Wprowadzona w 2016 r. zasada 10H walnie przyczynia się do dzisiejszych problemów z węglem. Restrykcyjna ustawa odległościowa, zgodnie z którą turbiny mogą stawać w odległości minimum 10-krotności wysokości masztu od zabudowań mieszkalnych, wyłącza ponad 99 proc. terytorium Polski spod inwestycji wiatrowych. Tymczasem – jak wynika z wyliczeń uzyskanych przez DGP – utrzymanie trajektorii rozwoju tej gałęzi energetyki sprzed wprowadzenia regulacji mogłoby nie tylko zwiększyć udział źródeł odnawialnych w polskim miksie i obniżyć emisyjność, lecz także ograniczyć zapotrzebowanie na węgiel. Tylko w tym roku zaoszczędzić można byłoby 7 mln t surowca, więcej niż wynoszą szacunki dotyczące luki po wprowadzeniu embarga na węgiel ze Wschodu – twierdzi Paweł Czyżak z think tanku Ember, który przygotował wyliczenia.

Reklama

Eksperci krytykują rządowe pomysły

Braki byłyby też mniejsze, gdyby lepsze było tempo wymiany kopciuchów oraz przyłączeń fotowoltaiki do sieci. W zaistniałej sytuacji skazani jednak jesteśmy na łatanie dziur i szukanie recept na astronomicznie rosnące rachunki. Stąd pomysł na limity cen energii dla odbiorców wrażliwych, samorządów i małych i średnich przedsiębiorstw (MŚP). Eksperci mają jednak w tej sprawie mieszane uczucia. Rzecznik MŚP Adam Abramowicz podkreśla m.in., że nie można, wyliczając średnie zużycie prądu, jako porównawczego dla restauracji, branży fitness czy hotelowej - stosować okresu pandemii, gdy były one zamknięte. To nie do zaakceptowania – mówi. Drugi jego postulat dotyczy okresu obowiązywania limitu. Abramowicz chciałby wyznaczenia go od czerwca br. – gdyż, jak podkreśla, firmy dostawały nawet pięciokrotnie wyższe niż dotychczas, oferty cenowe już od lata.

Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ W CZWARTKOWYM WYDANIU DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ>>>