W 2008 r. Polska stała się importerem netto węgla kamiennego i z dwuletnią przerwą jest nim do dziś. Rosja ze względu na cenę surowca jest naturalnym partnerem dostaw. W ciągu ostatniej dekady sprowadziliśmy z tego kraju w sumie ponad 73 mln ton węgla – najmniej w 2015 r. (4,92 mln ton), a najwięcej w 2011 r. (9,31 mln ton). Rok 2011 był rekordowy pod względem zagranicznych zakupów węglowych – do Polski przyjechało wtedy 15 mln ton tego paliwa. Jak łatwo policzyć, w tym roku może paść kolejny rekord importu w ogóle, w tym importu z Rosji. Nasze uzależnienie od tego paliwa staje się coraz większe. Jeszcze kilka lat temu węgiel rosyjski stanowił 60 proc. zagranicznych dostaw. Dziś to już 73 proc.
Jak niedawno pisaliśmy, nawet państwowy Węglokoks otrzymał zielone światło na import węgla z Rosji, choć spółka ta z założenia od lat była eksporterem. Ale gdy nie ma czego sprzedawać, trzeba próbować kupować. Jednak najwięcej wschodniego węgla kupują ciepłownicy oraz składy opału. Paliwo z tamtych stron charakteryzuje się wysoką jakością: ma niską zawartość siarki, co jest bardzo ważnym parametrem dla ciepłowni, a poza tym jest o 20–25 proc. tańsze niż krajowe. I to nawet doliczając koszty transportu.
W 2016 r. Ministerstwo Energii mówiło o planie wprowadzenia cła na rosyjski węgiel, jednak temat upadł, bo stało się jasne, że nie będzie na to zgody Komisji Europejskiej ani WTO. Dziś import ma być ograniczany zapisami w ustawie o jakości paliw (dziś zajmie się nią Senat). Chodzi o to, by do Polski nie wjeżdżał węgiel niesortowany. Ale to niekoniecznie zatrzyma węglową falę z Rosji, bo nasi sąsiedzi są już na to przygotowani. Poza tym w Polsce wydobycie na razie na pewno nie będzie rosnąć, a zapotrzebowanie nie maleje. Gdzieś trzeba więc ten węgiel kupić. Ciepłownicy sygnalizują, że w najbliższym sezonie grzewczym zabraknie przynajmniej 10 proc. potrzebnego surowca.
A jeśli zmieni się kierunek dostaw, zapłacimy za ciepło więcej, bo paliwo z innych kierunków jest po prostu droższe. Obecnie ceny węgla energetycznego w portach ARA (Amsterdam-Rotterdam-Antwerpia) przekraczają 100 dol. za tonę, a w Richards Bay w RPA nawet 107 dol. za tonę.
Reklama