczych – zauważa Dobrosław Dowiat-Urbański.
Dyrektorzy z podwyżką
Z raportu wynika również, że pensje rosną bardzo nierównomiernie. Dla dyrektorów i ich zastępców, którzy od stycznia 2016 r. są obsadzani w drodze powołania, a nie powszechnego konkursu, nie był to zły rok. W 2017 r. w ministerstwach średnie wynagrodzenie osób zajmujących wyższe stanowiska wynosiło 15 668 zł, a rok później wzrosło o 920 zł. O takiej podwyżce mogą tylko pomarzyć urzędnicy zajmujący stanowiska specjalistyczne. Ich średnia płaca wynosiła 5178 zł i była wyższa w porównaniu do poprzedniego roku o 322 zł.
– Te wzrosty pokazują, że mimo zamrożenia płacy w budżetówce można było np. z wolnych etatów wygospodarować środki na nagrody, które sprawią, że w ostatecznym rocznym rozrachunku osoby na kierowniczych stanowiskach zarabiają znacznie więcej – mówi prof. Krzysztof Kiciński, były wiceprzewodniczący Rady Służby Cywilnej.
Fala odejść
Takie dysproporcje frustrują jednak urzędników, którzy nie widzą szans na rozwój zawodowy i lepsze zarobki. Efekt? Żegnają się z dotychczasowym miejscem pracy.
Lawina odejść występuje w kancelarii premiera i w ministerstwach (14,4 proc., wzrost o 4,5 proc.), z czego trzy czwarte dotyczy stanowisk specjalistycznych i samodzielnych. Na drugim miejscu są urzędy wojewódzkie, gdzie średnie płace są niemal o połowę niższe niż w resortach (13,5 proc.). Rekord w ubiegłym roku pobiły jednak wojewódzkie inspektoraty nadzoru budowlanego (16,5 proc.). Z kolei najmniej osób rezygnuje z pracy w placówkach zagranicznych, w których zarabia się bardzo dobrze (4,9 proc.).
Dobrosław Dowiat-Urbański tłumaczy, że ministerstwa usytuowane są w Warszawie, gdzie wskaźnik bezrobocia jest na poziomie 1,5 proc., a wynagrodzenia dla specjalistów są bardziej konkurencyjne niż te, które może zaproponować administracja rządowa.
Profesor Jolanta Itrich-Drabarek, ekspert ds. służby cywilnej, uważa jednak, że nie jest to główna przyczyna rezygnacji. Jej zdaniem powodem jest to, że obecnie dyrektorem można zostać praktycznie tylko z nadania politycznego. – Brak perspektyw na podwyżkę i zasłużony awans frustruje, a skoro jest niskie bezrobocie, to bardzo łatwo podjąć decyzję o odejściu z urzędów centralnych, które w ostatnim czasie nie cieszą się nawet wysokim prestiżem – dodaje.
Nikt się nie zgłasza
Kolejny rok z rzędu spada też liczba osób zainteresowanych podjęciem pracy w administracji rządowej. Średnio o jedno miejsce w ubiegłym roku ubiegało się osiem osób, a rok wcześniej było ich 11. Raport też jasno pokazuje, że nie chcą przychodzić młode osoby. W całej służbie cywilnej jest ich 7,1 proc., a np. sektorze prywatnym – ponad 20 proc.
Sukcesywnie ubywa też urzędników. W zeszłym roku przeciętne zatrudnienie spadło względem 2017 r. o 1418 etatów (1,2 proc.) i wyniosło 117 964. Dobrosław Dowiat-Urbański tłumaczy, że miało na to wpływ przede wszystkim wyłączenie ze służby cywilnej Krajowego Zarządu Gospodarki Wodnej wraz z regionalnymi agendami. Jednak niezależnie od tego spadek odnotowano w większości kategorii urzędów.
– Nie dziwi nas, że ludzie odchodzą, a w ich miejsce nie chcą przyjść nowi. Z naszego urzędu odeszła w ostatnim czasie jedna trzecia zatrudnionych – mówi Robert Barabasz.