Prawie 150 mld zł. Tyle w przyszłym roku mają wynieść wydatki na obronność. 100 mld zł, nieco zaokrąglając, ma pochodzić z budżetu państwa, 50 mld zł zaś z Funduszu Wsparcia Rozwoju Sił Zbrojnych, który jest obsługiwany przez Bank Gospodarstwa Krajowego i ma pozyskiwać środki m.in. poprzez emisję obligacji. Szybko rosnące w ostatnich tygodniach oprocentowanie papierów pokazało, że to nie musi być zadanie łatwe, a już na pewno nie będzie tanie.
Ta kwota jest tak ogromna, że warto ją umieścić w kontekście. I tak wszystkie wydatki budżetowe zaplanowane na 2023 r. to prawie 670 mld zł. 150 mld zł to więcej niż szacunkowy koszt elektrowni jądrowej, którą będziemy budować co najmniej 10 lat. To środki niewiele większe niż ubiegłoroczne przychody PKN Orlen.
Kluczowa dla zrozumienia programów zbrojeniowych jest ich długotrwałość – dobrym przykładem jest system przeciwrakietowy Patriot. Elementy dwóch pierwszych baterii właśnie docierają do Polski, a wstępną gotowość operacyjną system osiągnie najpewniej na początku 2024 r. (być może dopiero pod koniec). Ale rozmowy o programie „Wisła”, w ramach którego kupiliśmy patrioty, toczyły się od 2012 r., a umowę podpisaliśmy na początku 2018 r. System będzie służył co najmniej 40 lat, a zapewne dłużej. I co ważne – koszt zakupu uzbrojenia (w przypadku dwóch baterii było to prawie 5 mld dol.) to zazwyczaj ok. 30 proc. wszystkich środków, jakie zostaną wydane podczas jego życia – doliczyć trzeba utrzymanie, remonty czy modernizacje.
Reklama
Gdy więc dysponuje się tak wielkim budżetem, a realizacja zakupów zajmuje długie lata, niewiarygodnie istotne staje się skuteczne i efektywne zarządzanie ogromnymi pieniędzmi.
Reklama

Łatwo zerwać kontrakt

Są na szczęście tematy, w których większość polityków i generałów zgadza się ze sobą – uznano np., że kluczowym programem dla sił zbrojnych jest obrona przeciwlotnicza i przeciwrakietowa. Oczywiście jest tu miejsce na zarzuty ze strony ministra obrony Mariusza Błaszczaka, że obecna opozycja w tej kwestii nie zrobiła wiele (prawda) i na te ze strony opozycji, że PiS zamówił tylko dwie z ośmiu planowanych baterii Patriot (także prawda). Ale można powiedzieć, że wszystkie opcje polityczne wiosłują w tym samym kierunku.
A bardzo rzadko się to zdarza. Gdy w 2015 r. PiS przejmował rządy po koalicji PO-PSL, umowa kupna helikopterów wielozadaniowych Caracal z francusko-niemieckim Airbusem była wynegocjowana, a warunkiem jej wejścia w życie było podpisanie umowy na zakup technologii popularnie zwanej offsetem. Tymczasem Antoni Macierewicz, który w listopadzie 2015 r. został ministrem obrony, jeszcze przed wyborami na łamach DGP zapowiedział, że „bez względu na to, czy będziemy w opozycji, czy po wyborach Prawo i Sprawiedliwość będzie odpowiadało za decyzje rządu – na ten zakup się nie zgodzimy”.
Późniejsze działania rządu faktycznie doprowadziły do zerwania umowy, co skończyło się tym, że podatnicy wysupłali 80 mln zł, nie pozyskując w zamian nic – tyle rząd polski przelał w ramach ugody Airbusowi. Gdyby ten kontrakt zrealizowano, właśnie odbieralibyśmy ostatnie z 50 śmigłowców. Jednak przez to, że MON pod rządami PiS poszedł inną drogą, do dziś wojsko wzbogaciło się o zaledwie cztery śmigłowce Black Hawk – bo na tyle podpisano pierwszy kontrakt (w sumie co najmniej dziesięć kolejnych maszyn różnych typów ma trafić do żołnierzy w przyszłym roku). Ten przykład doskonale obrazuje, czym może się skończyć brak porozumienia w zakupach zbrojeniowych między głównymi siłami politycznymi. Po pierwsze, żołnierze sprzęt będą otrzymywać później. Po drugie, zapłacimy za niego więcej.
Ale to, co działo się z caracalami, może być przygrywką w porównaniu z tym, co może się wydarzyć w przypadku, gdy następny rząd będzie tworzyć obecna opozycja. Wynika to z prostego faktu, że jeszcze w 2015 r. budżet na obronność wynosił niecałe 40 mld zł, w przyszłym roku zaś będzie to prawie cztery razy więcej. Na jednej z konferencji opozycji gen. Mirosław Różański, były dowódca generalny, wprost zapowiadał, że istnieje prawdopodobieństwo zerwania części podpisywanych teraz umów.
Dlatego by zwiększyć szanse na wzrost zdolności obronnych naszych żołnierzy i wyposażenia ich w lepszy sprzęt, powinniśmy w tej sferze zakończyć polityczną wojnę polsko-polską. Oczywiście nie chodzi o to, by posłowie różnych partii we wszystkim się zgadzali. Ale powinno dojść do uzgodnienia fundamentalnych programów modernizacyjnych, które będą kontynuowane przez kolejne rządy, niezależnie od barw partyjnych.

