Ależ dobrze zaczynało to nagle wyglądać. Najpierw Polska wspólnie z Francją stworzyła koalicję kilkunastu krajów UE forsującą wprowadzenie w Unii limitu na ceny gazu. Rzecz od dawna blokowana przez Berlin do spółki z Austrią i Węgrami, nabrała niemal realnego kształtu. Jednocześnie Warszawa bardzo aktywnie negocjowała w Brukseli warunki sankcji, jakie mają zostać nałożone na handel rosyjską ropą. Wreszcie, gdy niemiecka minister obrony Christine Lambrecht zaoferowała udostępnienie Polsce systemu obrony przeciwlotniczej Patriot, zachowano się dokładnie w punkt, odpowiadając uprzejmie - „tak”.

Reklama

Znękane wizerunkowymi klęskami Niemcy zechciały wykorzystać okazję, jaką przyniosła eksplozja rakiety, która spadła w Przewodowie i zaprezentowały się jako wiarygodny sojusznik w NATO. Poza tym wzmacniając polską obronę przeciwlotniczą Berlin minimalizowałby tym sposobem groźbę wybuchu otwartego konfliktu między Sojuszem Północnoatlantyckim a Rosją. Dwie dodatkowe baterie rakiet ziemia-powietrze na polskiej ścianie wschodniej zwiększają bowiem szansę zestrzelenia, zagrażających cywilom obiektów latających. Mogą tak nie tylko ocalić wielu ludziom życie, ale też osłabić polityczne znaczenie kolejnych incydentów. Ponieważ jeśli jakaś „zbłąkana” rosyjska rakieta zabiłaby wiele osób, trudno byłoby NATO unikać działań odwetowych nie tracąc prestiżu.

Interesy Polski i Niemiec są zbieżne

Tymczasem interesy Polski i Niemiec w kwestii unikania bezpośredniego udziału ich sił zbrojnych w wojnie z Rosją są zbieżne. Berlin panicznie się takiej ewentualności boi, bo już ponosi ogromne straty zarówno polityczne, jak i ekonomiczne. Warszawie aż takie poświęcenie zupełnie się nie opłaca. Zwłaszcza od kiedy inwazja na Ukrainę zmieniła się w wielkie wykrwawienie Rosji: gospodarcze i demograficzne. Nic tylko w tym pomagać, zachowując bezpieczny dystans i czekać cierpliwe na szanse dla Polski, jakie mogą nadejść.

Oferta Christine Lambrecht zawierała w sobie też dodatkowe bonusy, po które aż prosiło się sięgnąć. Chcąc wyjaśnić jakie należy nieco cofnąć się w czasie.

Zwarcie z UE

Rządząca Polską Zjednoczona Prawica od 2015 r. świadomie weszła w zwarcie z dominującymi wówczas w Unii Europejskiej Niemcami. Idąc pod prąd polityce, jaką promował Berlin. Poczynając od pomysłów na integrację UE, aż po wizję transformacji energetycznej bez elektrowni atomowych opartej na rosyjskim gazie oraz OZE. Tak na marginesie, gdyby nie najazd Rosji na Ukrainę to zapowiadało się, iż we wszystkich kluczowych kwestiach opór Warszawy zostanie wkrótce złamany. Szlak ku pogłębianiu integracji przecierała zgoda na mechanizm warunkowości, zaciągnięcie wspólnego długu przeznaczonego na finansowanie KPO oraz pierwsze podatki na poziomie UE dofinansowujące budżet wspólnoty.

Jednocześnie po 2018 r. ruszyła w Polsce budowa nowych bloków energetycznych zasilanych gazem. Miały on sukcesywnie zastępować elektrownie węglowe. O inwestowaniu w reaktory jądrowe jedynie się mówiło i to nawet mniej intensywnie, niż za rządów Platformy. Gdyby transformacja energetyki w III RP utrzymywała ten kurs, za dwie dekady okazałaby się bliźniaczo podobna do niemieckiej.

Reklama

Najazd Rosji na Ukrainę

Najazd Rosji na Ukrainę zakłócił wszystkie trendy i kreuje nowe. Jednocześnie podkopał pozycję Niemiec w Unii i co więcej, mocno skomplikował relację Belina z Paryżem oraz Waszyngtonem. Wszystko to daje szanse na przywracanie w UE równowagi sił, bo na dłuższą metę niemiecka dominacja nie wychodziła na zdrowie nawet samym Niemcom płacącym dziś za swą ślepą miłość do Kremla.

