W sumie to nawet dobrze, że akurat poseł Kowalski z Solidarnej Polski zajął się wyprowadzaniem Polski z UE. Po pierwsze, dzięki temu nie będzie miał już czasu nachodzić domy dziecka w poszukiwaniu szczepionek i osoby w nich rezydujące mogą poczuć się bezpieczniej. Po drugie, pojawiła się szansa, że wreszcie ktoś zacznie sukcesywnie kompromitować najgłupsze idee i pomysły, jakie rodzą się przy okazji pojawienia hasła polexitu. Nawet jeśli posłowi Kowalskiemu za każdym razem będzie rezonował Donald Tusk, tak usiłując wykreować w oczach wyborców naszego tropiciela zaszczepionych dzieci na poważnego polityka. Żeby następnie móc z determinacją bronić Polski przez wyprowadzenie jej z Unii.

Reklama

Drożyzna wzmocni eurosceptycyzm?

Niestety, jeśli grupa polityków uprze się na to, żeby zainicjować debatę zastępczą, to nieuchronnie się im to udaje. Zwłaszcza że nadchodzące kłopoty z drożyzną, dostępnością energii, zieloną transformacją, relacjami z Brukselą itd. muszą przynieść w III RP nasilenie się nastrojów eurosceptycznych. Jedzenie żaby w formie debaty polexitowej staje się więc nieuchronne. Choć przecież dla Polski problemem nie jest "być czy nie być" w Unii Europejskiej. Prawdziwym problemem jest, jak się we współczesnej Europie odnaleźć.

Co zrobić, żeby posiadający już spory potencjał kraj potrafił z totalnego outsidera stać się wpływowym podmiotem? Takim, który wykazuje zdolność tworzenia sojuszy złożonych z wielu krajów i współdecyduje o najważniejszych dla siebie sprawach. Jednocześnie skutecznie blokując to, co najmocniej uderza w jego interesy. Taka podmiotowość czyni odpornym na zagrożenia płynące ze strony Rosji, a zarazem powoduje, że III RP musiałaby zacząć być traktowana po partnersku przez Niemcy. Osiągnięcie wspomnianego statusu jest po wielokroć łatwiejsze pozostając w Unii, niż dążenie do tego już poza nią. Ten fakt powinien zamknąć jałową dyskusję o polexicie. Gdyby tenże nastąpił, wówczas Polska miałaby wszelkie dane ku temu, żeby zamiast osiągnięcia podmiotowości wrócić do statusu "obszaru transakcyjnego".

Tu należy dokładnie wyjaśnić, czym takie "obszary transakcyjne" są. Otóż od kiedy tylko zaistniały pierwsze mocarstwa, natychmiast zaczęły toczyć ze sobą nie tylko wojny, ale też grę interesów. Wówczas bardzo szybko odkryto, że bardzo korzystnym rozwiązaniem jest takie wzajemne ułożenie sprawy, by pozyskując jakąś korzyść, konieczność uiszczeni za nią rachunku przerzucić na kogoś innego. Czyli osiągnąć zysk bez ponoszenia kosztów własnych, bo te przerzucano na "obszar transakcyjny".

Reklama

Kiedy Polska NAPRAWDĘ straciła niepodległość?

Wzorcowe przykłady takich transakcji między mocarstwami odnaleźć można w historii Polski. Nasz kraj swoją niepodległość de facto stracił pod koniec III wojny północnej, gdy Piotr Wielki pokonał Szwecję i zadbał o to, żeby na tronie Rzeczpospolitej utrzymał się August II Mocny. Na ziemiach polskich pozostały wówczas na stałe garnizony, w których stacjonowały rosyjskie wojska. Jednocześnie żadna ważniejsza decyzja nie mogła zapaść bez zgody rezydującego w Warszawie ambasadora, który reprezentował cara. Dla zachowania pozorów utrzymano jednak w Rzeczpospolitej wszystkie instytucje charakterystyczne dla niepodległego państwa. Petersburg samoograniczył się i skupił na nominowaniu kolejnych królów (najpierw Augusta III, a następnie Stanisława Augusta Poniatowskiego) oraz kontrolowaniu Sejmu. Jednakże ta aksamitna okupacja nie wynikała z łagodności władców i władczyń Rosji. Gdyby zdecydowano się na całkowitą aneksję Rzeczpospolitej, oznaczało to stworzenie bezpośredniego zagrożenia dla innych mocarstw: Austrii, Prus, a może nawet Wielkiej Brytanii z niepokojem śledzącej rosyjskie apetyty. Wojna stawała się wówczas nieuchronna, a przegrana Imperium Romanowów i utracenie zdobyczy bardzo prawdopodobne. Utrzymywano więc pozór istnienia niepodległej Rzeczpospolitej, a inne mocarstwa udawały, że w niego wierzą.

