Nie pomogły przyjazdy do Warszawy ani na rozróby, ani na rozmowy w Sejmie. Nie pomogły apele, także te z PiS. Nie pomogły też dwie msze odprawione na Wawelu. Należącą do Jastrzębskiej Spółki Węglowej kopalnię Krupiński w Suszcu zamknięto. Zlikwidowano. Wygaszono. Lub wyciszono. Jak kto woli.
I zrobił to rząd, który w kampanii obiecywał, że zamykania kopalń nie będzie. Rząd, który w czerwcu 2016 r. zapewniał, że nie ma mowy o przekazaniu Krupińskiego do Spółki Restrukturyzacji Kopalń (czyli de facto do likwidacji). Rząd, który dwa miesiące później dał zielone światło zarządowi Jastrzębskiej Spółki Węglowej do podjęcia decyzji o zamknięciu zakładu wydobywczego – bo choć JSW jest spółką giełdową, to dominującym akcjonariuszem jest w niej Skarb Państwa.
Państwowy właściciel w przypadku zamknięcia Krupińskiego był zdeterminowany. Kopalnia – przekonywał – która w 10 lat przyniosła 1 mld zł strat, zagraża stabilności finansowej całej JSW. Dla osłody dodawał, że nikt nie straci pracy, gdyż załoga trafi do innych kopalń Jastrzębskiej Spółki Węglowej. A dziś to praca jest dla górników najważniejsza. Ważniejsza niż ta jedna konkretna gruba (w gwarze – kopalnia).
Suszec. Niewielka miejscowość między Pszczyną a Żorami. Ładne domy, równe ulice i chodniki – i to mimo sąsiedztwa kopalni węgla kamiennego. A takie zakłady słyną z wyrządzania szkód górniczych. Kopalni trudno nie zauważyć, bo szyb windy widać już z daleka. Na ulicy prowadzącej do zakładu po dwóch stronach ulicy konkurujące ze sobą duże markety. Nie da się ukryć – górnicza gmina to jednak bogata gmina. Cały sektor węglowy odprowadza rocznie ok. 6–7 mld zł do budżetów: państwa i gmin. W Suszcu dobrze wiedzą, co tracą. – 5 mln zł rocznie, szybko licząc – mówi mi Marian Pawlas, wieloletni wójt gminy. Zrezygnowany kręci głową, wspominając, jak wielkie pielgrzymki pojawiały się w gminie, gdy trzeba było załatwić pozwolenia dla kopalni. – A o jej zamknięciu dowiaduję się z mediów – mówi rozgoryczony.