To, czy Rada Polityki Pieniężnej podniesie dziś stopy procentowe ma znaczenie, lecz niewiele zmieni. W kwestii znaczenia, to każda podwyżka przyprawia o palpitację serca wszystkich posiadaczy kredytów hipotecznych. Wiedzą bowiem, że ich wakacje kredytowe kiedyś dobiegną końca. Natomiast końca wysokiej inflacji nie widać. Jednocześnie im wyższe stopy procentowe, tym mniejsze możliwości zapożyczania się biznesu, co jest rzeczą konieczną jeśli się chce inwestować lub musi utrzymać finansową płynność.

Reklama

Jednocześnie decyzja RPP nie zmieni wiele, bo gdyby jedynie podwyżkami stóp procentowych dawało się stłumić inflację, to każdy kraj szybko by sobie z nią poradził. Niestety okiełznanie tego zjawiska wymaga skoordynowanych działań całego państwa. Kiedy wyrywa się ono spod kontroli, pozostaje zdecydowane cięcie wydatków.

Inflacja. Chybione prognozy

Na to rok przed wyborami nie jest gotowy ani obóz władzy, ani opozycja. Wszyscy się już przyzwyczailiśmy, że w Polsce politycy wierzą, iż głosy od wyborców się kupuje, oferując konkretną kasę, najlepiej od razu do ręki. Teraz, gdy trwa wojna na Ukrainie, Gazprom zamyka Nord Stream 1, a polskie kopalnie potrafią zaspokoić może dwie trzecie krajowego zapotrzebowania na węgiel, tej kasy do ręki potrzeba więcej i więcej. Zatem szanse na stłumienie inflacji są tak wysokie, jak temperatury w okolicach Moskwy w grudniu 1941 r. Nie przypadkiem wszelkie, specjalistyczne prognozy co do tego, jak będzie się zmieniać, okazują się od ponad roku kompletnie chybione. Zaś oczekiwanie, iż w końcu zacznie spadać staje się klasycznym myśleniem życzeniowym. Aby coś spadło, musi być ku temu choć jeden powód. Tu żadnego nawet na horyzoncie nie widać. Trzeba zatem zapiąć pasy i oswajać się z radykalnymi zmianami, jakie zajdą w naszej codzienności. Te zawsze generuje pieniądz, który szybko traci swą wartość.

Reklama
Reklama

Co ciekawe, od czasów rzymskiego cesarza Dioklecjana, który zafundował imperium hiperinflację, wypuszczając masowo do obiegu monety ze zmniejszoną zawartością kruszców, niewiele się na tym polu zmieniło. Psujący się pieniądz inicjuje identyczne zachowania społeczne, niezależnie czy tyczyło się to Rzymian w IV wieku naszej ery, Niemców w 1923 r., czy Wenezuelczyków obecnie. Również rządzący wciąż popełniają te same błędy wierząc, iż są w stanie rozwiązać problem różnymi „tarczami” i dekretami. Nota bene już Dioklecjan w 301 r. wpadł na pomysł, by edyktem ustalić ceny maksymalne aż 1,4 tys. szczegółowo wyliczonych produktów i usług. To oraz zwalenie w dekrecie całej winny za kryzys na chciwość: producentów, kupców i spekulantów, pomogło wówczas Imperium Rzymskiemu jak umarłemu kadzidło. Ludzie musieli wiec doświadczyć nowej codzienności, jaką stwarza inflacja. Opisać ją można za pomocą siedmiu, dość przykrych reguł.

Siedem przykrych reguł

Pierwsza z nich mówi, iż im szybszy spadek wartości pieniądza, tym codzienność staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. Przy niskiej inflacji daje się snuć plany długoterminowe. Można zaplanować, kiedy się kupi mieszkanie, ile wyda się na budowę domu, ile na spłatę kredytów, gdzie się wyjedzie w wakacje, itd., itp. Przyśpieszający wzrost cen wszystkiego skraca horyzont widzenia. Jaśniej mówiąc. Najpierw jesteśmy w stanie zaplanować nasze wydatki pół roku do przodu, potem miesiąc. Następnie czas przewidywalny skraca się do tygodnia. W ekstremalnych przypadkach hiperinflacji daje się planować jedynie z dnia na dzień. Żyjący tak ludzie trąc grunt pod nogami. Widzą bowiem, jak stracili kontrolę nad własną przyszłością, a także swych rodzin. O snuciu planów na bezpieczną starość nie mogą nawet marzyć.

Druga z reguł narzucanych przez wysoką inflację stanowi, iż sprzyja ona zawsze silniejszym. Oznacza to, że wzrost dochodów adekwatny do galopady cen wywalczą sobie te grupy zawodowe i osoby, które dzierżą władzę lub posiadają silną pozycję negocjacyjną. Ich parcie na podwyżki przyniesie namacalne efekty (a przy okazji nakręci inflację). Natomiast ci bez wspomnianych atutów szybko ubożeją. Zwykle są to: nauczycie, inni pracownicy budżetówki, emeryci, renciści, osoby wykonujące prace pozwalające łatwo zastąpić je kimś innym.

