Oskarżenie na pewno nie przybliży perspektywy zażegnania gazowego konfliktu, w którym największym przegranym jest Ukraina. To ona nie odbiera od wczoraj dostaw gazu z Rosji, bo ta zakręciła jej kurek z surowcem z powodu długu sięgającego - jak twierdzą Rosjanie - ponad 2 mld dolarów.

Wprawdzie Naftohaz - ukraiński dystrybutor surowca - znalazł na okupienie się Rosji 1,5 miliarda, ale Gazprom jest nieugięty. Mówi, że pieniądze jeszcze nie wpłynęły na jego konto. Ponadto, ma to być za mała suma, by załatwić wznowienie dostaw. Rosjanie wyliczyli, że same odsetki od długu wyniosą ponad 600 milionów dolarów. Co gorsza, uzależniają podpisanie umowy na nowe dostawy od zaakceptowania przez Ukraińców podwyżki. I to ponad 200-procentowej.

Rzecznik prasowy Gapromu powiedział, że kierownictwo Naftohazu Ukrainy oficjalnie przyznało, że przejmuje 21 mln metrów sześciennych gazu na dobę z paliwa przesyłanego tranzytem. Zdaniem Siergieja Kuprijanowa Ukraina przedstawiła "dokumenty mówiące o przejmowaniu tej ilości gazu dla potrzeb technicznych".

"Wzięli (Ukraińcy) na siebie zobowiązanie zapewnienia tranzytu, więc konieczny jest zakup gazu niezbędnego do celów technicznych" - podkreślił Kuprijanow. Dodał jednocześnie, że w tej sytuacji koncern zwiększa dostawy gazu dla Europy z pominięciem Ukrainy. Ta bowiem - według Kuprijanowa - "odmówiła zapewnienia tranzytu niezbędnych ilości tego paliwa".





Reklama