Czarne złoto traci blask. Wczoraj w ciągu dnia cena baryłki spadła chwilowo poniżej poziomu 28 dol., najniższego od 2003 r. Zarówno Międzynarodowa Agencja Energii, jak i Departament Energii USA są zdania, że nadchodzący rok upłynie pod znakiem niskich cen surowca. Otwarte pozostaje pytanie, jak niskich. Według niektórych analiz cena może dojść do poziomu 10 dol. za baryłkę.
Taka sytuacja powoduje presję na budżety państw żyjących z wydobycia ropy naftowej, w tym Arabii Saudyjskiej, której 73 proc. dochodów budżetowych jest związanych z surowcem. W wyniku spadku cen Saudom wyparowało z budżetu tyle środków, że 2015 r. zakończyli z deficytem na poziomie 98 mld dol., czyli ok. 16 proc. PKB. Aby pokryć bieżące zobowiązania, kraj po raz pierwszy wyemitował obligacje, a także sięgnął do swoich rezerw walutowych. Priorytetem Rijadu jest ograniczenie deficytu w tym roku do poziomu 87 mld dol.
Jednym ze sposobów jest 50-procentowa podwyżka cen benzyny, co chociaż brzmi dramatycznie, oznacza wzrost cen do poziomu, o którym w Polsce możemy pomarzyć (przed podwyżką benzyna kosztowała ok. 60 gr za litr). Książę Mohammed bin Salman, syn urzędującego monarchy, ogłosił niedawno, że w Rijadzie rozważana jest także sprzedaż części udziałów państwowego koncernu naftowego Saudi Aramco. Sprzedaż nawet niewielkiego pakietu udziałów mogłaby przynieść monarchii niebotyczne pieniądze, bo wartość koncernu jest szacowana na 4–10 bln dol. Tak wysoka wycena jest związana z tym, że firma kontroluje drugie co do wielkości rezerwy ropy naftowej na świecie.
Zgodnie z najnowszymi prognozami Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Arabii Saudyjskiej urośnie w tym roku o zaledwie 1,2 proc., chociaż ubiegły rok – pomimo taniejącej ropy – zamknęła wzrostem rzędu 3,4 proc. Najnowsze przewidywania MFW i tak są łaskawsze niż te z października ub.r., które przewidywały kurczenie się gospodarki w 2016 i 2017 r. w tempie 1 proc. PKB.
Aby zminimalizować ryzyko przemytu, działania w zakresie polityki budżetowej Saudowie koordynują z sąsiadami z Zatoki Perskiej. Dlatego ceny benzyny wzrosły też Bahrajnie (po raz pierwszy od 33 lat) oraz w Omanie.
Wielką niewiadomą pozostaje reakcja rynków na zniesienie sankcji z Iranu. Warto pamiętać, że w krótkiej perspektywie Teheran nie zwiększy znacząco globalnej podaży ropy. Chociaż kraj przed wejściem w życie sankcji wydobywał ok. 3,7 mln baryłek ropy dziennie, to większość – nawet 2 mln baryłek – pochłaniała rodzima konsumpcja. Reszta i tak trafiała na eksport do Azji, w tym do Chin; w związku z tym władze zapowiadają, że rzucą na rynek dodatkowe 300 tys. baryłek dziennie.
Oczywiście kraj ma duże perspektywy na wzrost. W końcu w latach 70. wydobywano tutaj nawet 6 mln baryłek ropy, a kraj posiada czwarte co do wielkości rezerwy ropy naftowej na świecie, szacowane na 158 mld baryłek – po Wenezueli, Arabii Saudyjskiej i Kanadzie. Na razie irański sektor naftowy ciągnie w dół zacofanie spowodowane brakiem inwestycji; na tamtejszym rynku działalność rozwijają głównie Chińczycy. Zdaniem niektórych analityków obecna wycena ropy już od jakiegoś czasu uwzględnia perspektywę zniesienia sankcji, w związku z czym ceny nie spadną bardziej tylko z powodu zwiększenia sprzedaży przez Iran.
Ambitne plany zwiększenia produkcji ma za to Irak, gdzie wydobycie sięgnęło w ub.r. poziomu 4,2 mln baryłek dziennie. Jeszcze przed spadkami kraj miał niezwykle ambitne plany rozwoju produkcji, które zakładały osiągnięcie poziomu 9 mln baryłek dziennie w 2020 r. Chociaż wątpliwe jest, aby zrealizowały się one w pełni (na przeszkodzie stoją różne względy infrastrukturalne, jak np. niewystarczająca pojemność składów ropy, gdzie może być przechowywana przed sprzedażą), rząd w Bagdadzie potrzebuje tych pieniędzy, żeby odbudowywać kraj z wojennych ruin. Podobna motywacja stoi za chęcią zwiększenia wydobycia w Libii. Kraj w ub.r. wydobywał ok. 380 tys. baryłek ropy dziennie, podczas gdy przed arabską wiosną było to nawet 1,6 mln. Zresztą kraj już podjął działania na drodze do tego celu.
W ubiegłym tygodniu stojący na czele państwowego koncernu naftowego Mustafa Sanallah starał się przekonać przedstawicieli koncernów naftowych – w tym francuskiego Totala, brytyjskie BP oraz włoski Eni – aby wrócili inwestować do jego kraju. Zgodnie z porozumieniem zawartym pod egidą ONZ między dwoma frakcjami walczącymi o władzę z połowy grudnia wczoraj w kraju wyłoniony został rząd jedności narodowej. Nie wiadomo, czy przekona to zagranicznych inwestorów, jeśli się weźmie pod uwagę, że w kraju cały czas toczą się walki z dżihadystami deklarującymi przynależność do Państwa Islamskiego. Atakują oni m.in. infrastrukturę naftową, w tym instalacje do składowania ropy (ostatni taki atak miał miejsce nie dalej niż na początku miesiąca).
Niskie ceny ropy uderzają również w branżę naftową, która jest zmuszona redukować koszty. Koncern Shell ogłosił, że jego zyski za ub.r. będą mniejsze o połowę w stosunku do 2014 r. Szef francuskiego koncernu Total podał zaś, że zysk jego firmy będzie mniejszy o jedną piątą.
Firmy zostały zmuszone odłożyć na półkę kosztowne inwestycje. Według firmy doradczej Wood Mackenzie branża wstrzymała 68 projektów o wartości 380 mld dol., które miały zapewnić dostęp do złóż zawierających 27 mld baryłek ropy. Gdyby te projekty weszły w życie, światowe wydobycie wzrosłoby o 2,9 mln baryłek dziennie.