Druga połowa lat 70. i początek lat 80. były dla krajów wysoko rozwiniętych okresem silnego wzrostu inflacji oraz najwolniejszego od II wojny światowej i najbardziej zmiennego tempa wzrostu gospodarki. Te doświadczenia, które chcemy przypomnieć, powinny stanowić przesłankę do kształtowania polityki makroekonomicznej dziś.

Reklama

Przyczyny stagflacji w latach 70. są wyjaśniane na dwa główne sposoby. Za jej źródło uznaje się albo wstrząsy podażowe, w tym w szczególności gwałtowny wzrost cen ropy naftowej, albo ekspansję pieniężną

Same cięcia to za mało

Niezależnie od tego, które z tych dwóch konkurencyjnych wyjaśnień przyjmie się za właściwe, obecna sytuacja wykazuje wiele podobieństw do tej, która w latach 70. doprowadziła do stagflacji.

Ceny surowców obecnie znowu szybko rosną. Do niedawna, tak jak w latach 70., dodatkowo podsycał je słabnący dolar.

Innym czynnikiem, podnoszącym koszty wytwarzania w najbliższych latach, będą – nieuniknione w obecnej sytuacji – podwyżki podatków. Nierównowaga w finansach publicznych osiągnęła bowiem w większości krajów taką skalę, że jest mało prawdopodobne, aby udało się ją zmniejszyć wyłącznie przez redukcję wydatków. Różnego rodzaju wydatki i tak będą musiały być ograniczane – ze względu na wolniejszy niż w przeszłości wzrost gospodarczy. Obniżyłby się on nawet, gdyby nie było kryzysu: jeszcze zanim wystąpił, przewidywano, że na skutek starzenia się społeczeństw wzrost gospodarczy, np. w strefie euro w najbliższych 10 latach zmniejszy się o około połowę. Im później rządzący sobie uświadomią, że wydatki publiczne nie mogą rosnąć w takim tempie jak w przeszłości, w tym trudniejszej sytuacji się znajdą – będą musieli zarówno intensywniej podnosić podatki, jak i mocniej ograniczać wydatki, bo te ostatnie osiągną wyższy poziom w relacji do PKB, a jej ustabilizowanie – przy dalszym (wywołanym chociażby podwyżkami podatków) zahamowaniu wzrostu gospodarki – będzie wymagało bardziej drastycznych kroków.

Bretton Woods i El Nino

Reklama

Istnieje ryzyko, że widoczna tendencja do zwiększania zakresu regulacji prawnej nie ograniczy się wyłącznie do instytucji finansowych. Zarówno zmniejszenie konkurencji, będące wynikiem ewentualnego wprowadzenia nowych regulacji, jak i związane z nimi dodatkowe koszty dla przedsiębiorstw, z jednej strony, będą przyczyniały się do wzrostu inflacji, a z drugiej strony, hamowały tempo wzrostu gospodarki.

Czytaj więcej >>>



Duże wolne moce wytwórcze nie muszą hamować wzrostu cen, bo przynajmniej w części są słabo transferowalne między sektorami, a światowy kryzys w nierówny sposób dotknął poszczególne sektory (bezczynność tysięcy dźwigów, czy betoniarek nie ma większego znaczenia dla cen, dajmy na to, żywności).

Gospodarkę dotknęło tak wiele wstrząsów, że osobom odpowiedzialnym za politykę makroekonomiczną trudno ocenić, jak powinna być ona prowadzona. Podobnie było w latach 70. Szoki naftowe nie były jedynymi wstrząsami, które dotknęły wtedy gospodarkę światową. Inne wstrząsy z tamtego okresu to m.in. rozpad systemu Bretton Woods, czy silne działanie El Nino w 1972 r.

W ostatnich latach można było dostrzec zmianę w sposobie prowadzenia polityki pieniężnej. W latach 2002-2006 stopy procentowe w praktycznie wszystkich krajach wysoko rozwiniętych były niższe niż wynikałoby ze sposobu w jaki reagowały na inflację i wahania aktywności gospodarczej w przeszłości. Odwlekanie podwyżek stóp procentowych – szczególnie w USA – przyczyniło się do powstania globalnych nierównowag. Spowodowało również, że potem stopy musiały być szybko podnoszone. Politykę pieniężną z okresu poprzedzającego kryzys można bez ryzyka nadmiernego uproszczenia określić mianem polityki typu „go – stop”. Taki rodzaj polityki, jeśli nie odpowiadał, to przynajmniej poprzedzał i towarzyszył stagflacji z lat 70.

Scenariusz dla Polski

Ocenę bieżącej polityki makroekonomicznej na świecie utrudniają co najmniej dwa fakty. Po pierwsze, jest ona prowadzona w warunkach kryzysu finansowego o zasięgu większym niż jakikolwiek kryzys, z którym osoby za nią odpowiedzialne mogły się (osobiście) zetknąć. Po drugie, nadano jej kształt nie obserwowany w przeszłości. I jeden, i drugi fakt zawęża możliwości odwołania się do doświadczenia przy formułowaniu takiej oceny. Jednak twierdzenia, że najpoważniejszym zagrożeniem dla gospodarki światowej jest przedwczesne zaostrzenie polityki makroekonomicznej, mogą być odczytywane jako zmiana funkcji i celu osób odpowiedzialnych za jej prowadzenie. Zdają się one przywiązywać większą niż w przeszłości wagę do odchyleń bezrobocia od jego naturalnej stopy. W rezultacie, mniej uwagi mogą zwracać na inflację. Takie, nazwijmy je gołębie, podejście do polityki makroekonomicznej przyczyniło się do stagflacji w latach 70.

Wiele osób może nie zgodzić się z powyższą oceną bieżącej polityki makroekonomicznej na świecie. Duże różnice w opiniach na jej temat pokazują, jak trudno ocenić jej charakter. Jeśli podmioty gospodarujące muszą zgadywać, jaki charakter ma polityka makroekonomiczna, wtedy zwiększa się niestabilność gospodarki. W świetle niektórych modeli w takich warunkach może wystąpić stagflacja, nawet jeśli w rzeczywistości polityka pieniężna zaczęłaby przywiązywać większą niż w przeszłości wagę do inflacji.

Co realizacja takiego ostrzegawczego scenariusza oznaczałaby dla nas? Z jednej strony, inaczej niż było to przy wychodzeniu z poprzedniego spowolnienia, Polska nie importowałaby niskiej inflacji z zagranicy. Jednak z drugiej strony, wzrost naszej gospodarki (a w konsekwencji krajowa inflacja) byłby hamowany przez stagnację w otoczeniu zewnętrznym. Oprócz tych dwóch przeciwstawnych czynników, prowadzenia polityki pieniężnej nie ułatwiałyby również wahania kursów walutowych. Przyczyniać się do nich mogłoby chociażby dalsze zwiększenie napięć w finansach publicznych w wielu krajach świata, o które byłoby nietrudno przy braku powrotu do tempa wzrostu gospodarki światowej z przeszłości. Powinni o tym pamiętać wszyscy ci, którzy uważają, że złoty może się tylko umacniać.