W czasach gdy ceny mieszkań i domów spadają, a deweloperzy wstrzymują inwestycje, rekordy biją ceny ziemi rolnej. Przeciętnie hektar w obrocie prywatnym kosztuje już 24,8 tys zł, o 4,2 tys. wiecej niż w grudniu. To największy wzrost od końca 2004 roku, od kiedy takie dane są gromadzone. O tym, jak imponujący to wynik, mogą świadczyć średnie kwartalne zmiany ich cen z ostatnich siedmiu lat. Wtedy ziemia drożała średnio o 4,2 proc.
Według specjalistów jedną z przyczyn tak dużej zwyżki jest zainteresowanie gruntami rolnymi wśród inwestorów, którzy szukają sposobu na korzystne ulokowanie pieniędzy. Możemy mówić o pewnego rodzaju modzie na tego typu inwestycje – mówi Radosław Brodaczewski, doradca do spraw nieruchomości w Lion’s House, który specjalizuje się w transakcjach na rynku gruntów.
Rynek ziemi rolnej przyciąga ludzi, którzy nie chcą ryzykować, inwestując na giełdzie, w waluty lub na innych rynkach nieruchomości, np. mieszkaniowym. Inwestorzy nie kupują ziemi, aby ją uprawiać, ale aby na niej zarobić. Koncentrują się więc głównie na działkach w okolicach dużych miast. Większy udział tego typu transakcji podbija średnią cenę ziemi rolnej w całej Polsce – wskazuje Radosław Brodaczewski.
To, że zakup ziemi rolnej jest traktowany jako wieloletnia lokata kapitału, potwierdza Bogusław Jęcek z łódzkiej firmy Ekspres Nieruchomości. W tym regionie ludzie kupują ją głównie po to, aby sprzedać po przekształceniu na działki budowlane.
Reklama
Czy ponad 20-proc. wzrost cen ziemi rolnej w ciągu zaledwie trzech miesięcy nie jest zapowiedzią kolejnej spekulacyjnej bańki? Specjaliści na razie uspokajają. Gdyby w kolejnych kwartałach taka dynamika wzrostu się utrzymywała, mogłoby to być niepokojące, ale do bańki spekulacyjnej droga daleka – mówi doradca z Lion’s House. Wskazuje, że zwykle powoduje ją nadmierna podaż kapitału, tymczasem na zakup ziemi rolnej kredytów udzielają nieliczne banki. Na dodatek ograniczenia w zakupie ziemi obejmują obcokrajowców. Ograniczone są też sama jej podaż i możliwość przeprowadzania transakcji. Rozmówcy DGP wskazują bowiem, że posiadanie ziemi przynosi dodatkowe profity w postaci dopłat unijnych i przez rolników traktowane jest jako swoista renta.