Rośnie liczba młodych osób bez pracy, szczególnie tam, gdzie i tak bezrobocie jest już wysokie. Tak jest np. w Aleksandrowie Kujawskim, Hajnówce, Siemiatyczach czy Bielsku Podlaskim. Wskaźnik bezrobocia wśród młodych w październiku zwiększył się tam o 1 – 3 pkt proc. i dziś wynosi już 27 – 30 proc. Większość nowych to tegoroczni absolwenci, którzy po wakacjach ruszyli do powiatowych urzędów pracy. – A to na pewno nie wszyscy, bo część pracuje jeszcze na czarno przy pracach sezonowych, a część jest na stażach finansowanych z Europejskiego Funduszu Społecznego – mówi z Aldona Pawluczuk z Urzędu Pracy w Bielsku Podlaskim.
Według prof. Marii Jarosz z Instytutu Studiów Politycznych PAN to właśnie młodzi są najbardziej zagrożeni wykluczeniem finansowym i społecznym. Nie mają konta w banku, nie mogą zaciągnąć kredytu ani kupować na raty. – Wielu z nich ogranicza konsumpcję do minimum, a to na pewno przekłada się na niższy wzrost PKB – mówi prof. Jarosz. – Poza tym wielu z nich jest poza systemem ubezpieczeń społecznych, bo pracują na czarno i boją zarejestrować się w urzędzie pracy.
Ci z bardziej zamożnych domów często uciekają przed bezrobociem w naukę, na kolejne studia i kursy. Wielu też nawet po zakończeniu szkoły mieszka i żyje u rodziców. Socjologów niepokoją zwłaszcza młode osoby, które ani się nie uczą, ani nie pracują. – W Polsce w 2009 roku wskaźnik. NEET, czyli osób niepracujących i nieuczących się wynosił niespełna 14 proc. spośród osób w wieku 15 – 24 lata, ale dziś z pewnością jest wyższy – mówi prof. Jarosz. – A im dłużej młoda osoba trwa w takim zawieszeniu, tym mniejsze ma szanse w wejściu na rynek pracy i normalne życie w przyszłości.
Największy problem z wykluczeniem mają młodzi z obszarów wiejskich i małych miasteczek, gdzie pracy jest najmniej. Do tej pory większość z nich ratowała się migracją do dużych miast lub za granicę. Teraz jednak nawet w wielkomiejskich aglomeracjach o pracę może być trudno. Zwłaszcza dla tych, którzy nie mają ani pieniędzy na szukanie pracy, ani znajomości. Wielu młodym pozostaje tylko wyjazd za granicę, co zwykle oznacza pracę poniżej kwalifikacji.
Demografowie już dziś biją na alarm: konsekwencją nawet czasowego wykluczenia młodych będzie przyspieszenie bomby demograficznej. Już w ubiegłym roku zanotowaliśmy po raz pierwszy od kilku lat ujemny przyrost naturalny, bo młodzi wyrzuceni poza nawias nie wchodzą w związki i nie rodzą dzieci.
Największy problem mają osoby ze wsi i małych miast
OPINIA
Krystyna Iglicka
prof. z Centrum Stosunków Międzynarodowych
Problemy z pracą mają nie tylko młodzi Polacy, lecz także Hiszpanie, Włosi, Grecy czy Francuzi. Ale w zachodnich społeczeństwach rok czy nawet kilka lat bez pracy nie oznacza wykluczenia. Po pierwsze: w większości krajów zachodnich zasiłki są wyższe, a rodziny zamożniejsze. Młodzi mogą więc dłużej być na garnuszku rodziców, nie mają poczucia zagrożenia jak w Polsce czy w Czechach. Ci z Europy Środkowo-Wschodniej muszą walczyć, aby utrzymać się na powierzchni.
Najgorsze, że prognozy bezrobocia są rosnące, a to oznacza, że młodzi jeszcze długo będą mniej cenionymi pracownikami niż 40-latkowie z doświadczeniem. Dlatego ważne, aby rząd nawet w czasach zaciskania pasa znalazł pieniądze na politykę prorodzinną. Trzeba też zlikwidować wcześniejsze emerytury i wprowadzić jak najwięcej elastycznych form zatrudnia.