Zagrożenia wynikające z budowy Nord Streamu z Rosji do Niemiec pod dnie Bałtyku dotyczą nie tylko Pomorza Zachodniego, ale całej Polski, a także Europy - uważa przewodniczący polskiej delegacji w Grupie Europejskich Konserwatystów i Reformatorów Ryszard Legutko.
We wtorek w Szczecinie rozpoczęła się konferencja zorganizowana przez Grupę Europejskich Konserwatystów i Reformatorów poświęcona zagrożeniom związanym z budową gazociągu Nord Stream. Uczestniczą w niej m.in. prezes PiS Jarosław Kaczyński, przedstawiciele prezydencji węgierskiej w UE i Nord Stream. Strona polska obawia się, że gazociąg Nord Stream na dnie Bałtyku może zablokować w przyszłości dostęp do polskich portów większym statkom. Budowie niechętni są też rybacy.
"Kwestia gazociągu Nord Stream to problem, który bulwersuje nie tylko polską, ale i europejską opinię publiczną. W tej sprawie doszło do niepokojącego zjawiska przemieszania polityki i gospodarki" - powiedział eurodeputowany prof. Ryszard Legutko.
Prezydent Szczecina Piotr Krzystek powiedział, że port Szczecin-Świnoujście jako jeden organizm gospodarczy musi myśleć o swojej przyszłości nie w perspektywie 5-10 lat, ale lat 30. Jak dodał przyszłością dla portu jest przyjmowanie także większych statków i nie wolno tego ograniczać. Jego zdaniem rozwój portów to także rozwój gospodarczy Pomorza Zachodniego, który w czasach otwartej Europy może być także dobry dla mieszkańców niemieckich, przygranicznych terenów.
Z kolei prezydent Świnoujścia Janusz Żmurkiewicz powiedział, że należy dążyć do tego, by uzyskać od inwestora gazociągu zapewnienie, iż wszystkie statki, które mogą wpłynąć na Bałtyk, będą mogły także swobodnie zawijać do portu w Świnoujściu.
szt/ epr/ jzi/ pad/ jbr/
"Spiegel" powołuje się na przykład haskiego trybunału ds. zbrodni w byłej Jugosławii, który w imieniu społeczności międzynarodowej oskarża i sądzi m.in. za czystki etniczne i przymusowe wysiedlenia. Urzęduje też w Hadze Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, główny organ sądowy ONZ. "Dlaczego, do diabła, wciąż jeszcze nikt nie oskarża tam odpowiedzialnych za zbrodnie powojennych wypędzeń?" - pyta z emfazą niemiecki tygodnik, argumentując, że wypędzenie Niemców z dzisiejszej Polski wg współczesnych norm prawnych jest przecież zbrodnią przeciwko ludzkości, taką samą jak zbrodnie w byłej Jugosławii, sądzone w Hadze [3].
Powie może ktoś, że powojenne przesiedlenia są zbyt odległe w czasie, by do nich wracać, a prawo międzynarodowe nie może działać wstecz? Otóż nic bardziej błędnego. W Norymberdze tuż po wojnie, aby sprawiedliwość nie skapitulowała przed zbrodnią, uznano za konieczne sądzić za czyny, z których większość w chwili ich popełnienia nie była karalna (dla przykładu, szefa MSZ III Rzeszy sądzono m.in. za deportacje europejskich Żydów).
"Spiegel" powołuje się też na orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, wielokrotnie już odrzucającego skargi obywateli Europy Wschodniej na sądzenie ich za zbrodnie przeciwko ludzkości z naruszeniem zasady "Nulla poena sine lege" ("nie ma kary bez ustawy"), a mianowicie z ustaw uchwalonych dopiero po upadku systemu sowieckiego. Warte szczególnej uwagi, zdaniem "Spiegla", jest orzeczenie Trybunału oddalającego skargę dwóch obywateli Estonii, osądzonych w tym kraju na podstawie ustawy z 1994 roku za współudział w sowieckich deportacjach do łagrów w roku 1949. Da się ono sprowadzić do stwierdzenia, że w przypadku zbrodni przeciwko ludzkości zasada niedziałania prawa wstecz nie obowiązuje.
