"Gnój? Jesteśmy największym dostawcą uzbrojenia dla Ukrainy w Unii Europejskiej" – napisała w tym tygodniu ambasador Niemiec w USA Emily Haber. W jej oficjalnym biogramie na stronie Auswärtiges Amt (Urzędu Spraw Zagranicznych) czytamy, że: „ma wiele lat doświadczeń w sprawach Rosji i państw byłego ZSRR. Piastowała stanowiska w ambasadzie Niemiec w Moskwie, w tym stanowisko szefa wydziału politycznego”. Przed pracą w Rosji zajmowała się kwestiami bezpieczeństwa wewnętrznego w ministerstwie spraw wewnętrznych.
Wydawałoby się, że doświadczenie urzędnicze powinno w naturalny sposób wymuszać pewną precyzję. W wypadku Haber – ale i całej rzeszy innych przedstawicieli elit niemieckich – zachodzi jednak zjawisko odwrotne. Wieloletnie doświadczenie zdaje się upoważniać do posługiwania się w pracy jawnymi kłamstwami. Zasadniczo służba w resorcie spraw zagranicznych nie jest pracą dla osób, które są chorobliwie uczciwe i nie potrafią rozgrywać swoich rywali, partnerów czy przeciwników. Ale nie jest to też praca dla Mefistofelesa z bibułki, który jednoznacznie kłamie.
Czym innym są manipulacja, podkręcanie rzeczywistości, niedopowiadanie czy nawet hiperbola, a czym innym używanie sformułowań nieprawdziwych. Pierwsza grupa zabiegów – jeśli jest wykonywana z odpowiednim wdziękiem – świadczy o klasie dyplomaty. Druga – kompromituje go. Wypisuje z grona osób wiarygodnych, z którymi można i należy prowadzić dialog. Niestety, dyplomacja niemiecka od wybuchu wojny pozycjonuje się właśnie w tych rejonach. Berlin próbuje przekonywać, że czarne jest białe, a białe to czarne.
CZYTAJ WIĘCEJ W ELEKTRONICZNYM WYDANIU MAGAZYNU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ">>>