Czy podoba się panu pomysł niższego oskładkowania małej działalności gospodarczej?

Generalnie podoba mi się sam kierunek zmian. Dziś w relacji do dochodu małe firmy mają proporcjonalnie większe obciążeniem niż duże. To jest niesprawiedliwe. Degresja w tym przypadku wynika z tego, że składki na ubezpieczenia społeczne płaci się ryczałtem kwotowym. Czyli bez względu na to czy przedsiębiorstwo jest duże czy małe, płaci tyle samo - około 1200 zł, wliczając składkę zdrowotną. Dla firm z niskim dochodem, tj. ok 2 tys. zł, klin podatkowy, czyli łączne obciążenie dochodu składkami i podatkami wynosi ponad 50 proc. przy opodatkowaniu według skali 18/32, i nawet 60 proc. przy zastosowaniu 19 proc stawki liniowej PIT. Przy dochodzie 10 tys. zł ten klin dla przedsiębiorcy spada dwukrotnie do 27 proc, i to zarówno według skali jak i według stawki liniowej. Potem spada jeszcze bardziej, zwłaszcza w przypadku płacących podatek liniowy.

Reklama

Czyli to dobrze, że resort rozwoju chce zmniejszyć te obciążenia dla firm o najniższych dochodach.

Sama idea jest dobra, jednak jest pewne „ale”. Ważny jest sposób zmniejszenie obciążeń, czyli co zmniejszamy, jakie są skutki dynamiczne tej zmiany, wreszcie jak będzie wyglądało wdrożenie. Obecne obciążenia osób prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą składają się z trzech elementów: składek na ubezpieczenia społeczne, składki zdrowotnej i podatku. Z tytułu opłacania tych danin przedsiębiorca uzyskuje określone, choć zróżnicowane korzyści. Ze składki emerytalnej akumulujemy uprawnienia do przyszłej emerytury, z podatku PIT natomiast, takich bezpośrednich, korzyści oczywiście nie ma. Im bardziej zindywidualizowane są korzyści, tym większa relatywna atrakcyjność składki. W proponowanej reformie to właśnie składki, czyli część obciążeń, które są najbardziej interesujące dla podatnika są pomniejszane. A od nich zależą obecne i przyszłe świadczenia. W koncepcji jednolitego podatku, było dokładnie odwrotnie. Następowało zmniejszenie obciążeń dla przedsiębiorców, ale głównie kosztem podatku PIT, a nie składek. Do tego potrzebna była zmiana struktury łącznych obciążeń tak aby większość jednolitej daniny przedsiębiorców trafiała na ich konta emerytalne.

Czy jeśli ktoś będzie płacił niskie składki, ale będzie robił to przez całe życie, to wypracuje sobie odpowiedni staż gwarantujący wypłatę emerytury minimalnej?

Reklama

No właśnie obecna propozycja nie daje tej gwarancji. Żeby opłacanie składek zaliczyć do stażu wymaganego do emerytury minimalnej muszą one odpowiadać przynajmniej wysokości składki należnej od minimalnej pensji. Jeśli są niższe, a tak byłoby w tym przypadku, minimalna emerytura się nie należy. W takiej sytuacji wskazani przedsiębiorcy mogą stać się umownie „klientami” pomocy społecznej. To są już jednak zagadnienia poglądów na socjalną rolę państwa wobec przedsiębiorców, którzy raczej na tę opiekę nie chcą liczyć.

Widzi pan jakieś inne ryzyka?

Przy zakładaniu efektów dynamicznych, takich jak wyjście z szarej strefy i zarejestrowanie działalności, istnieje też groźne ryzyko tzw. niezamierzonych efektów na rynku pracy, zwłaszcza możliwości „przeskakiwania” z form zatrudnienia wyżej oskładkowanych właśnie na te nisko oskładkowane kontrakty. Trudno ocenić skalę tego zjawiska, ale już od lat rośnie nam arbitraż między różnymi formami zatrudnienia, co prowadzi do niekorzystnego dualizmu na rynku pracy. Taka optymalizacja podatkowa osłabia system ubezpieczeń, wpływa na jego rozszczelnienie. W długim okresie pozbawia ubezpieczonych przyszłych świadczeń, a w krótkim zmniejsza bieżący strumień składek do FUS czyli finansowania obecnych emerytów. A niższa wydolność FUS może zwiększać ryzyko dla stabilności finansów publicznych.

