Aż prosiłoby się zacząć za Kornelem Makuszyńskim sakramentalnym: "W Pacanowie kozy kują, więc Koziołek mądra głowa…".
Inflacja wrogiem publicznym nr 1
Jednak, gdy w Polsce (i nie tylko) z miesiąca na miesiąc rośnie inflacja, o wiele sensowniej rozpocząć opowieści od przemówienia prezydenta… Geralda Forda.
"Tylko dwóch moich poprzedników przyszło osobiście, aby wezwać Kongres do wypowiedzenia wojny, a ja tego nie zrobię. Ale mówię wam z całą szczerością, że inflacja, nasz wróg publiczny numer jeden, jeśli nie zostanie wychłostany, zniszczy nasz kraj, nasze domy, nasze wolności, naszą własność, a wreszcie naszą dumę narodową, tak samo jak każdy dobrze uzbrojony wróg" – oświadczył 8 października 1974 r. Geralda Forda na Kapitolu.
Nowy prezydent odziedziczył po swoim poprzedniku, zmiecionym przez aferę Watergate, inflację przekraczającą wówczas 12,3 proc. w skali roku. Generowała ona wzrost cen, przerażający zwykłych Amerykanów. Na to nakładał się kryzys naftowy, zafundowany światu przez kraje arabskie, wściekła na USA za wspieranie Izraela. Ceny - zwłaszcza paliw biły kolejne rekordy, obywatele biednieli, a na dokładkę zaczęła się recesja i rosło też bezrobocie. Jednak w tej powodzi nieszczęść wszystko kręcić się w Stanach Zjednoczonych wokół niespotykanej od dekad inflacji. Gdy Nixon podał się do dymisji, obarczony nagle odpowiedzialnością za stan państwa Ford postanowił ją szybko zdusić. Jednak nie odpowiadały mu proste recepty ekonomistów ze szkoły chicagowskiej na czele z monetarystą Miltonem Friedmanem.
Pokonanie inflacji "bezkosztowo"
Ów twierdził, że: "Inflacja jest zawsze i wszędzie zjawiskiem monetarnym w tym sensie, że jest i może być generowana jedynie przez wzrost ilości pieniądza szybszy niż wzrost produkcji". Zatem aby nad nią zapanować, a następnie stłumić, należało: ciąć wydatki federalne, redukować działania stymulujące wzrost gospodarczy przez emisję pieniądza, pogodzić się z tym, że czasowo ludziom spadną dochody, zaproponować im możliwość lokowania posiadanej gotówki w czymś innym niż konsumpcja. Gdy zaś ceny się ustabilizują, wynagrodzić obywatelom straty obniżką podatków. Rady Friedmana i jego uczniów posiadały zasadniczą wadę. Ich wcielenie w życie musiało zaboleć obywateli z racji mocnego uderzenia po portfelach. Tymczasem Ford został prezydentem nie za sprawą wygrania wyborów, lecz katastrofalnych pociągnięć Nixona. Chcąc pozostać w Białym Domu na kolejną kadencję, musiał udowodnić wyborcom, że zasługuje na ich zaufanie. Postanowił więc pokonać inflację "bezkosztowo", przy pomocy nowatorskich pociągnięć, dokładnie odwrotnych do postulatów Friedmana.
"Moi rodacy Amerykanie, 10 dni temu poprosiłem was, abyście zaczęli od sporządzenia listy dziesięciu sposobów walki z inflacją i oszczędzania energii, a następnie wymienili się listą z sąsiadami i przesłali mi kopię. Osobiście przeczytałem dziesiątki tysięcy listów, przekazanych do Białym Domu i nawiasem mówiąc, sprawiłem, że moi eksperci ekonomiczni również przeczytali niektóre z nich” – opowiadał Ford. Tak sprytnie wmawiając obywatelom, że to, co im wkrótce zaserwuje de facto wymyślili sami. Następnie prezydent zaprezentował Kongresowi swój program, składający się z dziesięciu obszarów. Cześć z nich zasadzała się na następującym schemacie – rząd federalny zrobi coś tak nowatorskiego, iż kluczowe ceny same zaczną spadać.
"Aby powstrzymać wyższe ceny żywności, musimy produkować więcej żywności i wzywam każdego rolnika do produkcji na pełnych obrotach" – apelował prezydent, opisując jednocześnie, jak zwielokrotni produkcję rolną w USA przy pomocy zmian prawnych oraz dotowania nawozów i paliwa dla farmerów. Po czym nadpodaż: pszenicy, kukurydzy, mięsa, etc. dopiecze inflacji. Podobnie antyinflacyjną rolę miała odegrać produkcja przemysłowa. "Aby zwiększyć produktywność i ograniczyć ceny", Ford obiecał walczyć z monopolami, wymuszając konkurencję miedzy firmami oraz "pomóc przemysłowi w zakupie większej liczby maszyn i stworzeniu większej liczby miejsc pracy" za sprawą dotacji i ulga podatkowych.