Ten stan równowagi naruszyło w 1768 r. powstanie niepodległościowe polskiej i litewskiej szlachty, która zawiązała Konfederację Barską oraz próba wsparcia go przez Turcję. Władająca Rosją Katarzyna II na poważnie zaczęła się obawiać, że nadal olbrzymia i ludna Rzeczpospolita zdoła odzyskać niepodległość. Uznała zatem, że bezpieczniej będzie dokonać aneksji części od dawna okupowanych ziem, tak osłabiając zależne państwo, a przy okazji uzyskując spory dochód materialny w postaci przejęcia posiadłości szlachty na anektowanych terytoriach.

W tym momencie caryca Katarzyna musiała przystać na transakcję, jaką zresztą już od dawana proponował jej król Prus Fryderyk II. W zamian za oddanie mu kontrolowanego przez Rosjan polskiego Pomorza Gdańskiego, oferował akceptację planów Petersburga oraz wystąpienie po stronie Rosji, gdyby władczyni Austrii Maria Teresa usiłowała zablokować transakcję. Austriacka cesarzowa po dostrzeżeniu, że jej weto może okazać się nieskuteczne również zgodziła się wejść do interesu. W zamian zażądała południowej części Polski. Tak trzy mocarstwa zrealizowały dla siebie trzy de facto osobne interesy, dające im zyski ekonomiczne i polityczne. Cały koszt transakcji przerzucono na Polaków, a zręczna akcja propagandowa udowodniła, że zapłacili oni jak najbardziej zasłużenie.

W bliższych nam czasach równie wzorcowym przykładem wykorzystania "obszaru transakcyjnego" przez mocarstwa jest los Czechosłowacji w 1938 r. Kraj ten był sojusznikiem Francji ale ta, jak również Wielka Brytania, okazały się zupełnie nie gotowe na wojnę z III Rzeszą. Poza tym nadal wierzono, że Adolf Hitler chce jedynie rekompensaty dla wyrównania strat, jakie poniosły Niemcy za sprawą traktatu wersalskiego, a następnie okupacji przez wojska francusko-belgijskie Zagłębia Ruhry. Za uniknięcie konieczności wojny zachodnie mocarstwa zapłaciły zgodą na rozbiór Czechosłowacji. Transakcję na swą zgubę podżyrowała wówczas Polska, korzystając z możliwości odzyskania Zaolzia. Interes byłby dla wszystkich stron korzystny, a całość kosztów wzięliby na siebie Czesi, gdyby Hitler nie okazał się oszustem.

Ukraina "obszarem transakcyjnym"

Dziś w naszej części świata rolę "obszaru transakcyjnego" pełni Ukraina. Stany Zjednoczone, Niemcy oraz UE mogą jej bronić przed zakusami Rosji, lub w zamian za jakąś korzyść zaoferowaną przez Kreml, zaniechać realnego wsparcia. Jaka opcja zostanie wybrana czas pokaże.

Należy przy tym pamiętać, że cała Europa Środkowa, podobnie jak przez II wojną światową jest idealnym miejsce do transakcji między mocarstwami. Tworzy ją bowiem konglomerat małych państw, de facto zupełnie bezbronnych. Od 1989 r. bezpieczeństwo zapewniał im protektorat Stanów Zjednoczonych. Jednakże słabnące mocarstwa zawsze w końcu decydują się na skracanie frontów i koncentrowanie posiadanych sił tam, gdzie widzą kluczowe dla siebie problemy. Imperium Brytyjskie zgodziło się, by Iran i Indie zyskały niepodległość, choć groziło to ich zbliżeniem ze Związkiem Radzieckim. ZSRR bez walk pozwolił Polsce i inny krajom Europy Środkowej przejść na stronę Zachodu. Dziś Stany Zjednoczone muszą sobie poradzić przede wszystkim z Chinami. Słabnięcie Ameryki oznacza niemal automatycznie, że Europa Środkowa znów przekształca się w "obszar transakcyjny". Swe zainteresowanie nim sygnalizują już Rosja i Chiny, wpływy zaś usiłują utrzymać Niemcy, a także Unia Europejska. Jednakże poza Berlinem, dla innych zachodnich stolic wchodzenie w spór o Europę Środkową z Rosją i Chinami zupełnie się nie kalkuluje. Dużo sensowniej prezentowałaby się jakaś obopólnie korzystna transakcja.

Dlatego faktycznym wyzwanie dla Polski na przyszłość, które może zadecydować o jej losie, jest zapobieżenie temu, by Europa Środkowa stała się znów "obszarem transakcyjnym". Dwa realnie istniejące narzędzia to NATO oraz UE. Tylko, najpierw trzeba zdobyć się na wysiłek stania się w nich podmiotem a nie ograniczać do roli statysty. Niestety wybijanie się na podmiotowość wymaga lat wysiłków i konsekwentnej pracy. Natomiast podebatować sobie o polexicie można od razu i na wiele sposobów. Zawsze też znajdzie się jakiś Kowalski, który ten cyrk dodatkowo ubogaci.