Wczoraj w podwarszawskiej Jabłonnie zakończył się trzydniowy Zjazd Deputowanych Ludowych. Zebrani ogłosili się parlamentem przejściowym postputinowskiej Rosji, debatowali nad najpilniejszymi ustawami i zmianami w konstytucji, a nawet zastanawiali się nad perspektywą zamordowania Władimira Putina. „Federacja Rosyjska jako państwo demokratyczne, wolne, kwitnące i bezpieczne nie zaistniała” – zapisano w deklaracji początkowej. Sami deputowani przyznawali jednak, że mają problem z legitymacją. Zwłaszcza że do Polski nie przyjechali przedstawiciele najważniejszych nurtów rosyjskiej opozycji.
XVIII-wieczny pałac w Jabłonnie był planowany jako miejsce obrad okrągłego stołu. Wcześniej był letnią rezydencją księcia Józefa Poniatowskiego, ministra wojny Księstwa Warszawskiego, który u boku Napoleona wkraczał do Moskwy w trakcie wojny francusko-rosyjskiej 1812 r. Tym razem stał się miejscem, w którym – w zamyśle organizatorów – miał zostać powołany przejściowy parlament nowej Rosji. Inicjatorem zjazdu był Ilja Ponomariow, w latach 2007–2016 deputowany, a od 2019 r. obywatel Ukrainy, który obecnie buduje rozpoznawalność jako jedyny polityk, który w 2014 r. głosował przeciw aneksji Krymu. Duża część rosyjskiej opozycji traktuje go jednak z dystansem. W efekcie w Jabłonnie nie pojawili się przedstawiciele żadnego z trzech rozpoznawalnych polityków – Michaiła Chodorkowskiego, Garriego Kasparowa ani więzionego Aleksieja Nawalnego.
– To nie ma większego znaczenia, bo tworzymy tu platformę, której oni nie stworzyli. Grupa Nawalnego zawsze trzyma się oddzielnie, taką ma strategię. Kasparowa zapraszaliśmy, ale jego strategia wiąże się z emigracją, a nie z pracą z Rosjanami. A z Chodorkowskim mamy dobre relacje, choć on z kolei pracuje z elitami, a my chcemy z ludźmi. W decydującym momencie te dwie strategie się zbiegną – mówi DGP Ilja Ponomariow. Spośród obecnych poza Ponomariowem pewną popularnością cieszą się Andriej Iłłarionow, do 2005 r. doradca Putina, oraz Giennadij Gudkow, deputowany w latach 2001–2012. Gudkow także nie ma powszechnego szacunku w szeregach opozycji; w przeszłości był członkiem klubu Jednej Rosji oraz oficerem KGB i Federalnej Służby Bezpieczeństwa, gdzie dosłużył się stopnia pułkownika.
Ponomariow przyznał, że zjazdowi brakuje legitymacji. Pomysłodawcy próbowali osiągnąć jakiś jej stopień poprzez sposób doboru uczestników. Delegatami z prawem głosu mogli zostać wyłącznie ludzie, którzy w przeszłości pełnili funkcje wybieralne oraz otwarcie potępili aneksję Krymu i agresję na Ukrainę. Ponomariow mówił, że otrzymał 94 zgłoszenia, jednak w Jabłonnie pojawiły się tylko 22 osoby, a kilkanaście innych brało udział w posiedzeniach przez internet. Część stanowili ludzie, którzy swoje funkcje sprawowali w dalekich latach 90. Obrady otworzyła Ludmiła Kotiesowa, w latach 1994–1996 członkini senatu. Z Kijowa łączył się prawnik Mark Fiejgin, znany jako partner codziennych programów z doradcą biura prezydenta Ukrainy Ołeksijem Arestowyczem, który w 1994 r. jako 22-latek na niecałe dwa lata dostał się do Dumy. – Za tych ludzi w przeszłości głosowało jakieś 3 mln Rosjan. To nie daje im prawnej, ale moralną legitymację do działania – przekonuje DGP Władimir Ponomariow, ojciec Ilji, dawny działacz państwowy.
