Choć w całym kraju aktywnych jest 13 tys. organizacji związkowych, to liczba oficjalnych strajków, jakie organizują, jest bardzo skromna. A w zasadzie żadna. Jak wynika z danych GUS, w całym ubiegłym roku odbyła się tylko jedna akcja strajkowa, w której udział wzięły zaledwie 22 osoby. Dane urzędu są pierwszymi tego typu od upadku komunizmu i obalają wiele mitów na temat związków. Nie są one ani drogie, ani nie tworzą etatów dla swoich działaczy.
Choć zarejestrowanych organizacji związkowych jest 19,5 tys., to ponad 6 tys. z nich pozostaje martwe. W sumie należy do nich 1,6 mln osób, czyli 17 proc. zatrudnionych na etacie. Dokładnie tyle wynosi średnia dla wysoko rozwiniętych krajów należących do OECD.
– Problemem polskich związków zawodowych nie jest liczebność, tylko niska możliwość mobilizacji do protestów – twierdzi prof. Juliusz Gardawski z SGH. W pierwszym kwartale tego roku – mimo że sezon wyborczy był w pełni – odbyło się tylko siedem strajków, a uczestniczyło w nich łącznie około 18 tys. osób.
Wyjątek pod względem statystyk stanowiły lata 2007 i 2008, kiedy zorganizowano odpowiednio 1736 i 12 765 strajków. Wówczas protestowali jednak reprezentanci dobrze zorganizowanych grup zawodowych: nauczyciele, górnicy, lekarze, pielęgniarki czy pocztowcy.
GUS zwraca też uwagę, że – wbrew stereotypom – w związkach nie ma etatowego rozpasania. Choć tabloidy epatują sumami, które zarabiają liderzy organizacji, to z oficjalnych danych wynika, że w ubiegłym roku pracowników zatrudniał jedynie co 50. związek. Również koszty ich działalności są przeciętne. W 64 proc. organizacji nie przekraczały one 5 tys. zł rocznie. Tylko w 1 proc. wynosiły ponad 500 tys. zł.