Wyciągając wnioski z orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, "Spiegel" proponuje pójść w ślady Estonii, na skalę jednak nieporównanie większą. Norymberga-bis dla osądzenia zbrodni wypędzeń? Międzynarodowy trybunał dla zadośćuczynienia niemieckim ofiarom wypędzeń, już w roku 2011? A czemużby nie? Sądząc po wyrokach zapadłych w Strasburgu, na poparcie europejskich strażników praw człowieka Niemcy w swych roszczeniach wobec Polski z pewnością mogą liczyć.
Czym miałyby być wynagrodzone cierpienia Niemców? "Spiegel" podsuwa rozwiązanie: dorobek wielu pokoleń, który znajduje się na ziemiach odebranych Niemcom, nie jest własnością jedynie tych, którzy tam dziś żyją, ale również milionów tych Niemców i ich potomków, którzy zostali z nich wygnani [4]. Owijając rzecz w bawełnę, tygodnik odważa się mówić jedynie o "dorobku kulturalnym" niemczyzny na Wschodzie, jednak wymowa wypowiedzi zebranych w specjalnym numerze "Spiegla" nie pozostawiają wątpliwości, że roszczenia wobec Polski dotyczą nie tylko skarbów niemieckiej kultury.
Na naszych oczach, pod hasłami wyrównania krzywd historycznych, są bezmyślnie (chciałbym wierzyć) niszczone kruche więzy, które dzięki wysiłkowi wielu mądrych ludzi, Polaków i Niemców, zaczęły nas ze sobą powoli łączyć w imię dobrego sąsiedztwa, wspólnej przyszłości i wiary w człowieka. Więzy delikatne, zbudowane z współczucia, życzliwości, gestów pojednania i wysiłków zrozumienia drugiej strony - krucha konstrukcja nad otchłanią potwornych zbrodni, nad morzem przelanej krwi niewinnych, wołającej o pomstę; czy mamy jej usłuchać?
Niemcy apelują o wyrównanie historycznych krzywd, ale czy dadzą się one kiedykolwiek wyrównać? Moje miasto, starte z powierzchni ziemi, straciło podczas wojny więcej mieszkańców niż Hiroszima, Drezno, Hamburg, Berlin, Kolonia i Nagasaki razem wzięte. Co piąty mieszkaniec mojego kraju stracił podczas wojny życie, a pozostali wyszli z niej okaleczeni. Na pół wieku straciliśmy niezależność, zmuszeni do służenia innym. I wy się z nami, Niemcy, pielęgnujący swoje własne krywdy spadkobiercy marzeń o niemieckim wschodzie Europy, naprawdę chcecie od nowa policzyć za doznane krzywdy? Czy nie widzicie, że pukacie do wrót piekieł, po raz kolejny w historii?
Droga, którą wskazuje "Spiegel" i niedawna uchwała niemieckiego parlamentu, nie prowadzi do pojednania i pokoju w Europie, wręcz przeciwnie. Ile razy trzeba przypominać, że pod złudnym hasłem sprawiedliwości dziejowej i wyrównania niemieckich krzywd historycznych rozpętano najstraszliwszą z dotychczasowych wojen, której ofiarą padli w końcu również Niemcy, wcześniej dopuszczając się niewyobrażalnych zbrodni na innych? Czy historia musi się powtórzyć, by jej nauka dotarła wreszcie do teutońskich, zakutych jak widać, łbów.
W Polsce powinny być bardziej intensywnie przeprowadzane badania nad wydobyciem gazu łupkowego, który uniezależniłby od rosyjskiego dostawcy. Wtedy to my moglibyśmy dyktować warunki. Póki co niestety szybko to nie idzie.
polskiej gospodarki. Biografia legutki nie wykazuje konkretnej wiedzy ekonomicznej,
natomiast uwzglednia pozycje jako "Przewodniczacy polsko-izraelskiej grupy
parrlamentarnej (2006-2007) W ostatnim czasie - sekretarz stanu nauki, ktora jest
oceniana jako O za wyjatkiem niektorych uczelni technicznych, o ktorych Legutko jest
bez komentarzy, a Poska gospodarka to miejce okradania ludu przez grupy...
To sa następstwa działalnosci " patriotów" z Komuno-Bolko-Po-landii.
Skoro PiS tak uważa to znaczy że są pirwszymi jej beneficjętami.
