Ludzie wręcz wyrywają sobie z rąk ziemię. Budowlana ma już takie ceny, że niewielu na nią stać, więc teraz rekordy popularności biją grunty rolne. Jeszcze do niedawna była obawa, że wielu z nich nie uda się przekształcić w takie, na których można zbudować dom. Dziś to właściwie formalność.
Jak pisze "Pierwszy Portal Rolny", samorządy, które muszą wydać zgodę na to, by z krajobrazu ich gminy zniknęło pole uprawne, a pojawiły się na nim domy, chętnie zgadzają się na przekształcenia. Zwłaszcza gruntów po byłych PGR-ach czy upadłych gospodarstwach, które leżą odłogiem i na których sprzedaży zarabiają.
I zwłaszcza, jeśli pole jest w pobliżu miasta. Władze tłumaczą wtedy, że produkty na niej wyhodowane byłyby nie dość czyste, bo powietrze skażone miastem, wody też zanieczyszczone. I zgadzają się na przekształcanie najlepszych gruntów nawet I i II klasy.
Ludzie kupują je z pocałowaniem w rękę. Metr ziemi budowlanej w najdroższych w Polsce okolicach Warszawy czy Poznania to ok. 200 zł. Najdroższa rolna kosztuje 10-krotnie mniej. Można więc pozwolić sobie na większą działkę bez obawy, że sąsiad będzie zaglądał nam w okna, w dodatku na gruntach wysokiej klasy doskonale czuć się będą nawet najbardziej wyszukane rośliny w naszym przydomowym ogrodzie.
Rolnicy protestują. Mówią, że za kilka lat w Polsce zostaną niemal same ugory. Dojdzie do tego, że marchewki czy kapustę będziemy importować, bo naszych warzyw i owoców nie będzie gdzie uprawiać. I co z tego, że na wsiach powstaną piękne osiedla czy wille, skoro mieszkańców nie będzie czym wykarmić.