Co więcej, sam starałem się zwrócić uwagę, jak ważną rolę odgrywa instytucja rodziny. Jestem mojemu polemiście wdzięczny za przywołanie licznych badań, które potwierdzają jej społeczną wartość. Tak samo w pełni podpisuję się pod propozycjami działań – jak kluby mam czy świeckie kursy przygotowawcze dla małżeństw.

Reklama

Gdzie zatem tkwi problem? Kot, używając języka marketingu, dowodzi, że rodzina wciąż jest dobrą marką i nie powinniśmy jej podważać. Jeśli dobrze odczytuję tok myślenia mojego polemisty, to sugeruje on, że istnieje ryzyko, iż krytyczna refleksja nad współczesną rodziną osłabi jej status, co spowoduje spadek atrakcyjności tej instytucji. Takie rozumowanie nie jest całkiem pozbawione sensu, ale obawiam się, że owa dekonstrukcja już się dokonała (a przynajmniej się dokonuje na naszych oczach). Bezkrytyczne wzmacnianie marki rodziny będzie zatem odnosiło skutki przeciwne do zamierzonych. Warto w tym kontekście dodać, że osiem lat rządów Zjednoczonej Prawicy, która wzięła tzw. tradycyjną rodzinę na polityczny sztandar, niekoniecznie musi być tu zjawiskiem pozytywnym. To samo dotyczy zresztą stosunku PiS do Kościoła katolickiego. Część Polaków może wręcz odczuwać niechęć do instytucji, którymi w pewnym sensie „epatowała” władza.

CZYTAJ WIĘCEJ W WEEKENDOWYM "DZIENNIKU GAZECIE PRAWNEJ">>>

Autor jest publicystą, doktorem nauk ekonomicznych, adiunktem w Katedrze Stosunków Międzynarodowych UEK, członkiem Polskiej Sieci Ekonomii i ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego