Kwota przyjęta przez rząd jest bliższa propozycji pracodawców (podwyżka o ustawowe minimum, czyli o 50 zł, do 2050 zł) niż postulatom związków zawodowych (Solidarność proponowała 2160 zł, a OPZZ i Forum Związków Zawodowych – 2220 zł). Wzrost zaplanowany na przyszły rok jest też niższy od tegorocznej podwyżki (od 1 stycznia 2017 r. płaca minimalna wzrosła o 150 zł, czyli o 8,1 proc).
Duże firmy poradzą sobie z tymi podwyżkami, ale mniejsze, w których płace są najistotniejszym kosztem prowadzonej działalności, będą miały problem - twierdzi Jeremi Mordasewicz, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan. Podkreśla, że przy podejmowaniu decyzji o podwyżce płacy minimalnej nie bierze się pod uwagę lokalnych rynków pracy i zróżnicowania wynagrodzeń według branż.
Płace na poziomie 2100 zł w budownictwie lub przemyśle są rzadkością. Podobnie jest z dużymi miastami - wynagrodzenia na tamtejszych rynkach są wyższe. Ale np. dla pracodawców z branży hotelarskiej, gastronomicznej, usług sprzątających albo dla właściciela małego sklepu z woj. podlaskiego jest to wysoka kwota - mówi ekspert Lewiatana.
Związkowcy podkreślają z kolei, że skoro sytuacja ekonomiczna w tym roku jest lepsza niż w poprzednim, to także podwyżka minimalnego wynagrodzenia powinna przekroczyć ubiegłoroczny poziom (a będzie znacząco niższa).
OPZZ nie akceptuje decyzji rządu. Przyjęta podwyżka jest za niska - nominalnie wyniesie ona 5 proc., ale realnie 2,6 proc., czyli mniej niż planowany poziom wzrostu produktywności pracy, który ma wynieść 3,4 proc. - wskazuje Norbert Kusiak, dyrektor wydziału polityki gospodarczej i funduszy strukturalnych OPZZ.
Związkowcy podkreślają, że w 2017 r. bezrobocie spadło do rekordowo niskiego poziomu (7,1 proc. w lipcu). To najniższy wskaźnik od czasów transformacji ustrojowej - firmy coraz częściej sygnalizują, że zaczyna brakować rąk do pracy. Nawet znacząca podwyżka płacowego minimum nie wpłynie więc negatywnie na rynek zatrudnienia. Centrale związkowe przypominają też Plan na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju firmowany przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego. Zgodnie z nim Polska miała przestać konkurować niskimi kosztami pracy i zadbać o wzrost innowacyjności gospodarki. Wynagrodzenia w niedługim czasie miały osiągnąć poziom porównywalny np. z pensjami we Włoszech.
Podtrzymujemy nasze wcześniejsze deklaracje w sprawie możliwych akcji protestacyjnych w związku z niedostatecznym wzrostem płac. Forum do rozwiązywania różnic zdań w tym zakresie powinna być Rada Dialogu Społecznego, ale ostatnio coraz bardziej dostrzegalne są jej mankamenty - wskazuje Norbert Kusiak.
Nie można wymuszać wzrostu płac szybszego od wzrostu produktywności. Taka sytuacja zdarzyła się w krajach południowej Europy i w dłuższej perspektywie wywoła dotkliwy kryzys, w szczególności w Grecji - kwituje Jeremi Mordasewicz.