Gdy nie wiadomo co zrobić, czasami warto nic nie robić. Wziąć wakacje i przeczekać. Kiedy problemom daje się wystarczająco dużo czasu, zaczynają się rozwiązywać same. W każdym razie lepsza to recepta od pójścia na kilka zwarć jednocześnie. Przy czym każde z nich zapowiada się jak bokserskie pojedynki Andrzeja Gołoty. Może niektórzy jeszcze pamiętają polskiego championa wagi ciężkiej oraz to, że w decydujących o jego przyszłości starciach na zawodowym ringu, zwykł blokować ciosy przeciwników własną szczęką. Ta wytrzymywała czasem kilka rund, a czasem ledwie 53 sekundy. Jednak końcowy efekt zawsze był ten sam. Okazałe ciało polskiego championa odnoszono w stronę narożnika.

Reklama

W przypadku obozu władzy, rządzącego III RP, zaledwie trzy miesiące temu nic takiego się nie zapowiadało. Wręcz przeciwnie, oto we wtorek 4 maja Sejm ratyfikował decyzję Rady Europejskiej dotyczącą systemu zasobów własnych UE. Tak otwierając Polsce drogę do skorzystania ze środków Funduszu Odbudowy. Co zostało obwarowane jedynie dość rozmytym mechanizmem praworządności.

PiS złapał wtedy drugi oddech i to pełną piersią. Oto znakomicie radząca sobie z „koronakryzysem” polska gospodarka miała zostać w ciągu najbliższych sześciu lat zasilona dodatkowym strumieniem środków inwestycyjnych. Zsumowanie Funduszu Odbudowy oraz nowego budżetu UE daje ok. 770 mld zł do wydania. Rozumując w prymitywnie logiczny sposób wystarczyło, by rządzący tak pokierowali przepływem środków, aby w ciągu najbliższych dwóch lat pozyskać sobie kilka procent dodatkowego elektoratu. Następnie wygrać wybory parlamentarne w 2023 r. dbając przy tej okazji o umocnienie pozycji Polski w Unii Europejskiej, bo sukces ekonomiczny łatwo zamienić w narzędzie do wspierania polityki zagranicznej.

Reklama

Kierownictwo PiS oszalało... ze strachu

Jakby nie dość było szczęścia, podczas głosowania w Sejmie nad Funduszem Odbudowy, Zjednoczoną Prawicę poparła Lewica, zaś Platforma Obywatelska dokonała popisowej autokompromitacji. W efekcie elektorat PO zaczął gwałtownie przepływać do ruchu Szymona Hołowni. Zapowiadało się, że za dwa lata opozycja pójdzie do wyborów sponiewierana i rozbita. Na dokładkę z częścią Lewicy ciążącą w stronę PiS-u. Tu należy zauważyć, iż od takiego nadmiaru szczęścia niejeden człowiek już oszalał. Kierownictwo Prawa i Sprawiedliwości też oszalało, ale najwyraźniej ze … strachu.

Wszystko dlatego, że po serii szczęśliwych dla rządzących zdarzeń przyszła (jak to w życiu dla równowagi bywa) pora na serię trudności. Wbrew medialnemu wrzeniu nie jest samo w sobie katastrofą dla Polski to, że prezydent Joe Biden demonstracyjnie ignoruje rząd w Warszawie, szuka kompromisu z Putinem i zgodził się znieść sankcje blokujące dokończenie budowy Nord Stream 2. Koszty tego oraz odnowienia serdecznej przyjaźni Waszyngtonu z Berlinem zapłaci w najbliższych latach Ukraina. W przypadku III RP rodzi się zagrożenie, iż za jakiś czas zostanie krajem frontowym Unii Europejskiej. Do czego musi się jak najszybciej zacząć przygotowywać. Fakt, że wymaga to dużo większych wydatków na zbrojenia i poprawy organizacji państwa, lecz te cele są nadal możliwe do zrealizowania.

Reklama

Równie wyolbrzymionym niebezpieczeństwem, tym razem dla samego PiS-u, był powrót Donalda Tuska, którego główny problemem jeszcze długo będzie odzyskanie pozycji lidera opozycji.

