Miała to być krótka, zwycięska kampania zakończona upadkiem państwa ukraińskiego i zainstalowaniem w Kijowie prorosyjskiego rządu, który porzuci prozachodnią orientację. Wzmocniłoby to władzę Putina w Rosji, poprawiło jego pozycję przetargową w coraz wyraźniej rysującym się sojuszu z Chinami, a przede wszystkim - dało potężny lewar w relacjach z Europą i Stanami Zjednoczonymi. Wschodnia flanka NATO stałaby się nie do obrony, a co za tym idzie, Sojusz miałby do wyboru: zgodzić się na nowy system bezpieczeństwa w Europie (z Rosją jako istotnym i potężnym elementem) albo zaryzykować nową zimną wojnę.
Ten plan ugrzązł wraz z rosyjskimi czołgami dzięki heroicznej postawie (ale też doskonałemu wyszkoleniu i dowodzeniu) ukraińskiej armii. Coraz wyraźniejszy strategiczny pat powoduje, że Zachód liczy na rozpoczęcie rozmów. Nawet jeśli Rosja przystąpiła do wojny bez planu B, to teraz będzie musiała go stworzyć – i będzie musiał on zakładać pogodzenie się z istnieniem suwerennej Ukrainy. Pytanie tylko, jak bardzo okrojonej terytorialnie. Takie rozumowanie wyrasta z zachodniej kultury politycznej, w której kompromis jest wartością, porażki są naturalną częścią gry, a władza działa w interesie obywateli, a w każdym razie państwa. Tyle że władcy Rosji nie działają w tej logice. Koncentrują się na utrzymaniu i wzmocnieniu władzy nad własnymi obywatelami. A z tego punktu widzenia wojna może być dla nich szansą.
Autor jest doktorem nauk prawnych, kieruje Centrum Badań Ilościowych nad Polityką UJ

Czytaj więcej w elektronicznym wydaniu Magazynu "Dziennika Gazety Prawnej"

Reklama