Gdyby za każdą medialną spekulację, że Jarosław Kaczyński dąży do przedterminowych wyborów, wypłacano w ciągu ostatnich ośmiu lat Polakom złotówkę, dziś nie musieliby się przejmować rosnącymi kosztami życia. Temat jest więc wyjątkowo zgrany, a mimo to warto do niego dokładnie w tym momencie wrócić.
Przygotowania do wyborczej rozgrywki
Przy czym nie po to, żeby snuć rozważania, czy prezes Prawa i Sprawiedliwości przygotowuje swój kolejny "napoleoński" plan. Zabawy z odgadywaniem zamierzeń naczelnika zostawmy na boku. Nawet jeśli ostatnio cała aktywność jego partii została ukierunkowana na przygotowania do wyborczej rozgrywki.
Objawia się to każdego dnia. Oto telewizji rządowej wydzielono prawie 3 miliardy zł dotacji. Co daje o 700 mln więcej niż w ubiegłym roku. No, ale gdy wybory za pasem, to na propagandzie nie warto oszczędzać. Najwierniejszym z wiernych, próbującym niegdyś wcielać w życie obłędny pomysł wyborów kopertowych, dano w nagrodę ustawę gwarantującą, iż ich karier politycznych nie utną prawomocne wyroki sądów. Wre także praca przy układaniu list wyborczych. Zaś prezes od pół roku krąży po kraju, by pogawędzić sobie z twardym elektoratem. Jednak wszystkie te symptomy niczego jeszcze nie dowodzą.
Natomiast jeśli spojrzeć z boku, rzeczą interesującą jest to, jak bardzo stało się opłacalne dla PiS, by szybko pójść do wyborów. Nawet jeśli przyniosłoby Zjednoczonej Prawicy utratę władzy. A może wręcz właśnie na tę okoliczność.
Zacznijmy od tego, iż mamy moment, gdy o przedterminowe wybory najłatwiej. Artykuł 225 konstytucji mówi jasno, że: "Jeżeli w ciągu 4 miesięcy od dnia przedłożenia Sejmowi projektu ustawy budżetowej nie zostanie ona przedstawiona Prezydentowi Rzeczypospolitej do podpisu, Prezydent Rzeczypospolitej może w ciągu 14 dni zarządzić skrócenie kadencji Sejmu". Oczywiście w tym momencie pojawia się pytanie - po co się spieszyć, skoro i tak jesienią wybory mają się odbyć?
Zacementowana na kamień scena polityczna
Ano po pierwsze, nic nie wskazuje na to, żeby notowania rządzącego obozu mogły się w przyszłym roku poprawić. Sondaże mówią, iż elektorat, jaki zyskał przed 2019 r. dzięki polityce socjalnej, obecnie się wykrusza. Wzrost cen wywoływany przez inflację i drogą energię, przy coraz gorszym stanie finansów państwa sprawia, że rządzącym coraz trudniej znaleźć narzędzia, który pozwoliłby tych wyborców odzyskać. Ich wyborem staje się pozostanie w domach. Jednak drożyzna może im jeszcze mocniej dopiec, a wówczas niektórzy zaczną przemyśliwać, czy nie oddać głosu na opozycję.
W polskich realiach ma to ogromne znaczenie. III RP dotykają bowiem kolejne dopusty boże - pandemia, wojna za wschodnią granicą, inflacja, braki węgla, miliony uchodźców z Ukrainy, odcięcie od funduszy europejskich, niekończące się spory wewnętrzne, itp. itd. Tymczasem notowania poszczególnych partii, jakie były przed tą czarną serią, takie nadal są. Czasem komuś coś wzrośnie, czasem komuś coś mocniej spadnie. Po czym mija trochę czasu i znów jest jak przed dwoma laty. A zatem o tym, kto będzie tworzył rząd po najbliższych wyborach, zadecydują drobiazgi. Pozostanie 300-400 tys. wyborców tym razem w domach. Wybranie przez drugie tyle innej partii. Wreszcie najważniejsze - czy PSL oraz Konfederacja pokonają próg wyborczy. Jeśli nie, wówczas ordynacja zagwarantuje największym stronnictwom premię w postaci dodatkowych mandatów.
Tak to obecnie wygląda i nawet pojawienie się na horyzoncie połowy jeźdźców apokalipsy (zarazy i wojny) nie rozkruszyło zacementowanej na kamień polskiej sceny politycznej. Jednak, czy ten stan rzeczy utrzyma się aż do przyszłej jesieni, nikt nie wie. Dla rządzących bezpieczniej jest iść do wyborów w starej, sprawdzonej rzeczywistości, póki jeszcze istnieje, bo to oni biorą na siebie odpowiedzialność za zachodzące zmiany oraz kryzysy.