PiS ruszył do boju z wysuniętą szczęką

Oba powyższe zagrożenia (to dla Polski oraz to bezpośrednio dla rządów Zjednoczonej Prawicy) są długoterminowe i aż prosiły się o reakcje adekwatnie rozciągnięte w czasie. Tymczasem kierownictwo obozu władzy ruszyło natychmiast do boju z wysuniętą szczęką, w stylu niezapomnianego Andrzeja Gołoty. Uruchomienie środków z Funduszu Odbudowy wymagało przekazania do Brukseli planu ich redystrybucji. Powstał więc Polski Ład, którego kluczowym elementem uczyniono reformę systemu podatkowego. Jej dwa podstawowe kryteria to rewolucyjność oraz maksymalna komplikacja. Ten zabójczy mix sprawia, że nawet ci co mają na Polskim Ładzie zyskać finansowo, już się boją jak wiele stracą. Zamiast projektu prostej redystrybucji nadmiaru środków, rządzący przygotowali dla siebie i reszty narodu wielkie pole minowe. Zupełnie ignorując to, że wyborca po wejściu na minę nie bywa zadowolony.

Jednak jest to drobiazg w porównaniu z kolejnym uwikłaniem polityki zagranicznej państwa w jego sprawy wewnętrzne. Wszystko, żeby uzyskać z tego korzyści dla jednej partii. Tymczasem, kiedy bierzesz się do bitki z zagranicą miej pewność, że ona postara się ją przenieść na twój teren. Bez oglądania się na tą najoczywistszą zasadę Warszawa otworzyła jednocześnie dwa duże konflikty z USA oraz poszła na zaognienie trzeciego z Komisją Europejską (jako ekstra premię można tu traktować uczynienie z polskiego systemu energetycznego zakładnika w sporze z Czechami).

Konflikty te są bardzo podobne. W każdym ze sporów z zagranicznym przeciwnikiem jedynym realnym narzędziem walki, jaki Polska posiada, jest wytrzymałość własnej szczęki. Natomiast możność jakiegokolwiek odpowiedzenia na ciosy drugiej strony wisi już na bardzo cieniutkim włosku.

Lex TVN

Zaczynając od szczęki. Próba jednoczesnego przeforsowania nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego oraz Lex TVN wymaga jej niezwykłej odporności. Waszyngton tak samo nie godzi się na to, żeby rząd w Warszawie nadwyrężał interesy Izraela oraz międzynarodowej społeczności żydowskiej, jak i wielkich, amerykańskich koncernów: AT&T, WarnerMedia oraz Discovery Inc. Ich przyczółkiem w inwestycjach medialnych w Europie jest TVN i trudno wierzyć, że korporacje dysponujące ponad 500 miliardami dolarów kapitału ot tak pogodzą się z wywłaszczeniem. Na próbę jego dokonania oraz odebranie społeczności żydowskiej możliwości dochodzenia roszczeń w kwestii majątku ofiar holocaustu, USA zareagują wedle sprawdzonego wzorca. W przypadku krajów ze strefy wpływów Stanów Zjednoczonych nie chodzi o to, żeby tak przywalić w szczękę, aż sojusznik nakryje się nogami. Zaczyna się od napomnień i delikatnego policzkowania, potem siła pacnięć rośnie, aż zaczyna mocno boleć. Przy czym ciosy zwykle są zaskakujące i trudne do zauważenia przez opinię publiczną.

Jak to działa można prześledzić sobie na przykładzie historii dwóch zamówionych przez Rosję od Francji okrętów desantowych typu „Mistral”. Pomimo aneksji Krymu prezydent Francois Hollande upierał się, że powinny one zostać dostarczone kontrahentowi. To jednak było sprzeczne z ówczesną strategią Waszyngtonu wobec konfliktu na Ukrainie. Pomimo dyskretnych napomnień prezydent Francji upierał się przy swoim. Aż nagle na początku sierpnia 2014 r. rząd USA, powołując się na artykuł 311 antyterrorystycznej ustawy Patriot Act, nałożył na BNP Paribas karę wysokości 8,9 mld dolarów. Jak ogłoszono - za pomaganie Iranowi przy transferach gotówkowych. Aby mocniej zabolało, dodano roczny zakaz dla amerykańskiego oddziału BNP przeprowadzania clearingu międzynarodowych transakcji dolarowych. To oznaczało przejęcie kluczowych transferów gotówki przez konkurencję. Zaszokowany Hollande wsiadł w samolot i próbował w Waszyngtonie bronić interesów największej francuskiej grupy bankowej. Skończyło się tak, że BNP Paribas zbiedniał o prawie 9 mld USD, a „Mistrale” Francja sprzedała najbliższemu sojusznikowi USA w Afryce – Egiptowi. Ale potem już żaden francuski bank więcej nie oberwał.

