W samo południe 2 maja Writers Guild of America ogłosiło, że za minutę jego członkowie rozpoczynają bezterminowy strajk. Związek zawodowy zrzeszający większość hollywoodzkich (i nie tylko) scenarzystów w ten efektowny sposób przerwał negocjację z AMPTP (Alliance of Motion Picture and Television Producers), czyli stowarzyszeniem reprezentującym 350 największych w USA firm zajmujących się produkcją telewizyjną i kinową. To oznacza, że tacy giganci, jak: Universal Pictures, Walt Disney Studios, Warner Bros, Netflix i inni „wytwórcy” codziennej strawy dla ludzkich oczu mają problem.

Reklama

Bunt scenarzystów

Bunt podnieśli bowiem ludzie, odpowiadający za generowanie treści. Bez ich pisaniny nie powstawałby ani kinowe hity, ani cieszące się często ogromną popularnością seriale. Scenarzyści w Hollywood są bowiem jak Szerpowie w Himalajach. Sława, ogromne bogactwo i uwielbienie tłumów są nie dla nich, lecz gdyby nie ich wysiłek, ośmiotysięczniki pozostawałby wciąż niezdobyte. Wieczne pozostawanie w cieniu bywa przykre, ale do wytrzymania, jeśli idzie w parze z godziwymi zarobkami. Gorzej, gdy zaczynają one systematycznie spadać, a w oczy członków sytej dotąd grupy zawodowej, powoli zagląda perspektywa bezrobocia.

Reklama

Coraz częściej scenarzyści pracują dłużej za niższe wynagrodzenie – donosili z Los Angeles dla agencji „Reuters” 3 maja Dawn Chmielewski i Lisy Richwine. Wśród przyczyn takiego stanu rzeczy WGA wymieniła na poczesnym miejscu korzystanie przez firmy producenckie i studia filmowe z samouczących się sieci neuronowych, poprzez trenowanie ich w pisaniu scenariuszy. Maszyny zaś pracują za darmo (pomijając wysokie rachunki za prąd).

Zamiast zatrudniać cię do zrobienia pierwszego szkicu, (studia – przyp. aut.) zatrudniają cię do zrobienia drugiego szkicu, za który płacą mniej – tłumaczył dziennikarzom jeden z bardziej wziętych scenarzystów z „fabryki snów” Warren Leight (autor scenariusza m.in. serialu „Law & Order: Criminal Intent”).

Wstępne wersje scenariusza za pomocą AI

Na obecnym stopniu rozwoju AI firmy produkcyjne generują za jego pomocą wstępne wersje skryptu, a następnie dają go do obróbki zawodowcom od pisania. A skoro ci dostają gotowca, wymagającego jedynie doszlifowania, pracują - zdaniem producentów – mniej. Zatem i wypłata jest odpowiednio niższa.

Nie chcemy naprawiać ich niechlujnych pierwszych szkiców – oświadczył korespondentom „Reutersa” członek komitetu negocjacyjnego WGA John August. Autor scenariuszy filmów słusznie cieszących się opinią znakomitych a czasami nawet genialnych. Choćby: „Duża ryba”, „Gnijąca panna młoda”, „Frankenweenie”, czy „Aladyn” wyreżyserowany przez Guya Ritchiego. Cóż jeśli napisało się dwanaście lat temu scenariusz „Mrocznych cieni”, który to film wyreżyserował Tim Burton, a dziś poprawia się wypociny jakiegoś anonimowego ChatGPT, to musi boleć jak cholera. Szczególnie jeśli ma się świadomość, iż obracające dziesiątkami miliardów dolarów studio filmowe tak tnie koszty i pomnaża swój zysk. Acz pewnie też przeraża myśl o możliwej przyszłości, gdy czyta się, że dopiero stoimy na początku drogi doskonalenia AI.

