Zgodnie z kasandrycznymi prognozami nagłego napływu uchodźców po 24 lutego miał nie wytrzymać nasz system świadczeń socjalnych, tryby nieźle funkcjonującego rynku pracy miały się zatrzeć, znów miało się pojawić masowe bezrobocie, szkoły i przedszkola miały zostać zapchane, a system ochrony zdrowia, bardzo silnie rozregulowany po pandemii, miał otrzymać zabójczy cios. W końcu miała wyparować nasza chęć niesienia pomocy i na finał państwo miało się pogrążyć w chaosie. Nic takiego się nie stało i nie zanosi się, by stać się miało.
Na ulicach polskich miast można dziś usłyszeć języki rosyjski i ukraiński niemal równie często jak polski, ale słońce świeci jak dawniej, tramwaje kursują, a nauczyciele i pielęgniarki są tak samo niezadowoleni jak zawsze. Problemy są, ale nie ma końca świata.
Ku zaskoczeniu sceptyków Polska wyjątkowo dobrze zdaje egzamin praktyczny z elastyczności społeczno-instytucjonalnej. To wiadomość podnosząca na duchu, gdyż krajem imigracyjnym jesteśmy już od sześciu lat, a to właśnie zdolność integrowania nowych członków społeczeństwa będzie determinować dynamikę rozwoju państwa i dalszego wzrostu zamożności.
Reklama
Reklama
Autor jest wiceprezesem Warsaw Enterprise Institute