W przywracaniu równowagi można pomagać na wiele sposobów. Prezent w postaci wypożyczenia dwóch baterii Patriot też da się tak użyć. Wystarczyła odrobina zręczności i cierpliwości. Rozpaczliwy stan, w jakim znajduje się Bundeswehra pozwala zakładać, iż proces realizacji obietnicy Christine Lambrecht natrafiłaby na wiele, obiektywnych trudności. Gdyby tak się działo, nie należało przeszkadzać biegowi zdarzeń, a jedynie co jakiś czas uprzejmie zapytać - a gdzież to się podziewa zapowiadane wsparcie? Resztę w całej Europie załatwiłby media, lubujące się ostatnio w punktowaniu niemieckich obietnic bez pokrycia. Wizerunkowo Polska zyskuje, a Niemcy tracą.

Wypożyczenie Patriotów do Polski

W razie szybkiej dostawy Patriotów potencjalne korzyści są jeszcze większe. Po pierwsze poprawiają się zdolności obrony przeciwrakietowej, co dla mieszkańców wschodniej Polski może mieć spore znaczenie. Jakoś tak łatwo się zapomina, iż na Białorusi trwa formowanie rosyjsko-białoruskiej grupy wojsk. Raczej nie jest to robione po to, żeby sobie defilowały 9 maja w Mińsku. Tego, że będą się toczyły walki tuż przy polskiej granicy w okolicach np. Polesia nie da się wciąż wykluczyć. Wówczas incydentów, jak ten w Przewodowie, może wydarzyć się dużo więcej. Chcąc nie chcąc niemieckie baterie Patriot musiałyby w nich bezpośrednio uczestniczyć. To zaś utrudniałoby Berlinowi dystansowanie się od konfliktu.

Tak prezentuje się zestaw korzyści, jakie dawało Polsce jedno uprzejme „tak” wypowiedziane niecały tydzień temu przez ministra obrony Mariusza Błaszczaka.

Wyglądało wówczas na to, że po latach udawania, iż zagranica nie istnieje, czego podsumowaniem okazywały się bolesne łomoty, zbierane przy każdej okazji w Brukseli, rządzący w III RP zaczęli się uczyć na własnych błędach. Ba! Pociągnięcia w kwestii polityki wobec Ukrainy, zacieśnienia relacji z USA oraz szukanie zbliżenia z Francją sprawiały wrażenie, iż mogą wyrosnąć na pojętnych uczniów.

Zaczął Kaczyński...

To złudzenie zaczęło pryskać już w środę. Tego dnia po południu PAP opublikowała wywiad udzielony agencji przez Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS stwierdził w nim, iż: dla bezpieczeństwa Polski najlepiej byłoby gdyby Niemcy przekazali ten sprzęt (rakiety Patriot – przyp. aut.) Ukraińcom”. Jak mówił: Takie rozwiązanie uznałbym za optymalne i pokazujące, że Niemcy dokonują rzeczywistej zmiany postawy, a nie pewnego aktu o charakterze propagandowym. Już wieczorem minister Błaszczak za pośrednictwem Twittera poinformował świat o przystąpieniu do realizacji życzenia prezesa.

W tym momencie nie sposób uciec od starego dowcipu o Polaku zamkniętym w hermetycznym pomieszczeniu na dnie piekła, który zadziwił Lucyfera wraz ze jego diabelską świtą tym, jak mając do dyspozycji tylko dwie metalowe kuleczki potrafił jedną zgubić, a drugą zepsuć.

