Zebrane z końcem maja 2020 r. przez Uniwersytet Chicagowski dane na temat samopoczucia Amerykanów świadczą o tym, że jest ono obecnie na najniższym poziomie od 1972 r., czyli od początku badania General Social Survey (Ogólne Badanie Społeczne). Jeszcze do 2018 r. aż 31 proc. Amerykanów uważało się za bardzo szczęśliwych. Teraz to tylko 14 proc. Do 2018 r. tylko 13 proc. Amerykanów uważało się za nieszczęśliwych – dzisiaj to aż 23 proc. Do tego 2,5-krotnie wzrosła w tym okresie liczba osób odczuwających osamotnienie (z 9 do 23 proc.) Jak wyjaśnić tę narodową zniżkę humoru w USA?
Odpowiedź wydaje się oczywista: pandemia. Ludzie ciężko znieśli po pierwsze lockdown, a po drugie jego efekt w postaci utraty pracy lub obniżki pensji. Ponieważ te zjawiska dotyczą w jakimś stopniu właściwie całego globu, można przypuszczać, że i w innych państwach – w tym w Polsce – nastroje społeczeństw się pogorszyły. Niektórzy eksperci, choćby Daniel Susskind, ekonomista z Oksfordu, zwracają uwagę, że pandemia przyśpieszyła trend, który jeszcze pogłębi ten proces, tj. postępy w dziedzinie automatyzacji. W jej wyniku pandemiczne bezrobocie może nabrać trwałego charakteru.

JPII odrzuciłby UBI?

Reklama
Tutaj mógłby nastąpić wywód o tym, jak społeczeństwo przyszłości będzie czerpać środki do życia z gwarantowanego dochodu podstawowego (Universal Basic Income, UBI), oddając się takim twórczym zajęciom jak malowanie obrazów czy nauka gry na pianinie albo realizując się społecznie w pomocy ludziom niepełnosprawnym i chorym. Jak to zachowanie równowagi pomiędzy pracą a życiem rodzinnym – dzisiaj wciąż dla wielu wielkie wyzwanie – będzie dziecinnie proste, gdyż praca stanie się tylko opcją, a nie koniecznością. Zresztą pozostawanie bez niej nie będzie się kojarzyć z bezużytecznością i przestanie psuć nam nastrój.
Ta wizja jest jednak po prostu niespójna z naturą człowieka. Szczęście to coś więcej niż bezstresowa samorealizacja w warunkach słodkiego lenistwa. A więc co?