Biuro Informacji Kredytowej, w którym bank sprawdza osobę ubiegającą się o pożyczkę, w samym tylko lipcu prześwietlało klientów 1,28 mln razy - wynika z najnowszych danych. To o ponad 30 proc. więcej niż rok temu. Ale wcale to nie oznacza, że o tyle więcej dostaliśmy kredytów. Jak wyliczyły firmy pośredniczące w udzielaniu kredytów, m.in. Expander i A-Z Finanse, pożyczek przyznano nam w ubiegłym miesiącu niemal tyle samo, co w lipcu 2006 r.

Jak się okazuje, wysokość zarobków kredytobiorcy nie gra już najważniejszej roli. Teraz często o wiele istotniejsza jest cena, za jaką chcemy kupić dom, działkę czy mieszkanie. Bo okazuje się, że ceny nieruchomości są tak wyśrubowane, iż bank nie chce pożyczać pieniędzy na 100 proc. ich wartości. Coraz częściej banki żądają dopłaty w gotówce co najmniej 20 proc. ceny, co - przy np. 300 tys. zł - oznacza aż 60 tys. zł, które powinniśmy dołożyć. Jeśli nie mamy pieniędzy, bank prosi o zastaw na innej nieruchomości, na której nie ciąży żaden kredyt. A jak jej nie znajdziemy, odsyła nas z kwitkiem.

Dlaczego? Cena domów czy działek jest już tak wyśrubowana, że gdyby doszło do licytacji, bank musiałby dołożyć do naszego kredytu. Bo nie sprzeda nieruchomości za tyle, ile jesteśmy winni z tytułu kredytu, odsetek i prowizji, które są zarobkiem banku. Cena nieruchomości powinna być, jak twierdzą zgodnie eksperci od kredytów, o 30 proc. niższa niż inne w tej samej okolicy. Jeśli trzyma poziom sąsiadów, na pożyczkę na 100 proc. wartości nie mamy co liczyć.

Dodatkowym utrudnieniem są obowiązujące od roku przepisy przy udzielaniu kredytów w walutach obcych, które są niżej oprocentowane niż złotówkowe. Do kwoty, jaką pożyczamy, analitycy doliczają od razu ok. 30 proc. więcej, na wypadek gdyby euro, dolary czy franki zdrożały. To oznacza, że liczą nam wyższe raty niż te, które naprawdę płacimy. A więc musimy zarabiać więcej niż rok temu, by pożyczyć taką samą kwotę.

Efekt? Dla wielu z nas piękne mieszkanie czy własny dom pozostanie jedynie marzeniem. Bo okazuje się, że bank pożyczy nam co najwyżej na kawalerkę.







Reklama