Żądania scenarzystów

Trudno się więc dziwić, że zrzeszeni w związku zawodowym scenarzyści powiedzieli dość. Wśród żądań jakie postawili zalazły się postulaty ścisłego uregulowania zakresu korzystania z sieci neuronowych. WGA domaga się zatem, by pisane przez nie scenariusze nie miały statusu „materiału literackiego”, bo wówczas uniemożliwi to obniżanie stawek scenarzystom. Druga kwestia to wielkie zdolności plagiatowe AI. Sieć zasysa do swej pamięci wszelkie istniejące scenariusze, a następnie miksuje pomysły, wątki i dialogi. Tak pasożytując na dorobku twórców. To również miałoby zostać ucięte. Jednak korporacje kontrolujące amerykański show-business odrzuciły propozycję ugody uznając, że lepiej przegłodzić scenarzystów i poczekać, aż ci pękną niż wiązać sobie ręce. Zwłaszcza, iż w tej branży jest mnóstwo innych wydatków dających się redukować za sprawą sztucznej inteligencji, jak choćby etaty: montażystów, fachowców od efektów specjalnych, scenografów, itp.

Strajk w Hollywood na pierwszy rzut oka prezentuje się egzotycznie, ale ma wszelkie dane ku temu, aby stać się początkiem czegoś zupełnie nowego. Wystarczy ująć całą rzecz w nieco szerszym kontekście.

Nieprzekraczalna czerwona linia

Do tego roku, pomimo gigantycznego postępu we wprowadzaniu pracy maszyn jako zamiennika wysiłku ludzi, istniała nieprzekraczalna, czerwona linia. Poczynając od robotów na taśmach montażowych, a kończąc na komputerach o coraz większych mocach obliczeniowych i samouczących się sieciach neuronowych, wszystkie te nowinki nie stanowiły zagrożenia dla osób, na których opiera się współczesna gospodarka. Mianowicie maszyny nie wykazywały się kreatywnością.

Szerpami nowoczesnej gospodarki są nie tylko scenarzyści filmowi, ale wszyscy ludzie pracujący dla firm i korporacji, którzy otrzymując jakieś zadanie od zwierzchników wiedzą jak je wykonać, żeby wyszło dobrze. Używając w tym celu swej: inteligencji, wiedzy oraz doświadczenia. To olbrzymie rzesze pracowników nie do zastąpienia. Dlatego opłaca się ich w miarę godziwie, a na wyższych stanowiskach nawet bardzo hojnie. Tymczasem najnowsze sieci neuronowe wykazują się kreatywnością i stają się w tym coraz lepsze. Ich pełen sukces oznaczałby, że status – „nie do zastąpienia” we wszelkiego rodzaju firmach pozostanie obowiązujący już tylko dla właścicieli oraz udziałowców.

Automatyzacja pracy fizycznej

Szybki bieg zmian jakiego jesteśmy świadkami ma paradoksalnie wielką zaletę. Gdyby następował powolutku, wówczas „żaba” dałaby się ugotować bez podjęcia walki o swoje prawa. Dobrze widać to na przykładzie automatyzacji pracy fizycznej. Trwa ona od lat, ale wprowadzana jest stopniowo. Ot widzimy jak kasy samoobsługowe zastępują w sklepach ludzki personel, po czym się do tej zmiany przyzwyczajamy. Natomiast osoby używające w pracy przede wszystkim swych mięśni, bez szemrania szukają sobie miejsca gdzie indziej. Towarzyszy temu rachityczna dyskusja o tym, czy należałoby nałożyć podatek na maszyny wypierające z kolejnych branż ludzi. W zeszłym roku grupa ekonomistów z prestiżowej uczelni MIT opublikowała nawet analizę pt.: „Robots, Trade, and Luddism: A Suffient Statistic Approach to Optimal Technology Regulation ”. Głosi ona, iż powinien wejść takowy podatek w wysokości od 1 proc. do 3,7 proc. ponieważ: „dodanie jednego robota na 1000 pracowników zmniejszyło stosunek zatrudnienia do liczby ludności o około 0,2 procent; każdy robot dodany w produkcji zastąpił około 3,3 pracownika, a jednocześnie wzrost liczby robotów w miejscu pracy obniżył płace o około 0,4 procent”.