Warszawa zachowała się gorzej niż Lewandowski w meczu przeciw Meksykowi

Od samego początku było wiadomo, że Berlin powie - „nie”, ponieważ de facto nic na takiej odpowiedzi nie traci. Perypetie towarzyszące dostarczaniu przez Niemcy broni Ukrainie stały się w całej Europie już wręcz przysłowiowe. Jedna odmowa niczego już nie pogorszy zwłaszcza, że od strony formalno-prawnej jest uzasadniona. Christine Lambrecht mogła spokojnie oświadczyć w kwestii rakiet Patriot, iż są one: „zintegrowane z obroną powietrzną NATO”, a poza tym wyprodukowali je Amerykanie. Obdarowanie nimi Ukraińców wymagałoby więc zgody USA, a także innych krajów sojuszu. Nikt temu nie zaprzeczy. Jeśli Berlinowi chciałoby się bawić w uzyskiwanie takowej zgody, wówczas mógłby spokojnie przewlekać cały proces do końca wojny. Jednak nawet tego nie musi. Polska strona dała bowiem darczyńcom możność rezygnacji z dania prezentu bez jednoczesnej kompromitacji, lub oferowania go nadal przy jednoczesnym uwypuklaniu „polskiej germanofobii”. Ewentualne zwlekania z przekazaniem go przez kolejny rok i znów bez groźby kompromitacji. Dostawszy możność wykonania rzutu karnego Warszawa zachowała się gorzej niż Robert Lewandowski w meczu przeciw Meksykowi. On przynajmniej nie wpakował piłki do własnej bramki.

W sumie nawet nie wiadomo czy rozkaz, aby tak zrobić nadszedł z Nowogrodzkiej do MON? Czy może minister Błaszczak, wykazując się zdrowym serwilizmem, postanowił bez rozkazu zapunktować u prezesa (przecież co jakiś czas wraca plotka, iż to on ma zostać nowym premierem). Ta zagadka to w III RP nic nadzwyczajnego. Od kilku lat nie da się ustalić, kto decyduje o polityce zagranicznej. Strategiczne decyzje czasami zapadają na Nowogrodzkiej, czasami w pałacu prezydenckim. Bywa, że coś jednak zadecyduje premier. Trudno natomiast żywić złudzenia, aby cokolwiek znaczyli kolejni bardzo dystyngowani w obejściu ministrowie spraw zagranicznych. Choć ostatnio można podejrzewać, iż o decyzji rozstrzyga ten, kto pierwszy zdąży zalogować się na Twitterze.

W obliczu chaosu, jaki na co dzień dotyka polskiej polityki zagranicznej, samobój z Patriotami od Niemców nie wydaje się znów tak straszny. Jeśli PiS będzie miał odrobinę szczęścia, to żadna rakieta nie spadnie w przyszłości na polskie terytorium i sprawa rozejdzie się po kościach.

Zaprzepaszczenie okazji dla Polski

Jednak należy pamiętać, że gdyby Prawo i Sprawiedliwość miało odrobinę szczęścia, to zgoda na wprowadzenie mechanizmu warunkowości nie zagroziłaby odcięciem od wszelkich unijnych funduszy. To jeden kamień milowy w KPO odnoszący do sądownictwa nie odcinałby III RP od miliardów bezzwrotnych grantów. Zaś jeden zapis w umowie warunkującej przekazanie pieniędzy z unijnego budżetu za lata 2021-2027 (odnoszący sie do konieczności przestrzegania przez Polskę Karty Praw Podstawowych) nie dawał Brukseli możliwości odsyłania rządu Zjednoczonej Prawicy z kwitkiem. No, ale szczęście jakoś nie dopisało. Nota bene wszystkie te zapis za sprawą których Komisja Europejska zapędziła rząd III RP w kozi róg, są końcowymi efektami polskiej polityki zagranicznej. Na każdy Warszawa wyraziła zgodę.

Jeśli zatem szczęście znów nie dopisze i nie daj Boże powtórzy tragedia taka jak w Przewodowie, wówczas odpowiedzialność za nią spadnie na rządzących. Zjednoczona Prawica nie będzie się mogła uchylić, ponieważ trudno dowieść po fakcie – że gdyby rakiety z Niemiec były to i tak by nie zestrzeliły.

Ale skoro PiS na czele ze swoim liderem chce fundować sobie takie polityczne ryzyko, trudno rządzącej partii tego zabronić. Gorzej, iż idzie ono w parze z zaprzepaszczeniem okazji dla Polski, żeby umacniać swoją pozycję w Unii Europejskiej. Wprawdzie tak się złożyło, że fala ogromnych, międzynarodowych wstrząsów dosłownie sama pcha nasz kraj w górę, lecz nawet to da się zepsuć. Wystarczy wrodzony talent.