Wystarczy sięgnąć do lipcowego raportu firmy rekrutacyjnej Antal oraz danych GUS, by dostrzec wchodzenie tej reguły w życie. W branży IT pensje w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy poszły w górę od 34 proc. Specjaliści od księgowości (ach ten cudownie wszystko komplikujący „Polski Ład”) dostają o 29 proc. więcej. Menadżerowie zarządzający dużymi zespołami ludzkimi 22 proc., górnicy 15,8 proc. Natomiast przy sierpniowej inflacji wynoszącej rok do roku 16,1 proc. większość grup zawodowych jest już pod kreską. Zaczęły one biednieć. Teraz tylko od posiadanej przez nie siły zależy, czy uda się im wywalczyć znalezienie się znów nad kreską.

Słabi stają się biedni

Jest to bardzo ważne, bo trzecia reguła mówi, że słabi stają się biedni, po czym to ich najbardziej dotyka galopada cen. Dzieje się tak, ponieważ najszybciej drożeją dobra podstawowe. Nie są nimi elektryczne auta, czy mieszkania lecz: chleb, makaron, mleko, ser, itp. Ludzie ze zdziwieniem odnotowują, iż w mediach donoszą o inflacji nie przekraczającej nawet 20 proc, a tymczasem na półce w sklepcie cukier lub mąka podrożały dwukrotnie. Kiedy zarabia się realnie coraz mniej, to coraz więcej wydaje się właśnie na dobra podstawowe. Tymczasem to one biją rekordy pięcia się ceny w górę. Zważywszy jeszcze na to, co dzieje się na rynku energii, strach być dziś w Polsce słabym.

Inflacja promuje szybkich i obrotnych. Efekt "schodzonych zelówek"

Co do czwartej reguły - dotyczy ona tego, że inflacja promuje szybkich i obrotnych. W latach 50. ubiegłego stulecia amerykański ekonomista Martin J. Bailey wprowadził do obiegu pojęcie „shoe-leather costs”, czyli koszt skóry na buty. W Polsce, by oddać jego sens tłumaczy się to jako efekt „schodzonych zelówek”. Rzecz szła o to, że posiadacz gotówki zmagający się z wysoką inflacją, musiał cały czas być w ruchu, żeby ocalić jej wartość. Zaraz po wypłacie biegł do banku, a potem z gotówką na zakupy, by zdążyć nim ceny wzrosną. Ewentualnie zajmował się zdobywaniem czegoś „inflacjoodpornego” – złota, wyrobów jubilerskich, dzieł sztuki, w Polsce dolarów lub cukru. Tylko tak mógł uchronić swój zarobek przed utratą wartości. Ten wymuszony obowiązek zżerał codziennie mnóstwo czasu i dodatkowo owocował zdartymi butami. Dziś wiele rzeczy da się załatwić przez Internet ale efekt „shoe-leather costs” pozostaje niezmiennie aktualny. W czasach inflacji - jeśli nie jesteś szybki, no to szybko zbiedniejesz.

Gdy zaś cię to dotknie, wówczas zetkniesz się z piątą regułą. Mianowicie spadek wartości pieniądza przynosi najpierw niestrawność, a potem inne kłopoty zdrowotne. Już dziś wedle badania UCE Research i Grupy Blix zatytułowanego „Inflacyjne dylematy Polaków. Na czym oszczędzamy w sklepach?” aż 78,8 proc. respondentów przyznało, iż: „szuka na sklepowych półkach tańszych produktów lub zamienników”. Oznacza to kupowanie wyrobów spożywczych coraz gorszej jakości. Ta taniość jest możliwa jedynie, gdy producent używa jak największej liczby substytutów chemicznych i sięga po składniki będące odpadami z czegoś. Ludzkie żołądki, a następnie reszta organizmu pozostają głuche na to, iż konsument musi oszczędzać i zauważają różnicę. Tak od wieków wysokość inflacji i liczba osób cierpiących na niestrawność zawsze idą w parze. Potem dochodzą inne choroby oraz szybszy zgon.

Inflacja brzydko pachnie

Na dokładkę mamy jeszcze szóstą regułę. Mianowicie inflacja jest głupia i brzydko pachnie. Powszechne biednienie sprawia, że ludzie muszą obcinać wydatki. Zaczynają od spotkań przy kawie w mieście, książek, kina, teatru, wypoczynku, sportu. Potem można zrezygnować z nowej odzieży, obuwia, wreszcie zostają środki higieny osobistej. Bez perfum, dezodorantów i mydła też da się żyć. Dość powszechnym wspomnieniem z czasów hiperinflacji niezależnie od epoki, czy kraju jest to, iż odnotowywano, że w miejscach publicznych, środkach transportu zbiorowego, urzędach, etc. po prostu coraz bardziej śmierdziało. Acz daje się do tego przyzwyczaić.

Gorzej z ostatnią, siódmą regułą. Im dłużej trwa okres gwałtownego spadku wartość pieniądza, tym większa część społeczeństwa wpada z dochodami pod kreskę i ubożej. Wreszcie jest zmuszona wyprzedawać dorobek życia, by przeżyć kolejne miesiące. Przy hiperinflacji nad kreską potrafią się utrzymać jedynie nieliczne elity. Wówczas w państwie robi się bardzo nerwowo, a obywatele zajęci walką o byt żyją od okresów kompletnej apatii po momenty wybuchów wściekłego gniewu. Ma to tę jedną zaletę. Wówczas stają się gotowi na wszelkie poświęcenia w zamian za danie im przez polityków nadziei na wyjście z inflacyjnego piekła. Co niestety także musi zaboleć. I to nawet bardziej, niż gdyby z inflacją zaczęto walczyć na poważnie wówczas, kiedy nasza codzienność dopiero zaczynała być nieprzewidywalna.