Nie wszystkie nazwiska delegatów podano do wiadomości publicznej, ponieważ część z nich znajduje się na terenie Rosji. Przedstawiciele organizatorów powiedzieli nam, że niektórzy nie zostali wpuszczeni do Polski, bo nie zdążyli uzyskać polskich wiz humanitarnych. Ludzie Ponomariowa zapowiadali udział sojuszników z innych państw, jednak ostatecznie wystąpienia na otwarcie obrad wygłosili jedynie reprezentanci emigracyjnych ruchów z Tadżykistanu i Turkmenistanu oraz troje ukraińskich posłów. Ludmyłę Bujmister, która jako jedyna z deputowanych Rady Najwyższej przyjechała do Jabłonny, przedstawiono jako posłankę rządzącego Sługi Narodu, choć w 2021 r. została wyrzucona z klubu za głosowanie przeciwko kluczowej dla Wołodymyra Zełenskiego ustawy dezoligarchizacyjnej. – Ukraińska władza będzie współpracować ze wszystkimi siłami, które walczą z totalitarnym reżimem Putina – zapewnia Bujmister. – Nie lubię dyskusji o tym, czy istnieją dobrzy Rosjanie. Płacimy ogromną cenę za 30-letnie milczenie Rosjan, ale najważniejsze, by w Rosji ostatecznie odbyły się przemiany, które uniemożliwią kolejną agresję – dodaje.
Plan obrad był ambitny i przewidywał m.in. rozpoczęcie prac nad ustawą o powszechnej lustracji, prawem medialnym czy zmianą konstytucji. Posiedzenie było jednak niedopracowane od strony organizacyjnej, więc znaczną część czasu zajęły zgromadzonym sprawy proceduralne. Dodatkowo część uczestników zrezygnowała z udziału w imprezie już po jej rozpoczęciu, a część wyjechała przed zamknięciem obrad, bo spieszyła się na samolot. Koncepcję ustawy lustracyjnej, przewidującej objęcie restrykcjami ok. 8 mln Rosjan współodpowiedzialnych za istnienie reżimu, wypracowali historyk Dmitrij Sawwin i prawniczka, radna miasteczka Siemiłuki w obwodzie woroneskim Nina Bielajewa. Sawwin zrezygnował z pracy dla Ponomariowa ze względu na spór o zakres swobody regionów przyszłej Rosji, a Bielajewa przez to, że – jak sama stwierdziła – organizator spotkania odebrał jej dostęp do projektu koncepcji i samowolnie wniósł własne poprawki.
– Niewielkie protesty w rosyjskich miastach (po inwazji na Ukrainę – red.) były rozczarowaniem. Musicie udowodnić, że jesteście zdolni do pracy dającej efekty. O wszystkim możecie dyskutować, ale dziś Rosja potrzebuje swojego Stauffenberga (autor nieudanego zamachu na Hitlera – red.). Waszym najważniejszym zadaniem jest zabicie Putina – mówił przez Zooma do zgromadzonych ukraiński poseł Ołeksij Honczarenko. Kotiesowa skomentowała, że przyszłość Putina powinien rozstrzygnąć sąd międzynarodowy. W przyjętej niemal jednogłośnie koncepcji ustawy lustracyjnej zapisano jednak, że lustracji nie podlega „osoba, która fizycznie usunie lub przekaże Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu Putina Władimira Władimirowicza albo okaże znaczące współdziałanie w dokonaniu takiego czynu”. Ponomariow promował zaś w kuluarach swoją książkę zatytułowaną „Does Putin Have to Die? The Story of How Russia Becomes a Democracy after Losing to Ukraine” (Czy Putin musi umrzeć? Historia, jak Rosja zostanie demokracją po przegranej z Ukrainą).
– Największym sukcesem zjazdu jest sam fakt, że się ukonstytuował jako nowy organ władzy państwowej, odrębny od tych, które znajdują się na terenie Rosji i prowadzą przestępczą politykę – mówi Andriej Iłłarionow. Drugi taki zjazd ma się odbyć w lutym. Ponomariow liczy, że uda mu się przekonać do udziału w nim szersze grono polityków. Jednak to, co widzieliśmy w Jabłonnie, stawia te nadzieje pod znakiem zapytania. – Poza granicami Rosji powstaje wiele politycznych start-upów. 90 proc. z nich, jak w gospodarce, nie przetrwa. Sądzę, że tak będzie z tym zjazdem. Choćby dlatego, że na jego czele stoi obywatel Ukrainy – komentuje w rozmowie z nami Siergiej Biespałow, przedstawiciel sztabów Nawalnego.