Są pierwsze wymierne skutki wprowadzenia rok temu przez Narodowy Bank Polski nowych przepisów dotyczących kredytów w walutach obcych (tzw. rekomendacja S). Zaciągamy ich coraz mniej, a coraz więcej pożyczamy w złotych - wynika z najnowszych statystyk.

A wszystko dlatego, że przed wejściem w życie w lipcu ubiegłego roku nowych wytycznych NBP, banki liczyły zdolność klienta tak samo dla złotych, jak i franków, dolarów czy euro. To sprawiało, że chętnie braliśmy kredyty we frankach szwajcarskich, które były i są najniżej oprocentowane, nawet o połowę mniej niż te w złotych.

Reklama

Porównując złote do franków, co miesiąc płacilibyśmy o kilkaset złotych raty mniej. Np. pożyczając 200 tys. zł na 30 lat we frankach rata wyniosłaby ok. 978 zł, w złotówkach - 1496 zł, czyli o 518 zł więcej. Ale w praktyce nie wygląda to tak dobrze. Kredyty w walutach obcych banki dają najwyżej do 70-80 proc. wartości nieruchomości. Przykładowy klient musiałby mieć 40-60 tys. zł w gotówce nim przyjdzie do banku po kredyt na dom czy działkę o wartości 200 tys. zł.

Poza tym mimo że co miesiąc płaciłby mniej niż w złotych, musiałby zarabiać nawet więcej niż kredytobiorcy decydujący się na ojczysty pieniądz. Bo do wysokości raty walutowej dolicza się co najmniej 30 proc. jej wysokości jako tzw. zabezpieczenie na wahania kursów. Banki tłumaczą, że to dla dobra klientów, bo gdy frank, dolar albo euro zdrożeją, nadal stać ich będzie na spłatę.

Tak naprawdę chodziło o ograniczenie ilości kredytów w walutach, zgodnie z wytycznymi NBP, którego zadaniem jest ochrona złotówki. Efekt? Ci, którzy oszczędności nie mają i zarabiają przeciętnie, muszą pożegnać się z marzeniami o niskich ratach.