Zostawmy jednak ustalenia naukowców z MIT na boku ponieważ sfomułowano je rok temu, a więc w minionej epoce. Poza tym dotyczą osób, które nie wywierają wielkiego wpływu na debatę publiczną. Powiedzmy sobie szczerze – głos pracowników fizycznych, nawet gdy szybko ubożeją, jest słabo słyszalny we współczesnym świecie. Co innego, gdy to samo zacznie dotykać Szerpów kapitalizmu, a coraz więcej wskazuje na to, iż to kwestia nie lat, a raczej najbliższego czasu.

IBM zaprzestaje rekrutacji

W tym tygodniu dyrektor generalny IBM, Arvind Krishna ogłosił, że korporacja zaprzestaje rekrutowania ludzi na etaty, które może obsługiwać AI. W kolejnym kroku ok. 8 tys. pracowników powinno spodziewać się wypowiedzenia, ponieważ w ocenie szefostwa da się ich zastąpić sztuczną inteligencją.

W zasadzie nic już nie stoi na przeszkodzie, by w ślady IBM poszły inne korporacje. Jeśli to uczynią, otrzymamy efekt wrzucenia żaby do wrzątku. I dobrze, żeby tak się stało, ponieważ rewolucja technologiczna jaka dzieje się na naszych oczach, musi zostać ujęta w ramy prawne oraz znaleźć się pod nadzorem stworzonych w tym celu instytucji kontrolnych. Zaś nic nie dopinguje lepiej rządów do działania od społecznych odruchów obronnych.

Po rozpoczęciu się pierwszej rewolucji przemysłowej zmiany prawne chroniące robotników, którzy nota bene zajmowali się głównie obsługiwaniem maszyn, kształtowały się przez cały XIX wiek. Towarzyszyły temu gigantyczne napięcia społeczne. Teraz wszystko dzieje się nieporównywalnie szybciej, więc i napięcia będą narastać błyskawicznie. A wówczas obawy, czy AI zyska samoświadomości i okaże się dużo inteligentniejsze od ludzi, mogą okazać się mniej istotne, bo stabilności państw zagrozi wcześniej frustracja tzw. klasy średniej tracącej pod nogami grunt, z powodu nagłego ubożenia.

Po czyjej stronie opowiedzą się rządy?

Obecnie dla Zachodu kluczową sprawą staje się, czy rządy opowiedzą się po stronie wielkich korporacji, które posiadają możliwości szybkiego wprowadzania do użytkowania i to na masową skalę nowej generacji AI. Tak maksymalizując zyski. Czy jednak wybiorą dbałość o obywateli, ponieważ ci wciąż dzierżą w swym ręku ostatni ich atut jaki stanowi głos w wyborach. Wkrótce zacznie się to okazywać.

W tym miejscu trudno uciec przed dostrzeżeniem pewnej ironii losu. Dzień 1 maja Świętem Pracy ogłosiła w 1889 r. na kongresie w Paryżu II Międzynarodówka zdominowana przez socjalistów. Tak upamiętniając strajk robotników w Chicago, który wydarzył się trzy lata wcześniej. Czyniąc z niego symbol jednoczący wszystkich zwolenników idei socjalistycznych. Dziś zupełnie wyblakły, bo robotnicy i praca fizyczna już nie napędzają nowoczesnej gospodarki. Ci, którzy to obecnie robią, bliżsi są profesji scenarzystów z Hollywood strajkujących nomen omen od 2 maja. I co wręcz trudne do uwierzenia - nie jest to wcale scenariusz nowego serialu SF.