Poznań, Warszawa, Wrocław, Gdańsk, Kraków – tu praktycznie już każdy ma pracę. W lipcu nie miało tam zajęcia co najwyżej 4 proc. osób aktywnych zawodowo. A to oznacza, że w miastach tych występuje tylko tzw. bezrobocie frykcyjne. – Według szacunków mieści się ono w granicach 3–4 proc. – informuje prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego.
Przy takich wskaźnikach bezrobocia osoby bez zajęcia nie mają na ogół pracy tylko przez krótki czas w związku z tym, że szukają lepszego zatrudnienia lub dlatego że przeniosły się do innej miejscowości. – Bezrobotni zainteresowani pracą mogą już u nas wybierać w wielu ofertach odpowiadających ich kwalifikacjom – mówi Maciej Sałdacz, wicedyrektor PUP we Wrocławiu.
Tylko nieco wyższe wskaźniki od bezrobocia frykcyjnego notują inne miasta wojewódzkie: Gorzów Wielkopolski, Bydgoszcz, Olsztyn, Zielona Góra i Szczecin. Stopa bezrobocia wynosi tu co najwyżej 5 proc., co sprawia, że również tam znalezienie etatu nie jest problemem.
– To efekt tego, że stolice regionów są zazwyczaj najbardziej rozwinięte gospodarczo. W okresie dobrej koniunktury biznes tworzy w nich dość dużo nowych miejsc pracy, ponieważ firmy zwiększają produkcję. Rozwijają się też usługi – ocenia dr Wiktor Wojciechowski, główny ekonomista Plus Banku.
Ponadto miasta wojewódzkie przyciągają nowy biznes krajowy i zagraniczny. Między innymi dlatego że spodziewają się, iż znajdą tam odpowiednich fachowców.
Sami przychodzą z ofertami
Rejestrowane bezrobocie spada w tym roku z miesiąca na miesiąc do rekordowo niskich poziomów. W lipcu skurczyło się do zaledwie 8,6 proc. Był to najlepszy wynik od 1990 r. To efekt dobrej koniunktury gospodarczej, która sprzyja tworzeniu nowych etatów. Wymusiła ona także zmianę zachowań pracodawców. Coraz więcej z nich zaczęło składać oferty zatrudnienia w urzędach pracy.
– We wcześniejszych latach przedsiębiorcy chętniej rekrutowali pracowników przez internet, ogłoszenia w prasie albo przez agencje rekrutacyjne. To wystarczało, by znaleźć pracowników, ponieważ bezrobocie było dość wysokie. Ale sytuacja się zmieniła, bo przy dobrej koniunkturze gospodarczej, gdy szybko zaczęła rosnąć liczba nowych etatów, znalezienie kandydata na pracownika na wolnym rynku stało się trudniejsze – zauważa Karolina Sędzimir, ekonomistka PKO BP.
Dlatego w lipcu pracodawcy zgłosili do urzędów pracy prawie 129 tys. ofert zatrudnienia – o 9,1 proc. więcej niż przed rokiem. Korzystają z nich mało aktywni bezrobotni, którzy dotychczas nie szukali samodzielnie płatnego zajęcia. W efekcie zarejestrowanych bezrobotnych stale ubywa nie tylko w miastach wojewódzkich. Bo jak wynika z danych GUS, już w 49 powiatach stopa bezrobocia rejestrowanego nie przekracza 5,5 proc. A to oznacza, że tak niski poziom jest w co ósmym powiecie.
Sytuacja na rynku pracy jest nawet lepsza, niż wynika to z oceny bezrobocia rejestrowanego liczonego przez GUS. Eurostat podał w czerwcu, że zharmonizowana stopa bezrobocia (uwzględniająca szarą strefę gospodarki) wyniosła u nas tylko 6,2 proc. To znacznie lepiej niż przeciętnie w krajach Unii Europejskiej, gdzie osiągnęła poziom 8,6 proc. Pod tym względem mamy korzystniejszą sytuację niż nie tylko w Hiszpanii, gdzie bezrobocie od lat jest bardzo wysokie, ale i na przykład we Włoszech, Francji, w Belgii czy Finlandii.
– Nie jest to przypadkowe, bo pod względem tempa wzrostu gospodarczego jesteśmy w czołówce krajów Wspólnoty. Przekłada się to na rosnącą liczbę nowych miejsc pracy – twierdzi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Z drugiej strony pracodawcy są bardzo ostrożni przy redukcji pracowników. Według badań aktywności ekonomicznej ludności (także w szarej strefie gospodarki) w drugim kwartale pracę straciło 391 tys. osób – aż o 26 proc. mniej niż przed rokiem. Przede wszystkim dlatego, że przedsiębiorcy, którzy mają nawet przerost zatrudnienia, jeśli decydują się na jego ograniczenie, to tylko w niewielkim stopniu, bo obawiają się, że gdy otrzymają większe zamówienia, nie będą mogli znaleźć osób do ich obsługi.
Sytuacja w firmach pod względem zatrudnienia jest tak trwała, że zaledwie 14 tys. osób poszukuje pracy ze względu na obawę, że ją straci. Na tle 16,2 mln pracujących to nic nieznacząca grupa. Za to pracowników, którzy poszukują lepiej płatnego zajęcia, jest 171 tys. – o 8 proc. więcej niż przed rokiem.