Dziś z szerokopasmowego internetu może u nas korzystać niecałe 11 proc. gospodarstw domowych. W Holandii jest to prawie 37 proc., a w Estonii, Francji czy Niemczech - sporo ponad 20 proc.
"Pierwszy raz w jednym z najważniejszych dokumentów rządowych dostrzeżono, że jeżeli jest kryzys, to sektor telekomunikacji może nas z niego wyrwać. W państwach unijnych podłączenie firmy do szerokopasmowego internetu sprawia, że średnio o 40 proc. wzrasta jej wydajność. Rozwój dostępu szerokopasmowego może doprowadzić też do powstania nawet 2 mln miejsc pracy w Europie do 2015 roku" - przekonuje szefowa UKE Anna Streżyńska.
W założeniach rządu mówi się o budowie infrastruktury zapewniającej internet o szybkości do 10 Mb/s (dziś operatorzy oferują najczęściej 1-2 Mb/s). Przepisy proponowane przez UKE zmierzają do tego, by zaoferować Polakom nawet 100 Mb/s.
Aby budowa szybkiej sieci trwała krócej, ustawa zakłada, że główne decyzje o inwestycjach mają zapadać na dole, czyli w samorządach, przy jednoczesnym maksymalnym uproszczeniu przepisów. Wspierać je mają rząd i prywatnie inwestorzy. Inspiracja pochodzi z Francji, gdzie istnieje nieformalny komitet zwany CRIP. W jego skład wchodzi właśnie rząd, samorządy i inwestorzy, którzy dogadują między sobą zadania na kolejny rok.
Tomasz Kulisiewicz, analityk firmy doradczej Audytel, jest przekonany, że przepisy zachęcające samorządy do inwestycji to klucz do szybkiego rozwoju internetu w Polsce. "To w gminach tkwi prawdziwa siła, która może rozpędzić inwestycje. Ale potrzeba wiele pracy. Dziś główną przeszkodą w rozwijaniu inwestycji jest przerost biurokracji" - mówi ekspert.