Decyzja Brukseli o śledztwie w sprawie polskiego podatku handlowego sprawiła, że wielu z nas zadało sobie pytanie o to, czy do takiej Unii Europejskiej chcieliśmy przystąpić w 2004 r. To nie eurosceptycyzm, lecz realizm.
Bo podobne pytania zadają sobie też Europejczycy z innych krajów członkowskich Wspólnoty. Niektórzy już udzielili odpowiedzi – Brytyjczycy zdecydowali się na rozwód z Brukselą, a jednym z koronnych argumentów było to, że w ramach UE stracili podatkową suwerenność. Dla dawnego imperium było to jak policzek. Podobne odczucia mają już inne kraje członkowskie.
Co więcej, wydaje się, że mają absolutną rację i ktoś faktycznie wymierza im policzek.
Nieszczęśliwy eksperyment
19 września Komisja Europejska zawiesiła wprowadzenie przez Warszawę podatku od sprzedaży detalicznej. Polska podporządkowała się decyzji Brukseli, ale się z nią nie pogodziła. Z informacji DGP wynika, że przesądzone jest złożenie skargi do Trybunału Sprawiedliwości UE. Jednocześnie Ministerstwo Finansów ciągle pracuje nad nową wersją tej daniny tak, aby Komisja Europejska nie miała już do czego się przyczepić.
Zapowiedź nałożenia podatku na zagraniczne sieci handlowe stała się jednym z głównych punktów programu wyborczego PiS, który podnosił, że płacą one nieproporcjonalnie małe podatki w porównaniu do skali ich działalności. Zaproponowanym rozwiązaniem miała być nowa danina, którą zapłacą duzi, a unikną mali gracze, głównie rodzimi. Ostatecznie wysokość podatku została uzależniona od obrotu danej sieci i formalnie narodowość stojącej za nią kapitału nie miała znaczenia. Mimo to Bruksela uznała, że Polska udzieliła niedozwolonej pomocy publicznej małym i nałożyła nadmierne obciążenie na graczy dużych.
Rozległo się larum, bo ci najwięksi to głównie firmy z Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii. – Dopóki przyjmowaliśmy z tych państw kapitał, dopóty Bruksela była mało aktywna w kwestii naszych podatków. A teraz, gdy próbujemy zbudować silne rodzime marki, rzuca się nam kłody pod nogi – tak decyzję Brukseli komentuje poseł PiS Adam Abramowicz, szef Parlamentarnego zespołu na rzecz wspierania przedsiębiorczości i patriotyzmu ekonomicznego. Wtóruje mu Waldemar Nowakowski, dyrektor w Polskiej Izbie Handlu. – Obecnie reguły nie są równe, a Bruksela patrzy przez palce na rozwiązania pomocowe przyznawane na Zachodzie, podczas gdy utrąca te przyznane przez Polskę i Węgry. To taka właśnie polityka doprowadziła do Brexitu – podkreśla.
Paweł Szałamacha, wówczas jeszcze minister finansów, ocenił decyzję KE jako sukces brukselskich lobbystów i zasugerował, że kompetencje podatkowe UE powinny ograniczać się jedynie do harmonizowania stawek VAT i ewentualnie akcyzy.
– Były już minister mógł mieć rację ewentualnie tylko w kwestii lobbystów – komentuje Przemysław Antas, radca prawny w Antas Kancelaria Radców Prawnych i Doradców Podatkowych. Wyjaśnia, że każdy tzw. środek krajowy musi respektować ogólne postanowienia prawa unijnego, takie jak zakaz dyskryminacji ze względu na kraj pochodzenia kapitału czy zakaz udzielania pomocy publicznej (poza wybranymi sytuacjami). A co może być środkiem krajowym? Praktycznie każdy przejaw wykonywania władzy przez państwo – może to być praktyka administracyjna, a może być to „głos suwerena” pod postacią ustawy uchwalonej przez parlament. Jego zdaniem Bruksela miała więc pełne prawo interweniować. Ale czy powinna? – W tym zakresie trudno nie dostrzec zmian w polityce UE – mówi Antas. – Ktoś powiedział, że różnorodność polega na tym, że myślimy wspólnie, ale niezależnie. Na tym założeniu bazowała integracja europejska, która rozpoczęła się w latach 50. ubiegłego wieku. Taki model integracji ewoluował i Wspólnota z traktatu w Maastricht (1993 r.) nie była już tym samym, czym ta z traktatu rzymskiego (1957 r.) – przyznaje ekspert. – Polska przystąpiła do UE jeszcze później i chcąc nie chcąc musi pogodzić się z tym, że jest ograniczona w tworzeniu własnych rozwiązań prawnych.