- O pogłębieniu zaczniemy rozmawiać dopiero wtedy, gdy polska strona przedstawi konkretne plany zagospodarowania tego terenu, czyli m.in. pogłębienia nadbrzeży i północnego podejścia do portów Szczecin i Świnoujście - zaznaczył w rozmowie z nami dyrektor konsorcjum Nord Stream. - Podczas spotkania ustaliliśmy dwa punkty, z którymi obydwie strony się zgadzają. Jeden to kwestia tego, że dzisiaj nasz leżący na dnie gazociąg w żaden sposób nie przeszkadza pracy polskich portów, a drugi punkt to gotowość do ewentualnych rozmów o możliwości takiego przesunięcia rur w głąb, aby mogły przepływać nad nimi statki o zanurzeniu do 15 metrów - powiedział Lissek, ale zaraz zaznaczył, że to ewentualnie może nastąpić dopiero po przedłożeniu przez Polskę konkretnych planów rozbudowy portów.
- To muszą być naprawdę konkretne plany: z kosztorysami, harmonogramem prac, pozwoleniami budowlanymi i tak dalej, a nie jakieś tam plany ogólnego strategicznego rozwoju - powiedział nam Ulrich Lissek i dodał, że muszą to być takie same pozwolenia administracyjne, jakie obowiązują przy niemieckich budowach tego typu, które w konsekwencji zostałyby pozytywnie rozpatrzone w Niemczech. Jak twierdzi przedstawiciel Nord Stream, na razie mówimy tylko o rozmowach, a nie o konkretnych rozwiązaniach z kilku powodów. - Po pierwsze, nie wiemy, jakie technologie będą obowiązywać za pięć lub dziesięć lat, a po drugie, kiedy będą gotowe takie plany - stwierdził Lissek.
Rzeczywistość wygląda następująco: Nord Stream godzi się rozmawiać, ale chce dokładnie poznać polskie plany, które zamierza cenzurować. Polski rząd zapewne już teraz ogłosi następny sukces, a prawda jest taka, że jedna rura gazociągu w miejscu, w którym krzyżuje się on z drogami podejściowymi do polskich portów, już leży na głębokości około 17-17,5 metra, co pozwala na przejście statków o zanurzeniu do 13,5 metra, a - co potwierdził nam także dyrektor konsorcjum Nord Stream - druga rura gazociągu zostanie położona w tym samym miejscu jeszcze w tym roku. Lissek przyznał w rozmowie z nami, że nie rozmawiano o żadnych technicznych sprawach związanych z pracami dotyczącymi ewentualnego przesunięcia rur, ponieważ teraz nie mamy pojęcia, z jakich technologii możemy w przyszłości skorzystać. Poza tym Lissek zaznaczył, że nawet drobne przesunięcie rur jest obwarowane wieloma administracyjnymi posunięciami i będzie bardzo trudne.
Potwierdziliśmy w Federalnym Urzędzie Żeglugi i Hydrografii (BSH) w Hamburgu, że jakiekolwiek nowe próby przesunięcia przez Nord Stream gazociągu wiążą się z ponownym złożeniem wszystkich wniosków od początku o wydanie pozwolenia na taką budowę. Urzędnicy hamburscy mniej lub bardziej oficjalnie przyznają, że wydanie nowej zgody jest bardzo mało prawdopodobne. Nikt o zdrowych zmysłach raczej nie ma złudzeń, że niemiecka strona poważnie myśli o przesunięciu gazociągu... który kilka miesięcy temu dopiero położyła i który za kilka miesięcy znów ułoży w tym samym miejscu.
Gazociąg Północny mają tworzyć dwie nitki położone na dnie Bałtyku o długości 1220 km i przepustowości po 27,5 mld m sześc. gazu rocznie. Rury mają się zaczynać w okolicy rosyjskiego Wyborga, a kończyć w pobliżu niemieckiego Greiswaldu. Według planów pierwsza nitka powinna być oddana do eksploatacji w końcu 2011 roku, a druga w 2012 roku. Koszt projektu jest szacowany na prawie 7,5 mld euro. Akcjonariuszami budującego rurę konsorcjum Nord Stream są: rosyjski Gazprom (51 proc.), niemieckie E.ON-Ruhrgas i BASF-Wintershall (po 20 proc.) oraz holenderski Gasunie (9 proc.).
pytasz czy Polska rzadza Polacy,otoz to sa ludzie ktorzy-dekretem z 1945r uzyskali
pozwolenie na zmiane nazwisk,tak wiec wszystkie resorty polskie poczawszy od
PZPR, UB, Sadownictwo, Szkolnictwo nawet niektorzy Biskupi i t.d. plus polska armia
-Edek ty nie spales z nieba??