Co należałoby zrobić, minimalizować PIT a zwiększać składkę?

Po pierwsze trzeba spojrzeć na wszystkie obciążenia dochodów z pracy czy samozatrudnienia łącznie, a nie rozdzielnie. Po drugie, nie obniżać tego, co jest najbardziej interesujące dla przedsiębiorcy, czyli składek, bo to prowadzi do wskazanego rozszczelnienia systemu ubezpieczeń społecznych. Po trzecie, powinno być ustalone minimum łącznych danin – jako pewien kompromis między oczekiwaniami przedsiębiorców a minimalną wysokością przyszłej emerytury na podstawie rachunku aktuarialnego. Po czwarte, system danin nie powinien być degresywny tak jak obecnie, więc należy odejść od ryczałtowych kwot na ubezpieczenia społeczne, na rzecz koncepcji proporcjonalnej – czyli stopy procentowej. Najlepiej, aby była to stawka liniowa albo lekko progresywna, ale z określonym dolnym limitem kwotowym. Wreszcie, po piąte istotne jest określenie czy system oparty jest na dochodzie czy przychodzie.

Czy można znaleźć złoty środek, tzn. zmniejszyć klin i jednocześnie zachować ochronę ubezpieczeniową?

Takim złotym środkiem jest aktuarialne wyliczenie minimalnej wysokości składki gwarantującej najniższą emeryturę. Na potrzeby konstruowania jednolitej daniny została ona wyliczona na 600 zł. Taka powinna być wysokość minimalnej składka emerytalna aby przy obecnych warunkach stażowych gwarantować najniższą emeryturę. Aby jednak obniżyć całość daniny z obecnych ok. 1200 zł do tego poziomu potrzebne jest skonsolidowane spojrzenie na wszystkie pozostałe składki i podatki, tak aby umożliwić regułę podziału adekwatną do oczekiwań. Sprostanie tym oczekiwaniom oznacza, że na początku całość daniny powinna zasilać indywidualne konto emerytalne, a wraz ze wzrostem dochodów udział składki emerytalnej malałby proporcjonalnie ponieważ dochodziłyby inne tytuły, a na końcu podatek PIT. Oczywiście system nadal pozostawałby przejrzysty, choć w niektórych tytułach nieuchronna byłaby pewna redystrybucja. Poza złotym środkiem dla minimalnej daniny, potrzebny jest też kompromis dla wysokości łącznych obciążeń. Już przy 25% liniowej stawce od dochodu zawierającej wszystkie obciążanie (PIT, ZUS i NFZ) system się bilansuje. Ale właśnie uczynienie systemu sprawiedliwszych obciążeń, czyli takich samych dla małych i dużych w proporcji do dochodów spotyka się z bardzo ostro krytyką wpływowych środowisk przedsiębiorców.

Tylko, że w przypadku małego ZUS mówimy o określonym segmencie działalności gospodarczej. To firmy z przychodem do 5 tys. zł miesięcznie, czyli stosunkowo niewielkim, od którego dziś miesięcznie trzeba zapłacić prawi 1200 zł ZUS. Niezależnie od tego, czy jest się na plusie, czy na minusie.

Nie mam wątpliwości, że odejście od ryczałtowego obciążenia ma sens, ale pytanie nie dotyczy „czy” tylko „jak” to zrobić. Warto zadać sobie pytanie i ocenić ryzyko skutków ubocznych. Warto o tych niezamierzonych skutkach rozmawiać. Źle by było, gdyby osoby zatrudnione dziś na zwykłej umowie o pracę chcąc mieć niższy klin podatkowy zaczęłyby przechodzić na działalność gospodarczą, często również pod presją pracodawców. Od lat mamy do czynienia z praktyka wypychania pracowników na tzw. kontrakty śmieciowe, co oznacza w praktyce pozbawianie pracowników dostępu do ubezpieczeń społecznych, do godnych emerytur.

Czy lepszym wariantem zmniejszenia klina byłaby zerowa stawka PIT?

Na pewno nie ma żadnych przeszkód aby skonsolidować pobór wszystkich obciążeń od dochodów z pracy w jednym przelewie. A rozwiązania technologiczne, w tym nowy system e-składki ma potencjał aby rozdzielać całą daninę według określonej i przejrzystej reguły podziału. PIT może i powinien pełnić w systemie funkcje rezydualne wobec części składkowej, ponieważ dziś stanowi zaledwie 20% całości danin od kontraktów z pracy. Ale ważna jest ta część rezydualna aby umożliwić większą elastyczność w określaniu progresji dochodowej i miejsce buforu stabilizującego finanse publiczne.