Potwierdza to zapytany o tę kwestię Ricardo Cardoso, rzecznik prasowy unijnej komisarz ds. konkurencji Margrethe Vestager. – Państwa członkowskie mogą swobodnie określać stawki podatków – zapewnił. Czego zabrakło w odpowiedzi, ale można sobie dopowiedzieć? Kraje unijne nie mogą swobodnie określać innych przepisów, szczególnie jeśli miałoby to wpływ na funkcjonowanie jednolitego rynku UE.
Potwierdza to wiele przykładów, które już dotknęły kraje członkowskie. Pierwszym z brzegu są Węgry, które mają wyjątkowe bogate doświadczenia w obronie swojej podatkowej suwerenności. Na razie nie są one wielce skuteczne. Budapeszt jeszcze w 2010 r. wprowadził rozwiązanie podobne do polskiego podatku od handlu. Była to część „daniny kryzysowej”, która przewidywała progresywne opodatkowanie sprzedaży w sklepach. Stawka wyliczana była od przychodu – podatku nie pobierano, jeżeli nie przekraczał on poziomu 500 mln forintów (ok. 7 mln zł). Jeśli był niższy niż 30 mld forintów (0,4 mld zł), to fiskus otrzymywał 0,1 proc. od obrotu netto. Jeśli przychód był niższy niż 100 mld forintów (1,36 mld zł), to stawka wynosiła 0,4 proc. Od wyższych obrotów firmy handlowe płaciły 2,5-proc. Podatek został zlikwidowany na skutek wydanego 2014 r. wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE (TSUE), który uznał, że węgierskie rozwiązanie narusza prawo unijne. Bo w największym stopniu obciąża sklepy należące do zagranicznych koncernów.
„Zagraniczne koncerny i tak zapłacą” – tak decyzję KE skomentował premier Wiktor Orbán. Nie rzucał słów na wiatr i wprowadził rozwiązanie zastępcze, czyli opłatę za kontrolę żywności. Jej stawka była progresywna i uzależniona od przychodu sieci handlowych (0,1 proc. oraz 6 proc.). W lipcu 2015 r. Komisja Europejska wszczęła dochodzenie, aby sprawdzić, czy taka danina również nie narusza prawa unijnego. Węgry nie wytrzymały wojny nerwów i zrezygnowały z pobierania wyższej stawki jeszcze przed negatywną decyzją Brukseli. Obecnie wszystkie sieci płacą 0,1 proc.
Zdaniem ekspertów podobny los, tj. uchylenie, czekać może tamtejszy podatek zdrowotny, którym obciążono firmy tytoniowe (głównie zagraniczne) i podatek od reklam w prasie i internecie (obciążający przede wszystkim zagraniczne koncerny reklamowe).
Gniew starej Europy
Komisja Europejska i jej kompetencje fiskalne nie wzbudzają irytacji tylko w naszym regionie. – To my decydujemy o podatkach, nie Bruksela – grzmiał w październiku 2015 r. włoski premier Matteo Renzi. Jego gniew wzbudził coroczny raport KE na temat europejskiego fiskusa. W dokumencie wytknięto Włochom wysokie obciążenie pracy i wezwano kraj do obniżek. To wzbudziło irytację premiera, bo Renzi wcześniej obiecał stopniową likwidację podatków lokalnych pobieranych od „pierwszych nieruchomości”, obniżkę CIT, a następnie redukcję PIT dla ubogich i klasy średniej. Na pomysły Brukseli nie było już miejsca.
Irytację niektórych krajów budzi też sztandarowy projekt reformy CIT, czyli wprowadzenie tzw. skonsolidowanej wspólnej podstawy opodatkowania (z ang. CCCTB). W ten sposób kraje członkowskie wprawdzie nadal decydowałyby o stawce podatku, ale Bruksela nałożyłaby wspólne dla całej Unii reguły dotyczące kosztów podatkowych, odpisów amortyzacyjnych itp. Innymi słowy stawka daniny pozostałaby bez zmian, lecz pobierano by ją od wyliczonego w zupełnie inny sposób dochodu. Pierwotnie taki projekt został ogłoszony jeszcze 16 marca 2011 r., ale spotkał się z silnym sprzeciwem części krajów członkowskich, w tym Polski, Szwecji i Irlandii. W naszym kraju 13 maja 2011 r. Sejm podjął uchwałę, w której uznał pomysł wprowadzenia „wspólnej podstawy opodatkowania” za niezgodny z unijną zasadą pomocniczości. W czerwcu ubiegłego roku Bruksela zapowiedziała jednak, że powróci do tego projektu. Już kilka dni potem sprzeciw wyraziły Wielka Brytania i Irlandia, które podkreślały, że nie zgodzą się na żadną zmianę, która prowadzi do „zniesienia podatkowej konkurencji między państwami”. Polskie Ministerstwo Finansów przyznawało, że o ile sam projekt wspólnej podstawy opodatkowania „byłby do strawienia”, o tyle już nie jej konsolidacja. To prowadziłoby do powstania w UE grup krajów „przegranych i wygranych”. Polska mogłaby znaleźć się w tej pierwszej. Komisja Europejska nie przejęła się jednak sprzeciwem i dosłownie kilka dni temu (25 październik) ogłosiła gotowy projekt. Uważa też, że przekona do niego wszystkie państwa.