Komisja Europejska jak delikatna pensjonarka

Na tle Amerykanów Komisja Europejska sprawia wrażenie delikatnej pensjonarki, ślącej napomnienia, wszczynającej procedury, składającej pozwy w TSUE, ciągle się czegoś domagającej, lecz bez większych konsekwencji. Jednak w konflikcie z polskim rządem o Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego najważniejszym argumentem dla niej nie będzie wykładnia dana przez Trybunał Konstytucyjny III RP, podważająca zasadność orzeczeń TSUE. Istotne będzie, że Berlin i Waszyngton zacieśniają sojusz, zaś Warszawa zupełnie osamotniona poszła na otwarte zwarcie z USA. Nawet jeśli Komisja Europejska nie ma ochoty pchać sprawy w stronę odcięcia Polski od środków z Funduszu Odbudowy, znajdzie się pod presją, żeby sięgnąć po to narzędzie.

Gdyby pozwolić sobie na puszczenie wodzy fantazji, to można wyobrazić sobie, jak Zjednoczona Prawica jakimś cudem przepycha przez parlament wszystkie swoje zamierzenia, a następnie stosowne ustawy podpisuje prezydent. Po czym w odpowiedzi USA sprawiają, że PKO BP, Orlen, KGHM z różnych przyczyn muszą pożegnać z miliardami dolarów. Żeby było śmieszniej, Discovery odmawia sprzedaży TVN polskiej grupie kontrahentów, wybierając ofertę niemieckiego koncernu (no bo przecież nowa ustawa wyklucza inwestorów jedynie spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego). Mimo to Komisja Europejska uruchamia w obronie wolności słowa mechanizm praworządności i dziesiątki miliardów euro stają się dla rządu w Warszawie nieosiągalnym marzeniem. Po czym TVP musi zaprezentować to widzom, jako kolejny sukces Zjednoczonej Prawicy. Ta zaś ogłasza chęć wyjścia z Unii Europejskiej oraz zawiązania sojuszu z Turcją i Chinami…. Na szczęścia ta fantazja jest równie możliwa do urzeczywistnienia, jak szybkie powstanie polskiej bazy na Księżycu.

Od szczęki do cieniutkiego włosa

Tu pora dojść do sedna, czyli od szczęki do cieniutkiego włosa. Mianowicie idąc na zwarcie z USA oraz Unią Europejską całą możliwość odpowiedzenia na zadawane ciosy rządzący III RP ulokowali w … polskim parlamencie. Politykę zagraniczną prowadzi się przez zmienianie ustaw tyczących się kwestii wewnętrznych!

To tak jakby po wejściu na ring bokser zaczął walić się pięścią z całej siły po twarzy, wrzeszcząc w stronę przeciwnika – „No zobacz jak mocno potrafię przyp…ić!”. W swej strategii (o ile jakakolwiek istnieje) na wszelkie pociągnięcia Komisji Europejskiej oraz administracji Joe Bidena III RP może odpowiedzieć jedynie pakietem nowych ustaw zmieniających obowiązujące prawo w Polsce!

Od czegoś tak absurdalnie zabawnego śmieszniejsze jest tylko to, że postępujący wedle tej strategii rząd nie ma bladego pojęcia, czy posiada jeszcze w Sejmie większość, czy już nie? Wisi ona na bardzo cieniutkiej nitce, którą stanowi dosłownie kilka osób.

I tu Drogi Czytelniku dochodzimy do szczytów śmieszności, mianowicie jakości tych posłów, od których głosowania zależą dziś najważniejsze rzeczy tyczące się międzynarodowej pozycji III RP i jej przyszłości.

kilka osób już nieraz udowadniało, że potrafią zapisać się do każdej partii, jeśli tylko znajdą tam profity. Potrafią przyjąć za swoje każde poglądy, jeśli dadzą im korzyści. Są jak wielki baner z napisem: „Daj mi to o czym marzę, a zagłosuję jak sobie życzysz”. Na razie najwięcej daje Prawo i Sprawiedliwość, ale czy naprawdę tak trudno przelicytować np. skromną posadę doradcy prezesa Banku Gospodarstwa Krajowego? Ci posłowie są jak słodkie ciasteczko na talerzu wołające do ambasadorów mocarstw: „po co męczyć się z waleniem w szczękę, czy nie prościej zatroszczyć o nas?”. I w tym momencie przypomina się siedemnastowieczna tradycja kupowania polskich posłów. Tak to właśnie bywa, gdy polityka zagraniczna jest jedynie dodatkiem do nieustającej kampanii wyborczej partii rządzącej.