A czy podstawą oskładkowania warto uzależniać od poziomu przychodu?

W odniesieniu do przedsiębiorców ważne jest czy podstawą opodatkowania jest dochód czy przychód. Analizy sektorowe pokazują, że stawka uzależniona od przychodu źle wpływa na niektóre nisko-dochodowe branże. Typowym przykładem jest handel, który ma wysokie przychody i wysokie koszty. Zastosowanie koncepcji przychodowej uderzyłoby asymetrycznie w ten sektor. Z kolei na koncepcji przychodowej zyskaliby przede wszystkim samozatrudnieni, którzy zatrudniają tylko siebie – czyli ok. 60% przedsiębiorców rozliczających się wg PIT. Ponieważ są to przeważnie osoby pracujące dla jednego pracodawcy i często na tzw. pozorowanych kontraktach jednoosobowej działalności, ich udział kosztów uzyskania przychodów jest stosunkowo niski na poziomie do 70 proc. wysokości przychodów, wobec średniej powyżej 90 proc. w całej gospodarce. Zastosowanie koncepcji przychodowej np. wg stawki 2% od przychodu dawałoby również najwięcej korzyści tzw. „liniowcom”. Jest to grupa gnajlepiej zarabiająca powyżej 10 tys zł miesięcznie, ale już i tak podatkowo mocno uprzywilejowana. Z drugiej strony koncepcja przychodowa mogłaby skutecznie przeciwdziałać zjawisku „sztucznego nabijania kosztów” ponad poziom adekwatny do rozmiarów prowadzonej działalności. Z punktu widzenia oceny efektów ekonomicznych, ważąc ryzyko uderzenia w sektory nisko-marżowe i korzyści z uszczelnienia kosztów, jednak zalecałbym wariant dochodowy. Oczywiście tego typu zmiany należy analizować również w kontekście konkurencyjność Polski, głównie w porównaniu z państwami ościennymi. Przy pracach na jednolitą daniną dokonaliśmy wspólnie z Ministerstwem Finansów, badań nad konkurencyjnością systemową. Okazało się, ze dziś rejestrowanie działalności u naszych sąsiadów jest opłacalne dla przedsiębiorców o niskich dochodach.

To chyba jednak przesada. Czy ktoś, kto ma dochód rzędu 2 tys. zł miesięcznie w ogóle ma świadomość, że może uciec z rejestracją do Czech i czy w ogóle zawraca sobie tym głowę?

Nie mam na myśli tych o najniższych dochodach, bowiem przedsiębiorcy z dochodem rzędu 2 tys. zł – nie są tym zainteresowani, ze względu na koszty transakcyjne i prawne wynikające z rejestracji za granicą. Rejestracją w Czechach są zainteresowani ci, którzy mają dochód między 4 tys. a 8,5 tys zł, wśród nich np. informatycy, czy inni specjaliści prowadzący własną działalność gospodarczą.

Skoro nie ma jednolitej daniny i wiele wskazuje na to, że jej nie będzie, to znaczy, że nie mamy dobrego pomysłu na zmniejszenie klina podatkowego dla najmniejszej działalności gospodarczej.

Jest propozycja Ministerstwa Rozwoju, którą zajmuje się rząd. Ja przedstawiam Państwu swoją osobistą opinię. Ale biorąc pod uwagę wypowiedzi członków Rady Nadzorczej ZUS, którzy mówią o ryzyku rozszczelnienia systemu, wygląda że nie jestem w swojej opinii odosobniony. Powszechnie znane są problemy rynku pracy w Polsce, zwłaszcza duży dualizm wynikający ze zróżnicowania obciążeń finansowych w zależności od form zatrudnienia. Dlatego mocno ryzykowane wydaje się wprowadzanie reform, które ograniczają się do jednego wąskiego segmentu i dotyczą części danin, bo to rozwarstwienie może się pogłębić, nasilić te negatywne zjawiska na rynku pracy i stworzyć ryzyko dla finansów publicznych. Cele są słuszne i niewątpliwie wszyscy się z nimi zgadzają, ale potrzebne jest kompleksowe podejście.