Ruski agent

Dziś jesteśmy na takim etapie życia politycznego, że główne partie zgadzają się co do jednego: poważną obrazą jest nazwanie rywala „ruskim agentem”. Ale wbrew pozorom przykłady szerszego konsensusu w sferze bezpieczeństwa w Polsce nie są aż tak odległe. W latach 90. najważniejsze ugrupowania zgadzały się, że powinniśmy wstąpić do NATO, i były za wejściem do UE. Później było już znacznie gorzej. Ale warto odnotować, że w 2017 r. za ustawą o zwiększeniu wydatków na obronność w kolejnych latach do 2,5 proc. PKB zagłosowało 434 z 460 posłów (przeciw głosował tylko jeden z Konfederacji), z kolei w marcu tego roku za uchwaleniem ustawy o obronie ojczyzny zagłosowało 450 posłów. Nikt nie był przeciw. Tak więc na poziomie ogólnym, acz fundamentalnym, współpraca jest możliwa.
Gorzej wygląda to w kwestiach szczegółowych. W ostatnich miesiącach jesteśmy świadkami podpisywania wielu kontraktów, często wartych po kilkanaście miliardów złotych. Z jednej strony politycy opozycji narzekają, że nie znają szczegółów dostaw i że trudno im się do konkretów odnieść. Z drugiej, zorganizowano niejawne posiedzenie sejmowej komisji obrony narodowej, na której założenia ponoć przedstawiono, ale niezbyt szczegółowo.
Innym przykładem forum, gdzie może być kształtowany taki konsensus, jest Rada Bezpieczeństwa Narodowego, którą zwołuje prezydent. Oprócz przedstawicieli głowy państwa i rządu biorą w niej udział także liderzy wszystkich ugrupowań parlamentarnych. W I kw. tego roku, w związku z napaścią Rosji na Ukrainę, zwołano ją trzykrotnie, a większość uczestników te spotkania chwaliła. Ale w latach 2017–2019 nie było takiego posiedzenia w ogóle, prezydent Andrzej Duda najwyraźniej takiej potrzeby konsultacji z przeciwnikami politycznymi nie odczuwał. Za to wręcz nadaktywny w tej materii był prezydent Bronisław Komorowski. Za jego kadencji RBN zwoływano średnio co dwa miesiące, co powodowało, że urzędnicy Biura Bezpieczeństwa Narodowego usilnie szukali tematów, które miały być omawiane. W tym wypadku wypełnienie formy treścią bywało problematyczne. Ale niezależnie od tego, czy go się nadużywa, czy nie używa w ogóle, mechanizm kooperacji istnieje.
Jak mogłaby wyglądać współpraca koalicji, opozycji i rządu w kwestii uzgodnienia fundamentów modernizacji armii? Wbrew pozorom nie trzeba wymyślać koła na nowo, a sejmowa komisja obrony narodowej wydaje się do tego miejscem odpowiednim. Poseł Ludwik Dorn już lata temu wskazywał na to, jak taki problem można rozwiązać. – Umowy na zakup sprzętu o wartości większej niż np. 100 mln zł resort powinien podpisywać po zasięgnięciu opinii parlamentarnych komisji obronnych. A te powyżej kwoty 300 mln zł powinna rozpatrywać Rada Ministrów. Nie może być dalej tak, że Ministerstwo Obrony zmienia zdanie w kluczowej dla naszego bezpieczeństwa kwestii, a my nie wiemy dlaczego. Porównywałem, jak dyskusje na temat obronności toczy się w Stanach Zjednoczonych, Szwecji czy Niemczech. Tam takie rzeczy się nie zdarzają – mówił mi nieżyjący już polityk. I choć dzisiaj te kwoty powinny być zapewne wyższe, to sam mechanizm wydaje się jak najbardziej trafiony. Ewentualnie można nawet utworzyć odpowiednią podkomisję sejmową czy inne podobne gremium. Kluczem do sukcesu wydaje się to, by te rozmowy nie toczyły się w obecności mediów – w takim wypadku o zgodę będzie trudno, bo logika nieustannej kampanii wyborczej nie dopuszcza możliwości współpracy ponad podziałami. Za to opinia publiczna winna poznać ogólny efekt takich uzgodnień. Po to, by go oceniać i móc rozliczać wykonanie tego planu.
Moja rozmowa z Dornem na ten temat odbyła się osiem lat temu, później również pisałem o takiej potrzebie konsensusu kilkukrotnie i w rozmowach z politykami zajmującymi się obronnością wielu z nich widzi potrzebę takiego działania – a nic się w tej kwestii nie zmienia. Być może wojna za wschodnią granicą będzie pewnym otrzeźwieniem.