Wiadomości zza oceanu mrożą krew w żyłach. Ekonomiści zaczynają przypominać historię dwóch światowych kryzysów: z początku lat 30. i z końca lat 70. Zastanawiają się, na ile możliwy jest scenariusz, w którym znów zaczną masowo padać przedsiębiorstwa, giełdy polecą w dół, a inflacja i bezrobocie wywołają falę strajków w Ameryce i Europie.
Świat z niepokojem patrzy na to, co dzieje się w krajach, które są największymi eksporterami ropy na świecie. Szczególnie niepokojące są wieści z Nigerii. Ten afrykański kraj, który słynie z bogatych złóż, targany jest wojną domową.
Instalacje naftowe w Nigerii zaatakowali właśnie partyzanci z Ruchu Wyzwolenia Delty Nigru. Właściciel szybów - koncern Royal Dutch Shell - wstrzymał część produkcji. A mniejsza podaż oznacza jeszcze wyższe ceny.
Podobna sytuacja jest w Iraku, gdzie ostrzał instalacji naftowych to norma. Dziś dostawy z Iraku są dodatkowo zagrożone, bo samobójcze ataki zapowiedzieli Kurdowie.
Co gorsza, zaostrza się spór między Iranem a zachodnimi demokracjami, którym nie na rękę są militarne ambicje Teheranu. Tamtejszy przywódca duchowy Ali Chamenei oświadczył właśnie, że jego kraj nie podda się międzynarodowej presji i nie zrezygnuje ze swojego programu jądrowego.
Tymczasem Iran jest czwartym producentem ropy na świecie. Jeśli USA rzeczywiście zaatakują Iran, ropa może zdrożeć do ponad 200 dolarów za baryłkę. A takich cen nie wytrzyma żaden kraj na świecie...