Gwóźdź do trumny inflacji
Więcej: samochodów, pralek, telewizorów, odkurzaczy, itp. na rynku zdaniem ekonomicznych doradców prezydenta winno przynieść obniżkę cen. Wreszcie gwoździem do trumny inflacji miało zostać oszczędzanie zamiast konsumowania. Ale banki z racji niskiego oprocentowania lokat nie przyciągały depozytów. Dlatego prezydent obiecał im wsparcie. W zamian ułatwiłby dostęp do… kredytów hipotecznych, tak zachęcając obywateli, żeby zamrażali oszczędności w nieruchomościach.
W tym przebiegłym planie najbardziej newralgiczny punkt stanowiły koszty generowane przez drogą ropę naftowa. "Podstawowym rozwiązaniem musi być dom" – oznajmił Ford, dodając, że Amerykanie powinni rzadziej jeździć samochodami i oszczędniej ogrzewać swoje lokum. "Jeśli wszyscy przejedziemy co najmniej 5 proc mniej kilometrów, możemy zaoszczędzić, prawie to niewiarygodne, 250 000 baryłek zagranicznej ropy dziennie" - wyliczał prezydent. Na koniec oznajmiając, iż poprosił sławną publicystkę ekonomiczną Sylvię Porter o pomoc w zorganizowaniu ogólnokrajowego ruchu społecznego, którego członkowie zajęliby się codzienną walką z inflacją. Nakłaniając Amerykanów do oszczędnego życia. "Wychłoszczemy inflację" – grzmiał prezydent USA. "Razem. Z dyscypliną i z determinacją ją zwyciężymy" – mówił z pasją.
Program i ruch społeczny o nazwie "Whip Inflation Now" ("Wychłoszcz inflację teraz") wedle doradców Forda winien rozwiązać najbardziej palący problem Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie pozwolić prezydentowi wygrać wybory. Wszystko prezentował się znakomicie włącznie z czerwonym znaczkiem WIN (skrót od Whip Inflation Now), który to każdy, oszczędny Amerykanin mógł wpiąć sobie w ubranie.
WIN szybko opanowała przestrzeń publiczną na: plakatach, kubkach, tarczach zegarków, koszulkach, swetrach, flagach, piłkach, itd. Podobnie rzecz się miała z dotowaniem przez rząd federalny działań antyinflacyjnych, ujętych w programie prezydenta. Ruszyły one pełną parą.
Jedyny, mały zgrzyt stanowiło to, że sama inflacja wzrosła do 14 proc.
Z powodu owego zgrzytu Ford przegrał wybory z nieznanym ogółowi Amerykanów hodowcą orzeszków ziemnych Jimmym Carterem, którego na początku kampani prezydenckiej złośliwe nazywano: "Jimmy Who?" ("Jimmy Kto?"). Ten przez cztery lata lawirował między programem Forda a receptami liberałów z Chicago. W tym czasie FED, by nadążyć za inflacją, podniósł wysokość stóp procentowych z 5 proc. do aż 19 proc. Co i tak nie przynosiło efektów. Po czym wybory wygrał Ronald Reagan i zrobił to, co zalecał Friedman. Tak zbijając w rok inflację do wysokości 5 proc. Bolało, lecz zmęczeni wieloletnią galopadą cen wyborcy i tak okazywali mu swą wdzięczność.
Rządzący boją się wzrostu cen, ale jeszcze bardziej gniewu dotkniętych tym ludzi
Tymczasem wracając do naszego Pacanowa. Fakt, że zwykła urzędniczka z Poczty Polskiej jest na tyle sfrustrowana wzrostem cen, iż ośmiela się zrugać publicznie ministra, mówi już sporo o rodzących się nastrojach wśród Polaków. Szybka dymisja Michała Cieślaka za żenującą próbę odegrania się na rozmówczyni, równie wiele komunikuje o obawach panujących na szczytach władzy.
Rządzący boją się wzrostu cen, ale jeszcze bardziej gniewu dotkniętych tym ludzi. Podążają więc drogą prezydenta Forda, starając się chłostać inflację na różne, wymyślne sposoby, bez ograniczania wydatków. Łudząc się przy tym, iż z czasem jakaś z nowatorskich recept zadziała, lub problem sam się rozwiąże. Wprawdzie do złożoności działań zawartych w "Whip Inflation Now", trochę jeszcze brakuje, jednak sama filozofia poczynań rządu gwarantuje jego polska powtórkę. Oczywiście włącznie z osiągniętą skutecznością w stłumieniu pokazowo wychłostanej inflacji.