Najcenniejsze aktywa PiS z Kaczyńskim na czele
Poza tym PiS musi teraz starannie dbać o swe najcenniejsze aktywa. Pierwsze z nich to starzejący się prezes. Nic nie wskazuje na to, by ktokolwiek mógł go zastąpić. Dopóki zachowuje siły, wciąż niepodzielnie włada partią oraz gwarantuje jej jedność. To zaś ma kluczowe znaczenie dla całego obozu politycznego - zarówno kiedy ów rządzi, jak i wówczas, gdy znajdzie się w opozycji. Jarosław Kaczyński zbudował konstrukcję, w której pozostaje niezastąpiony. Im prędzej odbędą się wybory, tym szybciej jego partia zacznie nowy okres swych dziejów nadal jako jedna całość i z tym samym wodzem. Poza tym długa kampania wyborcza może mocno nadwyrężyć zdrowie wiekowego już polityka. Dla olbrzymiego grona osób z partii, wiążących z nią swą przyszłość, zachowanie jak najdłużej prezesa w dobrej formie jest wręcz kwestią "być albo nie być".
Drugie z najcenniejszych aktywów to prezydent. Łatwo zgadnąć, kogo będzie wspierał Andrzej Duda w nowym parlamencie. Jednak jego kadencja dobiegnie końca w sierpniu 2025 roku. Jeśli PiS straci wkrótce władzę, wówczas opieka prezydenta, wyposażonego w prawo weta wobec nowych ustaw, stanie się najpewniejszą gwarancją bezpieczeństwa. Dodatkową premią będzie możność osaczenia nowego obozu władzy. Ten zaś musi stworzyć koalicja partii, różniących się interesami i programami, a jednocześnie zmuszonych stawić czoła prawdziwemu stosowi kłopotów.
Cóż z tego, że Donald Tusk zapowiada rozliczanie, rozliczanie i jeszcze raz rozliczanie PiS-u. Nie wynika bowiem w to, jak zamierza realizować swój program, wbrew woli Andrzeja Dudy oraz Trybunału Konstytucyjnego. Podobnie w obietnicach opozycji brak szczegółów, co do planów: zapewnienia Polsce bezpieczeństwa energetycznego, zahamowania inflacji, zapobieżenia gospodarczej recesji oraz nadciągającemu obniżaniu się poziomu życia. Ta niechęć do szczegółów nie powinna dziwić, bo skuteczne radzenie sobie z kryzysami będzie wymagało od obywateli wyrzeczeń i musi zaboleć. I właśnie to bardzo szybko stanie się dla przytłaczającej większości Polaków o wiele ważniejsze niż zorganizowanie politykom PiS programu "cela plus" (jeśli ktoś nie pamięta, to takowy druga strona obiecywała działaczom Platformy w 2015).
Utrata władzy przy wpuszczeniu opozycji w bagno
Przyśpieszone wybory mogą więc przynieść prawicy utratę władzy, przy jednoczesnym wpuszczeniu opozycji w bagno. Zaś w nim, nie posiadając większości zdolnej obalić prezydenckie weto, łatwo utonąć - i to jeszcze przed końcem nowej sejmowej kadencji.
Za daniem przez rządzących Andrzejowi Dudzie okazji do przedterminowego rozwiązania parlamentu przemawiają też kłopoty z Brukselą. Szanse na szybkie odblokowanie zarówno KPO, jak i środków z budżetu unijnego, wydają się marne. Przegrane wybory przerzucą cały problem na opozycję. Nawet jeśli łatwo sobie z nim poradzi, i tak jej sytuacja w Sejmie nie ulegnie znaczącej zmianie. Z kolei w przypadku utrzymania władzy przez Zjednoczoną Prawicę, pozycja negocjacyjna jej rządu ulegnie zdecydowanej poprawie. Komisja Europejska kończy swą kadencję w roku 2024, wówczas też zaczyna swą pracę nowo wybrany Parlament Europejski. Nie wiadomo czemu wszyscy biorą za pewnik, że skoro oba te ciała od dekad są zdominowane przez europejskie partie chadeckie i socjalistyczne, nigdy się to nie zmieni. Przecież seria wstrząsów, jaka przetacza się obecnie przez Stary Kontynent i wciąż nabiera na sile sprawia, że dawne "nigdy" trwa przy dobrych wiatrach dwa lata. Zaś w razie przyśpieszenia rozwoju sytuacji nawet dużo krócej.
Ostatnia - co nie znaczy, iż najmniej ważna - z opłacalnych dla Prawa i Sprawiedliwości korzyści, to zaoszczędzenie własnemu elektoratowi widoku gnijącego obozu władzy. Ludzie Zbigniewa Ziobro i stronnicy Mateusza Morawieckiego pałają do siebie już tak mocną miłością, że nawet uczucie, jakim Klaudia Jachira darzy Jarosława Kaczyńskiego, wydaje się wobec tamtego czymś słodkim i niewinnym. Kolejne miesiące wspominanej koegzystencji w obozie władzy zapowiadają się niczym nowa ekranizacja "Ojca chrzestnego". No a elektorat będzie musiał ją oglądać.
Powodów, aby PiS uciął kadencję parlamentu przy właśnie nadarzającej się okazji, jest zatem cała masa. Tyle że prezes już nieraz udowadniał, iż jest ponad to, by w polityce robić rzeczy, które najbardziej się opłaca.