Kolejnym przykładem są Hiszpania oraz Francja, które zdecydowały się na opodatkowanie handlu, choć w inny sposób, niż planowała do niedawna Polska. Za Pirenejami w 2013 r. na duże sieci nałożono podatek regionalny. Regulacja obowiązuje w sześciu regionach i dotyczy lokali o powierzchni powyżej 2,5 tys. mkw. Ta właśnie regionalność miała się stać jednym z głównych powodów jej zaskarżenia do TSUE. Francja wybrała model podobny, lecz ogólnokrajowy. Chodzi o Tascom – podatek obowiązujący w tym kraju od 2010 r. W takim modelu połączono opodatkowanie powierzchni i obrotów. Daninę płacą sklepy o metrażu większym niż 400 mkw. i uzyskujące obroty powyżej 460 tys. euro rocznie. W ten sposób unika się sytuacji, że obciąża się sklepy o dużej powierzchni, które nie zawsze mają wysoką sprzedaż.
KE do tej pory nie zainteresowała się tym podatkiem. Przedstawiciele Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, jak i Polskiej Izby Handlu są zdania, że powodem braku działania unijnej centrali nie jest tak doskonała konstrukcja przepisów, a najzwyczajniej w świecie znaczenie Francji w UE. Podobnie sprawę widzi dr Karolina Tetłak, adiunkt w Katedrze Prawa Finansowego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. – Z jednej strony Bruksela zablokowała podatek obrotowy na Węgrzech, w Polsce, Danii, a z drugiej strony hipermarketowy gigant, czyli Francja, oblicza daninę od powierzchni sprzedaży i od obrotów sklepu. Jeśli Bruksela w tej ostatniej sprawie nie interweniowała, to należy zadać sobie pytanie czemu – uważa.
Czy więc Bruksela, ta strażniczka traktatów, wojująca o jednolity rynek unijny, w niektórych sytuacjach może okazać się hipokrytką? – Komisja niejednokrotnie podejmowała kontrowersyjne rozstrzygnięcia dotyczące różnych form wspierania przedsiębiorstw ze środków publicznych – przyznaje Tetłak. Zwraca uwagę, że argument niedozwolonej pomocy publicznej jest często wysuwany w sytuacjach, w których dana forma wsparcia służy mniejszym przedsiębiorcom. Oni bowiem mogą potencjalnie stanowić konkurencję dla koncernów i zablokowanie takiej pomocy wzmocni pozycję rynkową dużych graczy.
Czy kontrowersyjne decyzje KE dotyczą więc głównie obrotowych podatków nakładanych na handel? Nie. Ekspertka zwraca uwagę na finansowanie sportu, budowę stadionów czy organizację imprez sportowych. – Przez lata sprawy te w ogóle nie były badane, może ze względu na szczególne znaczenie sportu i fakt, że zapewnienie dostępu do kultury fizycznej stanowi jedno z zadań państwa – mówi Tetłak. Dodaje, że finansowanie ze środków publicznych budowy stadionów, z których korzystają profesjonalne kluby piłkarskie, prowadzące także działalność komercyjną, może być uznane za udzielenie niedozwolonej korzyści dla przedsiębiorców. To samo dotyczy też innych form wsparcia przyznawanych zadłużonym klubom sportowym. Badająca te problemy KE uznała formy wsparcia za dozwolone – wyjaśnia dr Tetłak.
Decyzję Brukseli określa jako kontrowersyjną. Zwraca też uwagę na organizację ze środków publicznych wielkich imprez sportowych, jak np. mistrzostwa piłkarskie organizowane przez UEFA czy też igrzyska olimpijskie (MKOl). Organizacje te wymagają na państwach organizatorach szczególne przywileje podatkowe, na których w praktyce korzystają tylko nieliczne przedsiębiorstwa, podkopując rynkową pozycję innych. Tu brak było zdecydowanej reakcji KE. – Trudno, aby kraje członkowskie dobrze czuły się w takiej Unii, która nie przewiduje dla nich równych reguł, a jednocześnie rękami niewybieranych demokratycznie urzędników odbiera im podatkową suwerenność – komentuje Waldemar Nowakowski z PiH.
Winna nie tylko Bruksela
– Hipokryzją wykazuje się nie tylko KE, lecz także rządy państw członkowskich, które przyjmują rozwiązania faworyzujące własnych przedsiębiorców, określone branże lub międzynarodowe korporacje, a jednocześnie na forum UE opowiadają się za niedyskryminacją, zwalczaniem nieuczciwej konkurencji podatkowej czy nieuzasadnionymi przywilejami dla biznesu – dodaje dr Tetłak. W tym zakresie Komisja Europejska powinna w pełni wykorzystywać swoje kompetencje dotyczące pomocy publicznej – uważa ekspertka.
A jednak Bruksela długo milczała. Zaniechania zaczęła nadrabiać dopiero po wybuchu afery Luxleaks. Dzięki dziennikarzom śledczym pod koniec 2014 r. na jaw wyszło specjalne podejście władz Luksemburga do ponad 300 zlokalizowanych tam międzynarodowych korporacji. Skutkiem tego było zawieranie porozumień (interpretacji) w zakresie cen transferowych, dzięki którym koncerny uzyskiwały znaczące korzyści podatkowe. Oliwy do ognia dolało to, że w okresie, gdy wydawano te dokumenty, premierem Luksemburga był Jean-Claude Juncker, obecny szef Komisji Europejskiej. Sprawy nie można było już ignorować i KE zaczęła działać.
Skutkiem tego zawiązał się egzotyczny sojusz Irlandii, Belgii, Holandii i Luksemburga. Wszystkie te kraje przyznawały amerykańskim koncernom preferencyjne warunki podatkowe. Irlandia współpracowała z Apple już od 1991 r. W konsekwencji Jabłko płaciło za zgodą tamtejszego fiskusa podatek dochodowy według stawki 1 proc. bądź nawet niższej (0,005 proc. w 2014 r.). To zaś jest nielegalną pomocą publiczną, którą irlandzki rząd ma obowiązek odzyskać. Chodzi o astronomiczną kwotę 13 mld euro. Rząd Irlandii pieniądze odzyska, bo zmusza go do tego europejskie prawo. Od decyzji Brukseli jednak się odwołał i zapewniał, że koncern działał w zgodzie z tamtejszym prawem, a KE przekroczyła kompetencje. Tak samo zareagowały Holandia, Luksemburg i Belgia na wydane już analogiczne decyzje w sprawie działających tam koncernów. Wszystkie kraje jednomyślnie zapewniają, że miały prawo je kusić niskimi podatkami i nic Brukseli do tego.
Jak dalej działać
Nie jesteśmy już podatkowo suwerenni – zgadzają się pytani przez DGP eksperci. A co to oznacza w dalszej perspektywie? – Każdy akt prawny, na jaki się zdecydujemy, powinien być tak konstruowany, aby spełniał swoje cele, ale też nie dawał Brukseli pretekstu do kwestionowania krajowych rozwiązań – podkreśla Przemysław Antas. To wymaga finezyjnej inżynierii prawnej ze strony polskich legislatorów. W praktyce więc każda istotniejsza inicjatywa ustawodawcza powinna iść w parze z zabiegami dyplomatycznymi. Unia Europejska to koncert 28 państw, ale nie każde z nich gra tak samo. Można oczywiście obrażać się na lobbystów czy inne państwa członkowskie, lecz w ten sposób nie będzie się kształtowało rzeczywistości prawnej. Rzeczywistość jest, jaka jest, że Europa nie myśli już wspólnie, ale też państwa nie działają już niezależnie – dodaje.
Jarosław Soja, ekspert podatkowy partii Razem, skuteczną politykę gospodarczą Polski w tak określonej Europie wyobraża sobie podobnie. Z jednej strony powinniśmy przestrzegać obowiązujących reguł, a z drugiej budować koalicje partnerów chętnych bądź do uchwalenia furtki umożliwiającej wprowadzenie nowej daniny, bądź do zmiany rozumienia pomocy publicznej. Zdaniem posła Adama Abramowicza i Waldemara Nowakowskiego z PiH zmienić się powinna przede wszystkim jednak Bruksela, bo zawłaszczając tak dużą część podatkowej suwerenności poszczególnym krajom „naraża się w praktyce na kolejne brexity. Ich zdaniem państwa wiedzą lepiej od brukselskich urzędników, w jaki sposób powinny kształtować własny rynek. Zapewniają też, że KE od konieczności odniesienia się do takich zarzutów już nie ucieknie.